Przekłada się to w jakiejś mierze na muzykę tradycyjną, która u Czerkiesów wydaje się wyraziściej zrytmizowana, zespolona w większym stopniu z ruchem, żywsza. W zeszłym roku pisałem o znakomitej abazyńskiej harmonistce – Soni Szawtikowej – nagranej i wydanej w ramach przeciekawych działań ekipy związanej z wytwórnią Ored Recordings z kaukaskiej Rosji. Dzisiaj chciałbym zaanonsować płytę w pewnym sensie flagowego dla tej wytwórni zespołu (bo muzyk zespołu jest zarazem połową Ored Rerordings), który nazywa się właśnie echo – Dżerpedżeż, Джэрпэджэж, po konwersji na „międzynarodowy” Jrpjej.
Abazyńska harmonistka
Członkowie kapeli nawiązują oczywiście do etnograficznej dokumentalistyki Ored, opierają się na nagraniach terenowych, ale nie chcą niczego rekonstruować, po prostu poznają własną tradycję i nadają jej osobisty wymiar. Wszyscy dorastali słuchając rocka, popu lub muzyki eksperymentalnej, głównie zachodniej. Zanurzają się w tradycji z tym współczesnym bagażem, który mają, ale trzeba przyznać, że robią to delikatnie, nie dekonstruują źródeł. Nie chcą się też wbić na estradę world music, są raczej autsajderami. Znamiennym jest to, że ich polski debiut koncertowy będzie miał miejsce w październiku na festiwalu Unsound w Krakowie we wspólnym programie z naszym, polskim triem Bastarda .
Nie eksperymentują formalnie, nie krzyżują estetyk, nie mówiąc o ich zderzaniu. Jeśli już szukać tu jakiegoś eksperymentu, to bardziej duchowego. Grają i śpiewają posttradycyjnie, aplikują odchodzące do historii tradycje, tak jak je rozumieją i słyszą, we współczesną rzeczywistość. Ożywiają je w otwarty sposób, osobiście, nie używając żadnego obiektywnego „miecza prawdy”. To zresztą można wychwycić, porównując dwa ich albumy, bo tegoroczny „Taboo: Songs of Love & Death” jest ich drugą płytą po zeszłorocznym międzynarodowym debiucie pod tytułem „Qorror”.
Ja traktuję te dwie płyty jako jedną całość i tak sobie pozwolę je ocenić. Zmieniają się częściowo muzycy czy instrumenty, nie ma jednak mowy o zerwaniu ciągłości, są to dwie odsłony jednej, większej opowieści. Zeszłoroczna jest płytą nie pozbawioną liryki, ale jednak męską, bardziej zwartą, spójną, transową, energetyczną. Oprócz pieśni obrzędowych (śmierć, wesele, leczenie) sporo jest tam motywów fabularnych, epickich. Przez całość prowadzi słuchacza głos prowadzący (Bibars Appesz, trochę brakuje go na drugiej płycie), do którego co rusz dołącza się w harmonii kilka pozostałych, tworząc charakterystyczny barwowo, wartki strumień, który współtworzą głównie instrumenty strunowe (apapszyn, szyczepszyn) oraz flet i perkusjonalia.
Na drugiej płycie sporo jest też brzmienia akordeonu, przede wszystkim zmienia się główny głos, w związku z innym zestawem tematów płyty – kobiecych, lirycznych – pojawia się niezwykły głos Diany Kulowej. Tytułowa piosenka „Tabu”, co oznacza prośbę, ale jest zarazem pochodną religijnego wykrzyknika „tobe”, który może być przetłumaczone jako „Boże”. To lament dziewczyny maltretowanej przez grupę dżygitów, którym przewodził jej krewniak, z którym razem się wychowywała. W pozostałych piosenkach „dziewczęta poślubiają niekochanych, aby zapobiec rozlewowi krwi, piękności giną od świątecznych strzałów na wiwat, opowiadacze przeklinają carów, a bohaterowie wojny o niepodległość umierają z ran zadanych przez miłość”.VIDEO YouTube, НОЙЗ
Z ręką na sercu powiem, że pieśń o pięknej Abikhan (na płycie numer trzy pod tytułem „Абихъан иорэд”), która zresztą zwiastowała ukazanie się albumu, należy do najpiękniejszych piosenek jakie słyszałem. W interpretacji Jrpjej i Diany Kulowej robi na mnie takie wrażenie, że oczywiście wybieram się na koncert do Krakowa 14 października i bardzo ciekawy jestem całego koncertu.
Remek Hanaj
***
Jrpjej
„Qorror”
„Taboo: Songs of Love & Death”
Ored Recordings 2020, 2021
Ocena: 4/5
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy .