W Wikipedii Kellogg obecny jest wprawdzie tylko w wersji angielskiej i indonezyjskiej, ale z problemem latania poradził sobie lepiej niż włoski geniusz, bo – posłuchajcie płyty i powiedzcie – czyż można tak po ptasiemu śpiewać, nie mając pojęcia o lataniu?
Podkreślam to jeszcze raz: Charles Kellogg (1868-1949) nie imitował – jak wielu innych, bardziej lub mniej udatnie – ptasich głosów, tylko śpiewał ptasimi głosami. Utrzymywał, że oprócz krtani ludzkiej posiada również krtań ptasią, tzw. syrinx. Uważano, że to nonsens, ale faktem jest, że już od wczesnego dzieciństwa całe to ogromne bogactwo dźwięków wydobywał przede wszystkim gardłowo, a nie gwiżdżąc. Wychowywał się bez matki w górach Sierra Nevada w północnej Kalifornii, sto mil od linii kolejowej. Ojciec pracował w kopalni złota i też nie poświęcał wiele czasu synowi, którego wychowywali bardziej indiańska niania oraz chiński kucharz.
Jak każdy prawdziwy artysta Kellogg swoją biografię oczywiście autokreował w jakimś stopniu, choć nie wiemy w jakim. Mówił, że tam gdzie mieszkał, nie było „lekarzy, misjonarzy, telefonu, telegrafu, szkół, salonów, więzień i policji. Były ptaki, niedźwiedzie grizzly, jelenie, wilki, lisy, skunksy, borsuki, pumy, węże i wszyscy mniejsi leśni ludzie.” Był tam „samotny, ale nie nieszczęśliwy”, spędzał dni „zawsze zajęty ptakami i owadami, słuchając ich i rozmawiając z nimi we własnych językach”.
Jakże odmienia się jego życie, kiedy w wieku siedmiu lat przenosi się do krewnych w Syracuse, w stanie Nowy Jork, uczy się robić meble i kominki, studiuje. Śpiewa w chórze, jego krewna ze strony ojca Clara Louise Kellogg jest wtedy słynną amerykańską sopranistką, która robi międzynarodową karierę. W wieku 23 lat te dwa różne swoje życia Charles łączy w jedno, kiedy swoim pierwszym zaśpiewanym ptasim koncertem wywołuje oszołomienie słuchaczy. Od tej pory daje w ciągu ponad dwudziestu lat trzy tysiące koncertów, solo i z zespołami instrumentalnymi. Staje się jedynym w swoim rodzaju wodewilowym artystą, łącząc swoją lekką w formie sztukę z etycznym czy quasireligijnym przesłaniem oraz misją strażnika dziedzictwa natury. Odwiedza także Berlin i Paryż, gdzie spotyka zafascynowanego nim Augusta Rodina. Naukowcy z Harvardu badają jego gardło. Wielokrotnie nagrywa dla firmy Victor, część z tych nagrań ukazuje się na płytach i znakomicie sprzedaje.
Zdjęcie pojazdu Charlesa Kelloga w tekście Robrta H. Moultona w "American Forestry" (1918).
W późniejszym latach wiele czasu spędza, mieszkając i podróżując w swoistej ptasiej budce na kółkach. Zdrobnienie jest tu mylące – to nadwozie z łóżkiem toaletą, kuchnią i szafkami wydrążone z trzytonowej sekwoi i osadzone na podwoziu typu nash quad o największej wówczas nośności, opatentowanym przez firmę Jefferson & Nash na cele głównie militarne. Kilkakrotnie przemierza z prędkością 8 km/h Stany od wybrzeża do wybrzeża, głosząc potrzebę ratowania lasów sekwojowych oraz nauczając, że „strach wywołuje strach, nienawiść rodzi nienawiść, miłość rodzi miłość”. W kolejnych latach porusza się lżejszym pojazdem o nazwie „Skrzydło Ptaka”, uruchamianym na gwizd (własny patent).
Czy miał skalę 12 i pół oktawy, prawie dwa razy większą niż fortepian? Czy potrafił wydawać ultradźwięki? Czy potrafił gasić wysokim „radiowym” dźwiękoszumem płomień wysokości dwóch stóp? Czy mógłby głosem unieruchomić człowieka? Takie pytania mogą towarzyszyć nam przy słuchaniu płyty Kelloga. Płyty bardzo ciekawej i ułożonej raczej nie jako koncert, a jako dokument. Mamy tam Kellogga udającego nagrania terenowe ptaków (coś jakby pozycje w dźwiękowym ptasim atlasie), mamy Kelloga udającego ptaka, który naśladuje mowę ludzką (jak widać miał poczucie humoru), Kelloga tworzącego ptasi chór, mamy wreszcie utwory śpiewane przez niego z towarzyszeniem zespołu instrumentalnego oraz śpiewaczki Almy Gluck. To popularne na przełomie XIX i XX wieku melodie i tańce w stylu ówczesnej mieszczańskiej, salonowej muzyki rozrywkowej, popularnym także w amerykańskich teatrach objazdowych.
Wśród tych ostatnich mamy niezwykle smaczne dla polskiego słuchacza: Polish Dance (jeden z ulubionych Kellogga, o rytmie mazura) oraz Kujawiak (Wieniawskiego). Wszystkie swoje partie Kellogg wykonuje z niezwykła wirtuozerią, ze swadą, perfekcyjnie, stroi do orkiestry w każdej sekundzie i nie ogranicza się jedynie do godnego podziwu refleksu (tych bardzo drobnych przecież, ptasich fraz) w utrzymaniu zgodności harmonicznej i rytmicznej, ale dużo wkłada własnej inwencji w fantazyjne czasem ogrywanie.
Charles Kellogg to zapomniany geniusz, poza skalą ocen, podobnego nie notuje historia, ale też trzeba przyznać, że wytwórnia Canary Records stanęła w tym przypadku na wysokości zadania (jak zresztą zazwyczaj) i znakomicie go portretuje.
Remek Hanaj
Charles Kellogg
„The Nature Singer: His Complete Issued Recordings, February 1915 to January 1919”
Canary Records 2020
Ocena 5/5
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.