Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Pieśni Marlene Ribeiro ze skalnych brzegów

Ostatnia aktualizacja: 14.03.2023 08:00
O tym jak inspiracja historią rodzinną może przerodzić się w zwiewne i mistyczne piosenki na pograniczu folku, przedmiotów codziennego użytku, elektroniki i onirycznych melodii.
Marlene Ribeiro
Marlene RibeiroFoto: Renato-Cruz-Santos

Utwór zaczyna się od śpiewu a capella starszej pani, potem rozwija się w przestrzenną, spokojnie płynącą dream-popową piosenkę. Słychać ambientową mgłę, syntezatorowe pasmo i brzmienia harmonii, nagrania ptaków, śpiew, a wreszcie wokal. Słuchając debiutanckiego albumu Marlene Ribeiro, czuję się trochę, jakbym siedział gdzieś na brzegu Tagu wypływającego z Lizbony a nawet pośród skalistych wzgórz na wyspie São Miguel.

Ten zawierający sześć utworów album jest oniryczną podróżą do odrealnionego świata. Po piosenkowym „Quatro Palavras”, o którym napisałem powyżej, pojawia się w końcu „Sangue de lua de lobo” – zawieszony w przestrzeni utwór, gdzie na tle nagrań terenowych słychać brzmienia klarnetów, saksofonu, elektroniki, która nie prowadzi donikąd; jakby to była formą halucynacji.

W „Quatro Palavras” śpiewa Emilia, babcia Ribeiro, portugalki, która współtworzyła takie projekty jak Negra Branca, GNOD, ale grała też z Valentiną Magaletti czy Thurstonem Moore. To właśnie babcia, zachwycona możliwościami nagrywania śpiewu i piosenek (na co sama miała szansę, ale z czego nie skorzystała w młodości), zainspirowała artystkę do nagrania albumu.

Powstawał w wielu miejscach: w Portugalii, Walii, na Maderze czy w Irlandii. Ribeiro tworzy proste i subtelne bity, melodyjne partie albo dźwiękowe smugi, które często bazują na przedmiotach codziennego użytku – przykładowo, rytmiczna linia w „Forever” powstała na bazie odgłosów garnków i patelni w jej kuchni w Salford.

Jest w tej muzyce coś z folku, coś z popu, coś z opowieści, ale też coś z przygodnej impresji. Z jednej strony subtelnie wplecione dęciaki transmitują tu jakąś ponadczasową opowieść, z drugiej strony rytmiczne, transowe formy, jak ta w „Toquei no Sol” z powielanymi wokalami artystki tworzą intymny, ale zdecydowanie wybrzmiewający chór, co wprowadza medytacyjny charakter. Na szczęście pozbawiony patosu, co Ribeiro świetnie przełamuje: finał wieńczy gdakanie chór.

Ten dualizm świetnie pokazuje ludyczny charakter muzyki Ribeiro, która trochę czerpie z tradycji, oralnych opowieści, sięgając w głąb swoich korzeni, ale z drugiej strony buduje kompozycje na bazie współczesnych środków, zwiewnych motywów, w których przeplata brzmienia akustyczne z elektroniką, czysty głos z pełnym pogłosów zawodzeniem.

Czasem, jak w „You do It” pojawiają się tu chwytliwe melodie, które brzmią, jakby ktoś skądś je wyłowił i wkleił w ten melodyjny, ambientowy pop, w którym uwodzą niczym syreny Odyseusza. Chociaż album powstał w odwołaniu do historii przodkini Ribeiro, trudno wyczuć tu odniesienie do jakiegoś konkretnego miejsca i tradycji. Może to właśnie jej poszukiwanie w zglobalizowanym świecie najbardziej się tu uwypukla: tam, gdzie nostalgia i refleksja prowokują do snucia współczesnych opowieści na granicy folku, popu, elektroniki i tradycji.

 Jakub Knera 

Marlene Ribeiro

Toquei no Sol

[Rocket Recordings / Lovers & Lollypops] 

Ocena: 3,5/5


***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.