Igrzyska olimpijskie w Pjongczagu można śledzić na antenach Polskiego Radia, a także w specjalnym serwisie na stronie PolskieRadio.pl. Zapraszamy!
5 grudnia 2017 roku. Wtorkowe obrady Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego trwały godzinami, choć można było domyślać się, że jakakolwiek decyzja nie zapadnie, wywoła ogromne poruszenie. Mówimy w końcu o gigancie nie tylko jeśli chodzi o sport, ale o potędze politycznej, graczu, który jest wśród rozdających karty. Pokorne przyznanie się do winy w takim przypadku nie wchodzi w grę.
Dyskwalifikacja, zawieszenie członkostwa Komitetu Olimpijskiego Rosji i rosyjskich członków MKOl, dożywotne wykluczenie ze struktur olimpijskich ministra sportu Witalija Mutki. Do tego konieczność zapłacenia 15 milionów dolarów, bo tyle właśnie kosztowało śledztwo w całej sprawie - tak brzmiał wyrok.
39 dożywotnio zdyskwalifikowanych sportowców złożyło apelacje do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie (CAS). Poza zakazem udziału w igrzyskach w przyszłości, anulowano ich wyniki z ostatnich zimowych zmagań olimpijskich. W sumie Rosjanie stracili 13 z 33 zdobytych w Soczi medali.
Zaczęło się od kary dla sześciorga biegaczy narciarskich, przepadły złoto i srebro w biegu na 50 km, które wywalczyli Aleksander Legkow i Maksim Wylegżanin, srebrny krążek za sprint drużynowy, w którym ten drugi startował w parze z Nikitą Kriukowem i kolejne srebro za sztafetę 4x10 km. Poza wymienionymi dwoma zawodnikami ukarano wówczas czterech kolejnych biegaczy, którzy w Soczi nie stanęli na podium.
Potem przyszła kolej na skeletonistów, w tym mistrza Aleksandra Trietiakowa. Taki sam los spotkał słynnego bobsleistę Aleksandra Zubkowa, łyżwiarzy szybkich, srebrne medalistki w biathlonowej sztafecie. Można wymieniać dłużej, ale chodzi o to, by pokazać, jak szeroki był przekrój dyscyplin.
Ostatecznie start "czystych” rosyjskich sportowców, który umożliwiła decyzja MKOL poparł zarówno Władimir Putin, jak i tamtejszy komitet olimpijski. Ci, którzy nie brali udziału w dopingowym procederze, będą mogli walczyć o medale. Jednak kiedy po nie sięgną, nie usłyszą hymnu swojego kraju, do góry nie pójdzie rosyjska flaga. Nie pojadą do Korei Południowej jako drużyna, zostanie im walka dla samych siebie. Oczywiście oficjalnie, bo przecież łatwo domyślić się, że ich sukcesy zostaną w Rosji odebrane jednoznacznie.
Richard McLaren To było krycie, które ewoluowało od niekontrolowanego chaosu, do systemowego i zdyscyplinowanego spisku, który miał przynosić medale
Na podstawie decyzji MKOL, liczbę rosyjskich sportowców mogących wziąć udział w koreańskich igrzyskach zmniejszono z 500 do 389. Rosjanie nie złożyli jednak broni. Do batalii w Lozannie zaangażowali najlepszych szwajcarskich adwokatów. Czwartkowa decyzja CAS unieważniająca dyskwalifikację aż 28 z 39 odwołujących się sportowców przywróciła im nadzieję na start w Pjongczangu. Dziewięć medali z Soczi również trafi z powrotem do rosyjskich sportowców. Kreml nie ma jednak się z czego cieszyć.
Thomas Bach, przewodniczący MKOL od początku nazywał decyzję Trybunału "rozczarowującą i zaskakującą". Mimo tego, piętnastu uniewinnionych Rosjan zdecydowało się zwrócić do kierowanej przez niego instytucji w trybie pilnym o umożliwienie startu w zbliżających się igrzyskach. Oficjalna odpowiedź brzmiała jednak wyjątkowo donośnie. Apelujący zawodnicy usłyszeli: nie i rywalizację w Korei obejrzą przed telewizorami. Pytanie, czy MKOl mógł postąpić inaczej, biorąc pod uwagę skalę całego procederu?
"Opcja atomowa"
To fakt, że takie decyzje nie mogą być podjęte bez oskarżeń o kierowanie się pobudkami politycznymi. Właściwie wszyscy, którzy zabierają głos po stronie rosyjskiej, stawiają sprawę jasno - to nie decyzja wymierzona w dopingowy system, który miał na celu gigantyczne oszustwo. To decyzja wymierzona w kraj.
Sportowy gigant jest oburzony, mówiono o bojkocie igrzysk w Korei Południowej, oficjele głośno oceniali, że decyzja była "nacechowana politycznie" i "cofnęła sportowy świat do okresu zimnej wojny".
Pozycja Rosji w sporcie jest niepodważalna - jeśli doliczyć dorobek Związku Radzieckiego, może zapisać na swoim koncie ponad 1700 medali.
Przed podobnym dylematem MKOL stanął przed zmaganiami olimpijskimi w Rio de Janeiro w 2016 roku. Wtedy jednak decyzje zostawił w rękach międzynarodowych federacji poszczególnych dyscyplin - ostatecznie do Brazylii nie pojechało ponad 100 sportowców z 387-osobowej reprezentacji, w tym wszyscy lekkoatleci (z jednym wyjątkiem) oraz sztangiści. To było ciosem, tym razem jednak najważniejsza organizacja wzięła odpowiedzialność na siebie i nie cofnęła się. Przed Rio mówiono o "dyplomatycznej decyzji". Teraz zapadła ta, którą nazywano "opcją atomową".
Powrót "zimnej wojny"
Przenieśmy się kilka lat wstecz. 3 grudnia 2014 niemiecka stacja telewizyjna ARD wyemitowała dokument pod tytułem "Tajemnice dopingu - Jak Rosja produkuje swoich zwycięzców". Przyznajmy, że to dokument szokujący. Co prawda, oskarżenia Rosji o doping występowały często, na tyle często, by stać się czymś powszechnym, uznanym przez wielu za pewnik. Jednocześnie przeważnie brakowało dowodów na to, że ktoś stosował niedozwolone środki, w dodatku przecież doping jest przekleństwem, z którym musi borykać się cały sportowy świat, nie tylko Rosja.
W dokumencie ARD ukazano praktyki tuszowania oraz manipulowania wynikami testów antydopingowych, w które zaangażowane miały być władze państwa, a nawet kierownictwo Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF).
Jeśli chodzi o "zimną wojnę", to w pewien sposób mamy do czynienia z powrotem do podobnych praktyk. Ale bardziej przypomina ją jednak sytuacja, w której doniesienia o masowych oszustwach wychodzą od osób, które uciekły z kraju (lekkoatletka Julia Stiepanowa i jej mąż Witalij, pracujący dla Rosyjskiej Agencji Antydopingowej). Od czasu, kiedy zaczęły opowiadać o tym, co działo się w laboratoriach, miejsce ich pobytu musiało być utrzymywane w tajemnicy.
Tak było także z Grigorijem Rodczenkowem, byłym szefem laboratorium antydopingowego w Moskwie. W maju 2016 roku na łamach "New York Times" przyznał się do tego, że zniszczył kilka tysięcy próbek (Światowa Agencja Antydopingowa - WADA - mówiła "zaledwie" o 1417) i tuszował pozytywne wyniki testów. Miały w tym uczestniczyć także Rosyjska Agencja Antydopingowa i służby bezpieczeństwa (FSB).
To nie dyskretne, pojedyncze przypadki, a akcja, której bardziej można by spodziewać się w filmie. Rodczenkow donosił, że podczas igrzysk w Soczi - w nocy, w asyście agentów pracowano nad podmienianiem próbek w pokoju, który przylegał do laboratorium. Wymyślono sposób ich otwarcia, który miał być nie do wykrycia - do momentu, w którym nie użyje się mikroskopu.
"Państwowy program dopingu"
- To było krycie, które ewoluowało od niekontrolowanego chaosu do systemowego i zdyscyplinowanego spisku, który miał przynosić medale. Skala tego była bezprecedensowa. Mamy dowody, że ponad 500 pozytywnych wyników testów zostało odnotowanych jako negatywne. Dotyczy to bardzo znanych sportowców i tych należących do światowej czołówki, którzy automatycznie fałszowali rezultaty swoich badań - zaznaczył Richard McLaren, człowiek, którego raport umożliwił wykluczenie wielu rosyjskich sportowców z letnich igrzysk w Rio de Janeiro.
Rodczenkow, były dyrektor, człowiek mający wiele na sumieniu, mówił o "państwowym programie dopingu", nadzorowanym przez wysoko postawione osoby, jak na przykład zawieszony Witalij Mutko.
Według raportu Samuela Schmida, byłego prezydenta Szwajcarii, który miał zweryfikować wszystkie fakty dotyczące systemowego aspektu rosyjskiego dopingu, nie było wątpliwości, że Mutko jest wśród odpowiedzialnych za to, co się stało.
To najważniejszy człowiek rosyjskiego sportu, były szef piłkarskiej federacji, wcześniej mocno osadzony w strukturach FIFA, aktualnie odpowiedzialny za przygotowanie Rosji do nadchodzącego wielkimi krokami mundialu.
W grudniu ubiegłego roku, podczas ceremonii losowania grup mundialu, Mutko występował razem z szefem FIFA, Giannim Infantino. Widać było, że Szwajcar nie zamierza podejmować tematu dopingowych oskarżeń.
Strach o życie
W momencie, w którym zdecydował się na medialną spowiedź, Rodczenkow mieszkał już w Los Angeles. Twierdził, że w Rosji bał się o swoje życie.
Nic zresztą dziwnego, skoro honorowy prezydent Olimpijskiego Komitetu Rosji Leonid Tjagaczew w jednym z wywiadów powiedział, że Rodczenkow "powinien zostać zastrzelony za kłamstwa". Trzy miesiące przed tą publikacją materiału nagle zmarli dwaj jego byli współpracownicy.
16 grudnia 2014 roku WADA powołała komisję w celu zbadania zarzutów. Przewodził jej były szef WADA Richard W. Pound, a w jej składzie byli m.in. Richard McLaren i Guenter Younger z niemieckiego urzędu kryminalnego. Na pierwszy raport trzeba było czekać blisko rok, powstał 11 miesięcy później. Towarzyszyła mu rekomendacja zawieszenia Rosji w prawach członka Międzynarodowej Federacji Lekkiej Atletyki.
Praktycznie z miejsca moskiewskiemu laboratorium odebrano akredytację, kilka dni później przyszły dalsze konsekwencje, tym razem dla Rosyjskiej Federacji Lekkoatletycznej i tamtejszej agencji antydopingowej.
Rosjanie zapowiadali zmiany, które miały przynieść skuteczniejszą (czy może lepiej - jakąkolwiek) walkę z dopingiem. Kolejne raporty i badanie sytuacji pokazały jednak, że żadne przedsięwzięcia nie przyniosły większego efektu, dodatkowo niestosowanie się do wytycznych było powszechne. Nie chodziło tylko o sporty olimpijskie, ale także (między innymi) rywalizację paraolimpijczyków czy piłkarzy.
Mówimy o systemie, który podlegał ścisłej kontroli i z którego potrafiło wyłamać się niewielu. Liczby w tym przypadku przerażają - według ustaleń Richarda McLarena, w latach 2011-15 w proceder dopingu było zamieszanych ponad 1000 rosyjskich sportowców.
- Jesteśmy silnym krajem i pokazaliśmy światu, jak wielcy jesteśmy w sporcie. Jesteśmy porządnymi ludźmi na dobrej drodze i jeśli inni chcą nas niesłusznie obrażać, to nie potrzebujemy ich i tych igrzysk. Nie będziemy o nie błagać na kolanach - powiedział wspomniany wyżej Tjagaczew.
Przywódca Czeczenii Ramzan Kadyrow, bardzo często zabierający głos publicznie w sprawach ogólnorosyjskich oświadczył, że żaden sportowiec z Czeczenii nie będzie występował na igrzyskach pod neutralną flagą. Znany z populistycznych wystąpień Władimir Żyrinowski, szef Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) oświadczył, że przyjdzie czas, gdy osoby odpowiedzialne za decyzję wobec rosyjskich sportowców odpowiedzą za nią.
- Nadejdzie pora, gdy pojawią się inne trybunały międzynarodowe, sądy arbitrażowe - zapewnił.
Wśród tych sportowców, którzy są oburzeni decyzją MKOl jest była gimnastyczka, jedna z najbardziej utytułowanych, Swietłana Chorkina. Zapewniła ona, że nie uda się "złamać" Rosji, która jest "wielkim państwem" ze swą armią i bronią jądrową.
- Już dawno wszystkich pokonaliśmy - oświadczyła.
Władimir Putin podczas spotkania z urzędnikami instytucji centralnych w Moskwie nazwał Grigorija Rodczenkowa "głupcem, który doprowadził do ujawnienia afery dopingowej w rosyjskim sporcie". Dodał, że powinien on być osadzony w więzieniu, gdyż ma "wyraźne problemy z prawem".
Nie odżegnywał się od dopingu, potwierdził, że problem istnieje.
- To nasza wina, takie przypadki się zdarzają, walczymy z tym zjawiskiem - dodał. Ale słowo "przypadki" wskazują raczej na bagatelizowanie całego zjawiska.
Widać wyraźnie, że głosów oskarżających, które nie respektują decyzji MKOl, nie brakuje.
Prezydent Europejskiego Komitetu Olimpijskiego (EOC) Słoweniec Janez Kocijancić przyznał, że bez Rosji nie będzie najwyższego poziomu w wielu dyscyplinach sportu. Ocenił też, że "to nie fair wobec sportowców, którzy nie zrobili nic złego".
Sportowcy, czy cały rosyjski sport, musi dostać szansę, najpierw jednak musi pokazać, że jest w stanie wprowadzić zmiany i zerwać z latami oszustw. Walka z MKOl-em prawdopodobnie skończy się kolejnymi sankcjami. Cierpieć na tym będą przede wszystkim zawodnicy. Także ci, którzy z dopingiem nie mieli nic wspólnego, a swoje wyniki osiągali jedynie za pomocą treningów, wyrzeczeń i poświęceń. To boli najbardziej.
Decyzja MKOl-u nie jest jednak pochopna, na jej podjęcie złożyły się miesiące prowadzenia śledztwa, analizowania dokumentów. Nie ma wątpliwości co do tego, że jest krzywdząca dla tych, którzy byli czyści. Ale lata oszustw, stworzenie machiny, która promowała dopingowiczów, chęć zdobywania medali za wszelką cenę i potwierdzania swojej pozycji w świecie sportu, musiały spotkać się z karą najostrzejszą z możliwych.
- Raporty jasno pokazują, że doszło do bezprecedensowego ataku na integralność igrzysk olimpijskich i całego sportu. Jako były zawodnik jest mi bardzo przykro z powodu tych, którzy cierpią z powodu tych nadużyć. Ale dlatego, że dopuszczamy tych, którzy są czyści, możemy pomóc im zbudować most na przyszłość, zamiast budować mur pomiędzy Rosją i ruchem olimpijskim - mówił Thomas Bach, prezydent MKOl-u.
Odpowiedzialność zbiorowa ma wady, niejednokrotnie można się było o tym przekonać, także w historii. Tak samo jednak zostali skrzywdzeni ci, którzy stracili medale w walce z tymi, którzy nie grali czysto. Odebrano im momenty sukcesu, okazje do przeżycia chwil, na które często pracowali przez większość życia.
Oczywiście, medale zostaną im przyznane, być może podczas specjalnej ceremonii w Korei Południowej. Ale dla żadnego z nich nie będzie to tym samym, co sięgnięcie po zwycięstwo w normalnej, sportowej rywalizacji.
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl