Od reform prawa kościelnego wprowadzonych przez Jana Pawła II nie ma już „adwokata diabła" lecz „promotor sprawiedliwości”. Zadanie jest to samo: rzetelność procesów kanonizacyjnych i uniknięcie pośpiechu czy emocji. Dlatego pomimo „Santo subito” trzeba było sześciu lat do beatyfikacji Jana Pawła II.
W Wielką Sobotę, 23 kwietnia b.r., na łamach New York Times’a, odezwał się głos adwokata diabła, wcielonego w publicystkę Maureen Dowd, z apelem: „Hold the Halo” (zatrzymać aureolę). Jej zdaniem Jan Paweł II nie zasługuje na beatyfikację, z powodu rzekomego przymykania oczu na skandale na tle seksualnym w Kościele. Prawie jak przedruk z New York Times’a wyglądała kilka dni później prasa belgijska (Le Soir), francuska (Liberation) i niemiecka – z wyjątkiem Sueddeutsche Zeitung. (FAZ i FR). I w USA i w Europie drukowano głównie wypowiedzi krytyka papieży od czasów Pawła VI, Hansa Kuenga. „Frankfurter Rundschau” 30 kwietnia zaangażował nawet swego redaktora naczelnego Joachima Franka, do specjalnego wywiadu z emerytowanym profesorem. Autorzy przyznawali, że Jan Paweł II był "godzien podziwu pod wieloma względami", m.i.n. za zasługi w walce z komunizmem; za sceptyczny stosunek do kapitalizmu, krytykowanego za powiększanie nierówności społecznych. Jednak to wszystko nikło zdaniem euroamerykańskich publicystów wobec przypisywanej mu winy. Proces beatyfikacyjny ich zdaniem był powierzchowny i pośpieszny. Jako że „oddolne wołanie o uznanie świętości Papieża” stwarzało problem orędownikom demokratyzacji w Kościele, pojawiła się teza, nagłośniona 27 kwietnia w 1. programie niemieckiej telewizji publicznej, ARD, że wołania „Santo subito” w dniu pogrzebu były spektaklem wyreżyserowanym przez umówione grupy z Polski. Świadczyć o tym miały bliźniaczo identyczne transparenty na Placu św. Piotra, z napisami tą samą czcionką na biało-czerwonym tle.
W samą Wielkanoc streszczenie felietonu M. Dowd z NYT przedrukowały wszystkie poczytniejsze polskie portale internetowe. Tak oto liczba spóźnionych w działaniu adwokatów diabła wzrosła nie tylko o wielość miejsc przedruku, ale i tysiące agresywnych wpisów na internetowych forach w Polsce. Powtórzył się medialny scenariusz znany każdorazowo z pielgrzymek Jana Pawła II po świecie: przed wydarzeniem gwałtowna krytyka i szukanie skandalizujących tematów, lecz w trakcie i po – ugięcie się komentatorów przed siłą faktów. Poniedziałkowe wydania prasy światowej fascynowały się półtoramilionową rzeszą uczestników uroczystości, cytowały wypowiedzi pełne miłości do beatyfikowanego Papieża, świadectwa wiary młodych i starszych, świeckich i duchownych. Wyjątkiem pozostały New York Times i Frankfurter Rundschau, które w tytułach ogłaszały, że wydarzenie to wzbudza zarówno „uniesienia jak i niezgodę” lub wręcz nienawiść.
Całkiem odmienny był ton mediów we Włoszech, w Rosji, Australii, na Filipinach, w Meksyku i innych częściach świata. W programach informacyjnych wychwyciłem, że transmisje telewizyjne na całym świecie obejrzało ok. 2 miliardy ludzi. O. Dariusz Kowalczyk w felietonie w bieżącym wydaniu tygodnika „Idziemy”, pt. Świętość i podłość, trafnie skomentował ostatnią kampanię euroamerykańskich mediów: „Jan Paweł II jest w niebie i wstawia się za nami. Prosi też zapewne za tymi, którzy wygadują o nim rzeczy podłe. Co nie znaczy, że my tutaj, na ziemi, nie powinniśmy na różne sposoby przeciwstawiać się tej nietolerancyjnej, antykatolickiej presji. Miłość nieprzyjaciół nie oznacza wszak udawania, aby było miło.” Mnie zaś nasuwa się gorzka myśl, że media skłaniają się zbyt często, aby widzieć patrona w Poncjuszu Piłacie, z cynicznym „Cóż to jest prawda?” na ustach. I wolą trzymać się roli adwokata diabła a nie promotora sprawiedliwości.
o. Grzegorz Dobroczyński SI