– Polska zawsze uchodziła za kraj, gdzie panuje duża zaściankowość, duże poczucie wstydu i brak swobody cielesnej. Obecnie nagość jako środek szokujący już się wytarła – przekonuje aktor Mateusz Grydlik.
Gość "Kontrkultury" zgadza się, że nagość jest nierozerwalnie związana z ciałem, w końcu rodzimy się nadzy. Operowanie nagością na scenie nie musi gwałcić dobrego smaku, o ile odbywa się z pewnym poczuciem estetyki. – Odbiór nagości w dużym stopniu zależy od sposobu jej pokazania – podkreśla Mateusz Grydlik.
Aktor przyznaje, że często nagość na scenie służy jedynie temu, by zaszokować i zgorszyć widza. Takie epatowanie golizną zniesmacza najbardziej i bywa, że całkowicie odwraca uwagę od treści sztuki.
– Teatr jest po to, by mówić ludziom, jacy są. Jeśli na scenie chcemy tę prawdę ukazać, musimy sięgnąć po jedyne narzędzie, jakim aktor operuje: jego własne ciało – uważa Mateusz Grydlik. A skoro nagość jest składową prawdy o nas samych, niezależnie od tego, jakimi drogami aktor dąży się do prawdy: czy słowem, czy gestem, czy nagością, jest to w pełni usprawiedliwione – podkreśla gość "Kontrkultury. Zauważa ponadto, że w sztuce często pojawiają się postaci w stanie absolutnego rozchwiania. – Takie role, jeśli grane prawdziwie i z zaangażowaniem, poruszają widza nie mniej niż sceny erotyczne na scenie – mówi.
– To, jak odbieramy nagość w sztuce, zdradza również nasz stosunek do własnej cielesności – zauważa Mateusz Grydlik. Widz jest ponadto w stanie ocenić, jak własne ciało traktuje aktor, który nim gra. – Im więcej naturalności w operowaniu nagością, tym jest ona lepiej przyswajana i zrozumiała dla widza – twierdzi aktor.
Am