EURO 2016

Euro 2016: wysoka odprawa Wilmotsa problemem belgijskiej federacji

Ostatnia aktualizacja: 06.07.2016 23:01
Szef Belgijskiego Związku Piłki Nożnej - Gerard Linard powiedział w środę, że federacja, z uwagi z wynoszącą ponad milion euro odprawą dla trenera Marca Wilmotsa, może nie mieć możliwości finansowych do zatrudnienia renomowanego, zagranicznego trenera.
Audio
  • Beata Płomecka (PR Bruksela) - Belgowie wrócili do kraju bez hucznego powitania (IAR)
Belgowie pożegnali się z Euro w marnym stylu
Belgowie pożegnali się z Euro w marnym styluFoto: PAP/EPA/TIBOR ILLYES

- Jesteśmy często porównywani do wielkich piłkarskich potęg, ale finansowo nie możemy z nimi konkurować. Nie mamy budżetu Francji, Hiszpanii czy Niemiec - powiedział Linard w rozmowie cytowanej przez czołowe krajowe dzienniki.

Uciął tym samym spekulacje dotyczące przejęcia reprezentacji przez któregoś ze znanych zagranicznych trenerów.

- Wydaje mi się, że zatrudnienie kogoś takiego jak Luis van Gaal jest dla nas w tej chwili niemożliwe. Chyba, że kandydat zdecydowałby się na finansowe ustępstwa - podkreślił.

Linard zaznaczył również, że ewentualnej decyzji dotyczącej obecnego trenera oraz jego następcy spodziewać się można najwcześniej w przyszłym tygodniu.

- Musimy poczekać i zobaczyć, jakie są intencje Marca Wilmotsa - stwierdził.

Po nieudanym występie reprezentacji na mistrzostwach Europy we Francji, gdzie wymieniana w gronie faworytów drużyna odpadła w ćwierćfinale, przyszłość Wilmotsa stanęła pod znakiem zapytania. Związek piłkarski od początku zapowiadał, że ewentualne decyzja ws. selekcjonera zapadnie dopiero "po dogłębnej analizie" i nie należy się jej spodziewać na najbliższym czasie. Również Wilmots po porażce na turnieju wyjechał na krótkie wakacje, "aby nie podejmować żadnych działań pod wpływem adrenaliny". Większość belgijskich gazet od początku opowiadała się jednak za natychmiastowym zwolnieniem trenera.

TVP

man

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!
aby dodać komentarz
brak

Czytaj także

Euro 2016: zmarnował złotą generację i... pojechał na wakacje [ANALIZA]

05.07.2016 12:00
Najbardziej utalentowany skład w historii kraju, a być może nawet w Europie. Drugie miejsce w światowym rankingu FIFA, zespół głodny sukcesów. Belgia miała wszystko, by osiągnąć sukces na Euro 2016. Poza najważniejszym - ogarniętym trenerem.
Marc Wilmots 9po lewej) gestykuluje podczas meczu Belgia - Walia na Euro 2016
Marc Wilmots 9po lewej) gestykuluje podczas meczu Belgia - Walia na Euro 2016Foto: EPA/ABEDIN TAHERKENAREH
Posłuchaj
01'04 Beata Płomecka (PR Bruksela) - Belgia płacze po przegranej z Walią (IAR)
00'27 Złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Monachium Lesław Ćmikiewicz - Belgowie zawiedli na Euro 2016 (IAR)
00'59 Beata Płomecka (PR Bruksela) - Belgowie wrócili do kraju bez hucznego powitania (IAR)
24'19 Kronika Euro 2016 w Polskim Radiu 24 - Marcin Nowak (PolskieRadio.pl) w rozmowie z Filipem Jastrzębskim (PR24)
więcej

"To hańba, by tak utalentowanych piłkarzy pozostawić samymi sobie" - napisano po klęsce na Euro 2016 w belgijskim dzienniku "Het Laatste Nieuws". Media nie mają wątpliwości - szkoleniowiec popularnych "Czerwonych Diabłów" ponosi w głównej mierze winę za odpadnięcie Belgii z turnieju już w ćwierćfinale.

Bez doświadczenia na ławce, za to z doświadczeniem na murawie

Marc Wilmots objął seniorską kadrę w 2012 roku bez prawie żadnego wcześniejszego doświadczenia w prowadzeniu innych drużyn. Owszem miał chwilowy przystanek w zespole Sint-Triudense VV z ligi belgijskiej (gdzie zaczynał karierę jako piłkarz), ale po zaledwie kilku miesiącach podziękowano mu za współpracę. 

Potem długi okres na bezrobociu, aż wreszcie od razu oferta z narodowej federacji i stanowisko asystenta pierwszego szkoleniowca reprezentacji Belgii w latach 2009-12 (końcówka pracy Dicka Advocaata, a potem pod wodzą Georgesa Leekensa). Wydawało się to szczytem marzeń mało doświadczonego trenera.

Jednak nie minęły trzy lata i po nieudanych dla "Czerwonych Diabłów" eliminacjach do Euro 2012 Wilmots najpierw przejął zespół jako tymczasowy selekcjoner, a już po dwóch meczach pod jego wodzą zaproponowano mu stałą pracę w prowadzeniu kadry.

Z pewnością były ku temu dwie przesłanki. Po pierwsze ciągłość pracy z drużyną, a po drugiej duże doświadczenie boiskowe - w tym bogata przeszłość reprezentacyjna.

Wilmots jako ofensywny pomocnik/napastnik rozegrał w ekipie "Czerwonych Diabłów" 70 spotkań, w których zdobył 28 goli w latach 1990-2002. Wraz z kadrą pojechał na mistrzostwa świata w 1990 roku we Włoszech, cztery lata później wziął udział w mundialu w Stanach Zjednoczonych (na obu turniejach Belgia odpadła w 1/8 finału), a w 1998 roku grał na boiskach we Francji, gdzie zdobył nawet gola w meczu z Meksykiem (piłkarze Belgii nie wyszli z grupy). W 2000 roku z zespołem narodowym wziął udział w mistrzostwach Europy, gdzie Belgowie jako współgospodarze odpadli jednak już w fazie grupowej. Na koniec jako kapitan pojechał na mundial do Korei Południowej i Japonii. Strzelił trzy gole z każdym z grupowych rywali (Japonia, Tunezja i Rosja). Belgia odpadła jednak w 1/8 finału z Brazylią (0:2).

YouTube/Mike Chavepeyer

Nic więc dziwnego, że szefowie Belgijskiego Związku Piłki Nożnej, mając w pamięci świetne występny Wilmotsa w narodowych barwach, liczyli, że będzie wzorem dla pokolenia młodych, utalentowanych piłkarzy, którzy właśnie wkraczali na światowe salony piłki nożnej. Wilmots znany był ze swoich zdolności przywódczych na boisku, znał też smak zwycięstwa i smak porażki. Można było liczyć na to, że przekaże swoim podopiecznym cenne wskazówki z kilkunastu lat doświadczeń w profesjonalnym futbolu.

Niestety dla Belgów - Wilmots okazał się grabarzem najzdolniejszego pokolenia piłkarzy w najnowszej historii piłki nożnej. Owszem - bez problemu wygrywał eliminacje - najpierw do mundialu w Brazylii, a ostatnio do Euro 2016. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że Rafał Ulatowski, mając takich piłkarzy w składzie bez problemu przebrnąłby kwalifikacje. Gorzej jednak z walką na turnieju głównym.

"Czarny koń" na mundialu nie wszedł w galop

Belgia do mistrzostw świata 2014 roku weszła z pierwszego miejsca w grupie z Chorwacją, Serbią, Szkocją, Walią i Macedonią bez przegranego meczu (8 zwycięstw, 2 remisy). Na turniej w Brazylii jechała już w roli "czarnego konia". Nic dziwnego, jeśli spojrzymy na potencjał piłkarski, jaki miał w swoich szeregach Wilmots: Thibaut Courtois, Toby Alderweireld (obaj wówczas w Atletico Madryt), Daniel Van Buyten (Bayern Monachium), Thomas Vermaelen (Arsenal), Vincent Kompany (Manchester City), Jan Vertonghen (Tottenham), Moussa Dembele (Tottenham), Axel Witsel (Zenit), Dries Mertens (Napoli), Nacer Chadli (Tottenham), Kevin De Bruyne (Wolfsburg), Marouane Fellaini (Manchester United), Kevin Mirallas (Everton), Divock Origi (Lille), czy Romelu Lukaku (Everton). Te nazwiska już wtedy oznaczały niemal w pełni oszlifowane diamenty.

YouTube/FIFATV

Na wstępie Belgia trafiła do dość łatwej grupy z Algierią (2:1), Rosją (1:0) i Koreą Południową (1:0). Komplet zwycięstw napawał optymizmem, choć nie były to przekonujące wygrane. Każde ze spotkań "Czerwone Diabły" wygrywały po morderczej walce do ostatnich minut. Decydujące gole padały w samych końcówkach (z Algierią w 80. min, z Rosją w 88. min, a z Koreą Południową w 78. min). Nie inaczej było też w meczu 1/8 finału ze Stanami Zjednoczonymi. Amerykanie pokazali się z naprawdę dobrej strony, a ich bramki jak natchniony strzegł Tim Howard. Belgia rozstrzygnęła to spotkanie dopiero w dogrywce (2:1).

Ćwierćfinał był już spełnieniem założeń minimum, ale belgijscy kibice marzyli po cichu o walce o medal. Przeciwnik na ich drodze był niezwykle silny - Argentyna z Lionelem Messim, Angelem Di Marią i Gonzalo Higuainem na czele. Jednak była to Argentyna, która na tym turnieju nie zachwycała. I ledwo dostała się do tej fazy po morderczym boju ze Szwajcarią, gdy gola na wagę awansu zdobył Di Maria na dwie minuty przed końcem dogrywki.

Podopieczni Wilmotsa nie mieli jednak pomysłu na mecz z bardziej utytułowanymi rywalami i grali trochę tak, jakby już wykonali zadanie. Argentyna po golu Higuaina z 8. minuty meczu weszła do półfinału. Belgowie wracali umiarkowanie zadowoleni. Wilmots przedłużył kontrakt z federacją. Wszyscy eksperci podkreślali, że talent "Czerwonych Diabłów" w pełni eksploduje na Euro 2016 we Francji.

YouTube/Tears Production

"Złota generacja" w gronie faworytów

Znów łatwo wygrane eliminacje w grupie z Walią, Bośnią i Hercegowiną, Izraelem, Cyprem i Andorą zdały się potwierdzać te przypuszczenia. 7 zwycięstw, 2 remisy i 1 porażka (wyjazdowa z Walią 0:1) - taki rezultat stawiał Belgów już nie w roli "czarnego konia" przed mistrzostwami Starego Kontynentu, a w gronie głównych faworytów. Szczególnie, że "złote pokolenie" w ciągu ostatnich dwóch lat rozwinęło skrzydła w największych klubach świata. Skład na turniej we Francji pojechał niemal identyczny, jak dwa lata temu na mundialu w Brazylii. Do: Thibaut Courtois (Chelsea), Toby'ego Alderweirelda (Tottenham), Thomasa Vermaelena (FC Barcelona), Jana Vertonghena (Tottenham), Moussy Dembele (Tottenham), Axela Witsela (Zenit), Driesa Mertensa (Napoli), Kevina De Bruyne (Manchester City), Marouane Fellainiego (Manchester United), Divocka Origiego (Liverpool), Romelu Lukaku (Everton) dołączyli jedynie Yannick Ferreira Carrasco (Atletico Madryt), Thomas Meunier (Club Brugge), Radja Nainggolan (Roma), czy Michy Batshuayi (Olympique Marsylia, choć już po Euro 2016 - Chelsea). Nie pojechał kontuzjowany Vincent Kompany (Manchester City), od dłuższego czasu bez formy Kevin Mirallas (Everton) czy Daniel Van Buyten, który zdążył zakończyć karierę.

Ciągłość została więc zachowana, do składu dobrano jedynie kilku utalentowanych piłkarzy. Belgia bogatsza o doświadczenia z Kraju Kawy miała ostro zamieszać na boiskach we Francji. Nawet po losowaniu grup, gdy okazało się, że trafiła do tzw. "grupy śmierci" z Włochami, Irlandią i Szwecją.

"Czerwone Diabły" czekał jednak "zimny prysznic" już na wstępie. Ustawienie ekipy Antonio Conte 3-5-2 kompletnie "nie leżało" drużynie Marca Wilmotsa. Belgowie oddali aż 18 strzałów, ale tylko dwa celne, reszta była umiejętnie blokowana, bądź lądowała gdzieś na parkingu pod stadionem w Lyonie. Choć podopieczni Wilmotsa częściej prowadzili piłkę - z tego posiadania (56 do 44 proc.) nie wynikało kompletnie nic. Podobnie jak z podań, które zwykle nie otwierały drogi do bramki strzeżonej przez Gianluigiego Buffona (529 podań do 422, przy 85 proc. celnych Belgów do 78 proc. Italii).

Fellaini rzucony jak kłoda drewna pod nogi

Trener Belgów nijak nie potrafił przestawić swojej drużyny na grę, która rozbiłaby włoski mur obronny. Fatalne w skutkach okazało się postawienie od pierwszych minut na Maroune Fellainiego w roli "10", czyli ofensywnego pomocnika. Mierzący 194 cm piłkarz miał za sobą słaby sezon w Premier League i tak samo bez formy wystąpił w tym meczu. Wysokie piłki na niego kończyły się zwykle stratą, a gra przy nodze to coś, co temu graczowi najzwyczajniej w świecie bardzo przeszkadza. Dziw bierze, że Wilmots wystawił go na takie męczarnie.

Na dodatek pozycja, na której wystąpił pomocnik Manchesteru United odcięła od kombinacyjnej gry dwa największe asy Wilmotsa - Edena Hazarda i Kevina De Bruyne. Pozbawieni bliskości na boisku piłkarze po dwóch przeciwległych skrzydłach musieli w pojedynkę walczyć z bardzo zdyscyplinowaną defensywą Włochów, co zwykle kończyło się niepowodzeniem i rozpaczliwym rozkładaniem rąk w geście rezygnacji.

Mizernie w drugiej linii prezentował się Axel Witsel, który tylko z wiadomych Wilmotsowi przyczyn wyszedł w składzie zamiast tak chwalonego w tym roku - Moussy Dembele. Rozgrywający Tottenhamu miał za sobą sezon życia i część ekspertów widziała go w roli jednej z gwiazd całego Euro 2016. Piłkarz rozpoczął jednak ten turniej na ławce, podobnie jak rewelacyjny w ostatnich miesiącach skrzydłowy Atletico Madryt - Yannick Ferreira Carrasco.

Brak tych piłkarzy w składzie był szalenie widoczny, ale też trzeba docenić postawę Włochów. Ekipa Antonio Conte z chirurgiczną precyzją rozbijała ataki "Czerwonych Diabłów" i wyprowadzała mordercze kontry. Dwie z nich zakończyły się golami i nagle Belgia z roli faworyta musiała drżeć o awans.

Wilmots dokonuje korekt w składzie i od razu ma efekty

Wilmots przed kolejnym meczem na pewno przeczytał opinie w światowej prasie. Zdjął Fellainiego, wstawił Carrasco. Za napastnikiem grę mógł więc prowadzić De Bruyne, mając wsparcie ze skrzydła od Hazarda. Wszedł też do składu Dembele, ale o dziwo za Radję Nainggolana, a nie Witsela. Jak się okazało - tu jednak szkoleniowiec trafił w "10", gdyż Witsel odpłacił się w tym meczu golem. Dwa zdobył też Romelu Lukaku i Belgowie ze spokojem ograli zespół Martina O'Neilla 3:0. Spadło ciśnienie, droga do wyjścia z grupy znów stanęła otworem.

Ostatni mecz ze Szwecją "Czerwonym Diabłom" uratował z kolei Radja Nainggolan. Mimo wielu prób Belgowie przez dłuższy czas nie potrafili znaleźć drogi do bramki ekipy "Trzech Koron" i dopiero piękny strzał z dystansu pomocnika Romy dał Belgom pewny awans do kolejnej fazy. Szwedów wraz z kończącym karierę reprezentacyjną - Zlatanem Ibrahimoviciem rzucił zaś w niebyt.

Zespół Wilmotsa nadal nie pokazywał jednak tej pięknej kombinacyjnej gry, na którą tak wszyscy czekali. To miało dopiero nadejść.

Nadeszło w kolejnym meczu z Węgrami. Podopieczni Wilmotsa roznieśli jedną z rewelacji fazy grupowej Euro 2016 aż 4:0. Końcówka to był popis gry "złotego pokolenia". Gdyby nie kilka interwencji najstarszego piłkarza tego turnieju - 40-letniego bramkarza Gabora Kiraly'ego - zwycięstwo mogło być jeszcze okazalsze. To była Belgia, na którą wszyscy czekali. Fantastyczne indywidualności, połączone ze sobą idealnie na boisku. Ale też trudno nie oprzeć się wrażeniu, że dla goniącej od 10. minuty meczu wynik ekipy Węgier - 1/8 finału to były już za wysokie progi. Niemniej jednak Belgia znów mogła spokojnie czekać na kolejnego rywala i poważnie myśleć o medalu mistrzostw Europy. W końcu los miał ją zetknąć ze zdecydowanie niżej notowaną Walią, która do tej pory uważana była za drużynę jedynie dwóch indywidualności - Garetha Bale'a i Aarona Ramseya.

Deja vu z meczu z Włochami

Początek ćwierćfinału w Lille miał tę różnicę dobitnie pokazać. Kolejny gol z dystansu Nainggolana wyprowadził "Czerwone Diabły" na prowadzanie już w 13. minucie meczu. Belgijscy fani pewnie w tym momencie zastanawiali się, jak wysoko wygrają ten mecz. Nic bardziej mylnego. Znów dało o sobie znać ustawienie 3-5-2, z którym kompletnie nie radzi sobie Marc Wilmots i jego piłkarze. "Smoki" szybko wyrównały po golu z rzutu rożnego, gdy kompletnie niepilnowany (wielki powrót na salony taktyki szarańczy przy stałych fragmentach) w polu karnym Ashley Williams wbił piłkę głową do siatki.

Potem było już tylko gorzej. Na początku drugiej połowy zszedł z boiska Carrasco, by oddać miejsce Fellainiemu. Deja vu? Jak najbardziej. Ataki pozycyjne Belgii nie przynosiły żadnego skutku. Mecz wyglądał, jak kopia starcia "Czerwonych Diabłów" z Włochami. Długie piłki na Fellainiego, żałosne próby rozegrania piłki w gąszczu środka pola, zero wsparcia od środka pomocy, rozkładający ręce Romelu Lukaku, bezradny Hazard z De Bruyne. Tak - najgorszy koszmar Belgów powrócił. Brak pomysłu na grę, brak zaangażowania, brak woli walki. Jakby w przerwie ktoś celowo kazał im odpuścić mecz. Do tego jeszcze wrzucił im pod nogi kłodę drewna w osobie Fellainiego.

Tymczasem Walia wyszła niemal pewna swego. Zupełnie inaczej zmotywowana. Bez strachu dla siły rażenia rywala. To szybko zaprocentowało, gdy na prowadzenie "Smoki" wyprowadził Hal Robson-Kanu, kompletnie przy tym ośmieszając dwóch środkowych obrońców rywali.

Brak reakcji = przykre konsekwencje

Wilmots zareagował kolejnymi zmianami. W 75. minucie na boisku pojawił się Dries Mertens za kompletnie beznadziejnego na lewej obronie Jordana Lukaku, a w 83. minucie za drugiego z braci Lukakków - Romelu wszedł Michy Batshuayi. Obie zmiany wniosły nieco ożywienia, ale były wyraźnie spóźnione. Trzymanie na siłę dwóch Lukaków, którym piłka ewidentnie w tym meczu sprawiała więcej przykrości niż radości, można było uznać wręcz za znęcanie się nad swoimi piłkarzami. W kodeksie karnym powinien znaleźć się na to paragraf.

Zmiany choć wniosły trochę świeżości do poczynań Belgów nie mogły już jednak uratować tego meczu. Belgia może tylko raz poważnie zagroziła bramce Walii, ale wspomniany tu wielokrotnie Fellaini nie potrafił nawet skorzystać z kilkunastocentymetrowej przewagi wzrostu nad obrońcą rywali i fatalnie przestrzelił przy dośrodkowaniu Toby'ego Alderweirelda. I w sumie nikogo nie powinno to dziwić - w szczególności Wilmotsa. Wszak ten sam Fellaini ostatniego gola w kadrze strzelił we wrześniu 2015 roku (mecz z Bośnią i Hercegowiną w el. do mistrzostw Europy), a w ligowym meczu dla Manchesteru United zaliczył w ostatnim sezonie tylko jedno trafienie.

Skończyło się na dobiciu wyraźnie męczących się na boisku Belgów bramką Sama Vokesa, który wszedł pod koniec meczu. To też pokazało, jakiego nosa do zmian miał trener Walijczyków - Chris Coleman w porównaniu ze szkoleniowcem Belgów. I tak oto Belgia - druga w rankingu FIFA przed Euro 2016, jednym tchem wymieniana w roli faworyta do tytułu obok takich potęg, jak Niemcy, Francja, Anglia, czy Hiszpania pożegnała się z turniejem w najgorszym stylu. Jak zaczęła turniej - tak też go skończyła.

YouTube/ADDICTED

Wszystkie grzechy Marca Wilmotsa

Czy całą winę można zrzucić na Marca Wilmotsa? Na pewno nie. Wielu jego piłkarzy było przemęczonych ciężkimi sezonami w Premier League, czy Serie A. Wielu z nich nie było w optymalnej formie od dłuższego czasu (jak choćby ten nieszczęsny Fellaini). Do tego doszły kontuzje - Jana Vertonghena i absencja za kartki Thomasa Vermaelena przed meczem z Walią.

Z drugiej strony to on ponosi odpowiedzialność za odpowiednie przygotowanie fizyczne, czy selekcję. A te dwie rzeczy zdecydowanie szwankowały.

Po pierwsze przygotowanie fizyczne. Belgia nie grała żadnej dogrywki przed spotkaniem z Walią. Nie musiała specjalnie wysilać się, by zdziesiątkować Węgrów. Walia do ostatniej chwili musiała pilnować wyniku z Irlandią Północną w 1/8 finału (1:0), a przecież piłkarze tego zespołu też w większości grają w wymagających rozgrywkach na Wyspach Brytyjskich. Nie ma więc mowy o usprawiedliwianiu trenera w tej mierze.

Co do selekcji - jeśli jeszcze można zrozumieć zabieranie do 23-osobowej kadry Maroune Fellainiego (doświadczony piłkarz, zżyty z tą kadrą od lat) to już branie na turniej Jordana Lukaku wygląda, jak na jakiś układ z jego dużo bardziej utalentowanym bratem - Romelu. Czy naprawdę brany pod uwagę przed Euro 2016 inny lewy obrońca - Laurens De Boeck z Club Brugge byłby gorszym rozwiązaniem? Śmiem wątpić.

Stawianie na topornego Axela Witsela zamiast na o wiele lepiej ułożonego piłkarsko Moussę Dembelę wołało w pierwszym meczu o pomstę do nieba. Po drugim już wyjścia nie było, bo piłkarz Tottenhamu nabawił się lekkiej kontuzji, ale od początku widać, że w tym przypadku Wilmots po prostu się pomylił.

Koń trojański w kadrze Belgii

Wiel-błądem było natomiast stawianie w pierwszym składzie na Fellainiego. Na palcach jednej ręki można policzyć, ile razy ten zawodnik przyjął dobrze piłkę, dobrze odegrał do partnera, czy oddał celny strzał. Jeśli po meczu z Włochami widzieli to już wszyscy, to jaki był sens wstawienia go na początku drugiej połowy z Walią? Pozostanie to tajemnicą dla wszystkich porównywalną chyba tylko z pomysłem Raya Hodgsona z reprezentacji Anglii na to, by rzuty rożne w jego drużynie wykonywał Harry Kane.

Do tego dochodzi kompletny brak pomysłu na grę. Szczególnie, gdy drużynie nie idzie, albo mierzy się z rywalem, grającym systemem 3-5-2. Ani Włosi, ani Walijczycy, choć "na papierze" gorsi od Belgów nie mieli problemów z wygraniem swoich spotkań z ekipą Wilmotsa. Mało tego Walia dokonała tego samego już wcześniej - w eliminacjach do Euro 2016, gdy obie ekipy mierzyły się w Cardiff (1:0 po golu Garetha Bale'a). Świadczy to tylko o jednym - Wilmots nie wyciąga wniosków z poprzednich spotkań. Nie tylko z poszczególnych meczów, ale też przebiegu całego turnieju (w podobnie topornym stylu przecież jego reprezentacja grała na mundialu w Brazylii).

Kolejne błędy taktyczne to rozdzielenie duetu Jan Vertonghen - Toby Alderweireld, jednej z najlepszych i najskuteczniejszych par środkowych obrońców w Europie. Ta dwójka w Tottenhamie stworzyła taki monolit, że "Koguty" w ostatnim sezonie Premier League straciły najmniej bramek (na równi z Manchesterem United) ze wszystkich zespołów tej jednej z najsilniejszych lig na świecie. Przerzucenie Vertonghena na bok obrony, kosztem tej współpracy jest kompletnie niezrozumiałe.

O rozdzieleniu przez Fellainiego pary De Bruyne - Hazard już wspominałem, więc tylko tu odnotuję.

Piłkarze pozostawieni bez opieki

Szkoleniowiec Belgii wydaje się też być pozbawiony charyzmy. Ani razu nie było widać na Euro 2016, by porwał swoich zawodników do boju, a przecież po pierwszej połowie gonił wynik z Włochami (0:1) i walczył o awans z Walią (1:1 do przerwy). Po żadnym z jego piłkarzy nie widać było determinacji, gdy wyszli już z szatni na boisko. Z minuty na minuty widać było narastającą frustrację i kompletny brak zrozumienia.

"To hańba, by tak utalentowanych piłkarzy zostawić samym sobie" - napisano po klęsce na Euro 2016 w najpopularniejszym belgijskim dzienniku "Het Laatste Nieuws". W podobnym tonie wypowiadali się nawet sami podopieczni Wilmotsa. W szczególności jeden z liderów drużyny - bramkarz Thibaut Courtois, który w wywiadzie ostro skrytykował brak taktyki w reprezentacji Belgii.

- To największe rozczarowanie w mojej karierze, a przecież zaliczyłem porażkę w finale Ligi Mistrzów (z Atletico Madryt przeciwko Realowi Madryt w 2014 roku - przyp.) - mówił rozgoryczony po meczu z Walią. - To była okazja, która może się już dla nas nie powtórzyć - zaznaczył. Dodał, że w meczu ze "Smokami" wyszły te same błędy, jakie wcześniej popełniono w meczu z Włochami.

Według "Het Laatste Nieuws" Courtois całą winę za porażkę w dość niewybrednych słowach zrzucił na trenera. Wilmots próbował przywołać go do porządku, ale wtedy golkiper wypalił: "Zamknij się, wynoś się stąd". - Powiedziałem to, co musiało zostać powiedziane w szatni (po meczu z Walią - przyp.). Wskazałem palcem tam, gdzie należało wskazać - opowiadał o tym incydencie zdenerwowany bramkarz Chelsea.

Inni piłkarze anonimowo wspominali o nudnych treningach i znów - kompletnym braku planu gry. Ponoć część bardziej doświadczonych piłkarzy brała się nawet za ustawienie drużyny niejako w zastępstwie głównego szkoleniowca.

- Jestem w stanie zrozumieć rozczarowanie Courtois. Marzył o tym, aby zostać mistrzem Europy i to marzenie zostało mu teraz odebrane - odpowiedział zdawkowo na te zarzuty Marc Wilmots i dodał, że Courtois ma prawo być sfrustrowany również po słabszym sezonie z Chelsea (10. miejsce w Premier League).

Szkoleniowiec bronił też swojej taktyki, a porażkę zrzucił na brak komunikacji i absencję kluczowych obrońców. - Wydaje mi się, że mieliśmy dobry plan. Przez pierwsze 15-25 minut dominowaliśmy i parliśmy do przodu. Potem nagle niepotrzebnie się cofnęliśmy - tłumaczył.- Nie przestawałem krzyczeć, żeby poszli za ciosem, ale może na murawie ciężko to usłyszeć. Gwałtownie też gestykulowałem - przekonywał.

- Nie jestem magikiem. Nie możesz nagle zastąpić doświadczenia. Mieliśmy pecha, że dwóch zawodników wypadło nam z drużyny przed turniejem (Kompany i Lombaerts - przyp.), a potem jeszcze podczas treningu odpadł nam kolejny doświadczony piłkarz (Vertonghen - przyp.) - dodał.

A teraz prawdziwy trener?

Na razie nie wiadomo, jaką decyzję podejmie Wilmots odnośnie swojej dalszej kariery. Szkoleniowiec "Czerwonych Diabłów" wybrał się bowiem na... wakacje. Jak wyjaśniał - chce, by najpierw "opadła adrenalina po całym turnieju" zanim będzie podejmować, jakiekolwiek kroki.

Belgijski Związek Piłkarski w oficjalnym oświadczeniu przyznał, że porażka z Walią była "ciężkim ciosem", ale nie chce jeszcze ferować wyroków. "Zdecydowaliśmy, że nie będziemy podejmować żadnych pochopnych decyzji. W ciągu kilku tygodni dokonamy dogłębnej analizy postawy drużyny narodowej" - czytamy w komunikacie.

W belgijskich mediach decyzję już podjęto. Głowy Wilmotsa domagają się też kibice. Okładka "Het Laatste Nieuws" dobitnie na to wskazuje. Tytuł zaraz po porażce z Walią brzmiał - "En nu een echte bondscoach" ("A teraz prawdziwy trener").

fot. Het Laatste Nieuws

Marcin Nowak, PolskieRadio.pl