Brzmi ona tak (oczywiście nie będę tu śpiewała, bo choć w szkole występowałam kiedyś w chórze, to teraz nikt by nie chciał słuchać dalej Familijnej Jedynki…):
Chociaż każdy z nas jest młody
Lecz go starym wilkiem zwą
My strażnicy polskiej wody
Marynarze polscy są.
I refren:
Morze nasze morze
Będziem ciebie wiernie strzec
Mamy rozkaz cię utrzymać
Albo na dnie, na dnie twoim lec
Albo na dnie z honorem lec.
A dalej:
Żadna siła, żadna burza
Nie odbierze Gdyni nam
Nasza flota choć nie duża
Wiernie strzeże portu bram.
I znów refren – Morze nasze morze…..
Nie wiem, czy jeszcze w szkołach tak się śpiewa. Piękna to była pieśń, szczególnie gdy śpiewało ją wiele osób naraz. Miała wtedy w sobie jakąś ukrytą siłę i moc ducha.
A drugą rzeczą, która mi się kojarzy z morskim tematem, to są książki Burchardta. Karol Olgierd Burchardt (co za męskie imiona i nazwisko. Tyle „r” w środku!) był moim ulubionym pisarzem morskim. To on powiedział, że „doskonałym ma być człowiek, który tak samo myśli, mówi i czyni…”
Któż nie zna jego sławnej książki „Znaczy kapitan”?
Do dziś pamiętam też pewien opis egzaminu na wilka morskiego w jednej z jego książek. Gdy zdający jakoś tak zaniedbał naukę języka angielskiego, aż przyszedł wreszcie egzamin końcowy, gdy trzeba było zdawać i z tego. Główny egzaminator przysłany spoza szkoły na szczęście też nie znał tego języka. Wiec na każde pytanie po angielsku adept płynnie odpowiadał… liczebnikami „one, two, three, four, five….” - i tak dalej. Komisja nie chciała go przepuścić, aż przewodniczący dziwił się, że przecież tak dobrze odpowiadał. A nikt nie chciał podać powodu tej surowej oceny, by uczniowi nie zaszkodzić. Wreszcie go jakoś przepuścili wychodząc z założenia, że jeśli sobie dał radę na egzaminie bez znajomości języka, to da sobie radę i w życiu!
Pocieszające to było i dla mnie, że czasem w wyjątkowych wypadkach bywają odstępstwa od reguł.Trzeba tylko mocno czegoś chcieć.
Elżbieta Nowak