Zawodu uczył się pan pod reżyserską opieką Marcela Marceau. Czy stara się pan być wiernym kontynuatorem teorii, którą przekazał panu mistrz pantomimy?
Teatr Monsieur et Madame jest pod dużym wpływem Marcela Marceau. Język gestów, którego uczył mistrz jest tym, co w najczystszej formie staramy się zachowywać. Nie jest jednak tak, że nie pozwalamy sobie na żadne odstępstwa. Jednym z nich jest np. wykorzystywanie przedmiotów. Bardzo często posługujemy się nimi przy opowiadaniu zawiłych historii.
Zadaniem aktora - mima jest wyrażenie za pomocą języka ciała tego co widzialne, przez to co jest niewidzialne. Czy więc wprowadzanie przedmiotów jest niezbędne?
Uważam, że nawet w teatrze pantomimy nie wszystko da się powiedzieć za pomocą ciała. Stawia ono czasem zbyt duże ograniczenia, przez co aktorzy nie są w stanie wyrazić wszystkiego, co by chcieli. Mimowie powinni być jak malarze, rzeźbiarze dla których przedmiot jest nośnikiem symbolu. Bardzo często też przedmiot staje się partnerem w grze. Niejednokrotnie miałem już wrażenie, że klasyczna pantomima za bardzo ogranicza aktorów, przez co widzowie mogą stracić serce historii. Nasz teatr używa przedmiotów po to, żeby to serce jeszcze bardziej wydobyć.
Wykorzystanie jakich elementów jest według pana przekroczeniem granicy zarezerwowanej tylko dla pantomimy? Wiele teatrów wprowadza piosenkę, taniec, słowo. Czy pana zdaniem nie jest to zbytnie oddalenie od pantomimy w jej najczystszej formie?
Uważam, że jeśli w spektaklu pojawia się element, który stanowi dopełnienie pantomimy, to jest on dopuszczalny. Uważam, że spektakl musi docierać do odbiorców i czasem trzeba mu to ułatwić. W pantomimie „Blik” którą zaprezentujemy w Warszawie jeden z bohaterów będzie grał na trąbce, inny będzie śpiewał. Uważam, że te elementy wzbogacają spektakl. Oczywiście jestem też zwolennikiem pantomimy w jej klasycznej formie.
"Blik" (źr. materiały prasowe)
Kilka dni temu rozmawiałam z Bartłomiejem Ostapczukiem, który powiedział, że dla niego jako aktora - mima najważniejsze jest wywołanie emocji w odbiorcy. Czy dla pana, to samo jest priorytetem, gdy znajduje się pan na scenie?
Dla mnie, podobnie jak dla Mozarta, najważniejsze jest dotarcie do widza. Czasem udaje mi się to poprzez doprowadzenie go do śmiechu, płaczu, strachu. Uważam, że to co pokazujemy na scenie, jest trochę takim lekarstwem dla dusz widzów. Leczymy poprzez emocje.
Jak ocenia pan kondycję pantomimy w ojczyźnie Marcela Marceau?
Pantomima we Francji umiera i jest w tragicznej kondycji. Mimo tego, że kilkanaście lat temu pantomima kwitła z czasem wszystko zostało zaprzepaszczone. Dziś sztuka mimu została wchłonięta przez cyrk, taniec, teatr. Nieliczni zdają sobie sprawę z tego, że Marcel Marceau nigdy nie był odpowiednio doceniany we Francji.
Już dziś wieczorem Teatr Monsieur et Madame zaprezentuje pantomimę "Blik". Czego może spodziewać się publiczność?
"Blik" (źr. materiały prasowe)
Spektakl, który zaprezentujemy jest wspólnym dziełem aktorów francuskich i koreańskich. Blik to wszystko co zostało ze słowa „republika” - cały symbol. Historia opowiada o dwóch żołnierzach, którzy stoją na granicy i wypatrują jakiegoś przybysza. Przez dwadzieścia lat nikt się nie pojawia. Zaczyna się ich szaleństwo. Są przerażeni tym, że przez cały czas znajdują się na granicy. To granica jest centralną osią całej historii, punktem przekroczenia, linią demarkacyjną, która oddziela dwa terytoria i podsyca najbardziej szalone marzenia i najmniej racjonalne lęki. Zaznacza linię, której nie należy naruszać lub właśnie którą trzeba przekroczyć. To co łączy nasz spektakl z Marcelem Marceu jest gatunek - czyli komedia tragiczna. Marcel Marceau był mistrzem w pokazywaniu rzeczy smutnych i tragicznych w taki sposób, by można było się z nich śmiać. W pantomimie "Blik" posługujemy się tym samym językiem.
Rozmawiała Magdalena Zaliwska
Pantomima "Blik" już dziś na deskach warszawskiego Teatru na Woli. Początek o godz. 19.
Fragmenty pantomimy "Blik".