Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Świniarki – środek świata

Ostatnia aktualizacja: 11.03.2021 08:00
Czyli oś. Która robiła nam „się”, kręcąc nami czyli Bractwem Ubogich na różne sposoby przez kilkanaście lat. Na święto i na świecko. Bardziej chyba w to drugie nam grało.
Widok na Roztocze
Widok na RoztoczeFoto: Remek Hanaj

Skąd nazwa kolonii czy też przysiółka? Od świniarka czyli pastucha świń albo (co bardziej prawdopodobne) od rasy owiec – świniarek. Świniarka jest rodzimą, prymitywną rasą owiec występującą pierwotnie na terenie Europy środkowej i zachodniej, stanowiąc przewagę ówczesnego prymitywnego pogłowia. Wypierana poprzez krzyżowanie z bardziej kulturalnymi rasami i odmianami, najdłużej zachowała się we wschodniej części Europy Środkowej. [W. Herman, „Owczarstwo w Polsce współczesnej”,1936] Także na Roztoczu, gdzie łąk kiedyś nie brakowało, hodowano powszechnie świniarki.

Wylądowaliśmy więc na wzgórzach wokół doliny strugi Gorajki, między niegdysiejszymi pasterzami owiec, my z miast raczej pasterstwem dźwięków się zabawiający. Wszyscy byliśmy pod wielkim wrażeniem Świniarek jako wymarzonego miejsca do grania, do bycia, jako bazy do wypadów po niezrównanie malowniczej okolicy z ciekawą, choć zanikającą już wtedy, muzyką i z ciekawymi ludźmi. I to ludzie sprawili, że to wszystko razem tak nas do imentu zaczarowało i zatrzymało na dłużej. A najbardziej nasi sąsiedzi przez miedzę, małżeństwo wraz z matką gospodyni.

Byliśmy w wieku ich dzieci, gdyby je mieli. Minęło czasu małowiele i od spojrzenia do spojrzenia, od słowa do słowa, od spotkania do spotkania – zaprzyjaźniliśmy się. Lokalną tradycję poznawaliśmy przez ich życie i ich oczami. Dla mnie to miało nawet szerszy wymiar, bo wprawdzie moi rodzice byli ze wsi, ale to na Świniarkach dopiero zacząłem od kuchni rozumieć i ogarniać wiejską codzienność, wyobraźnię, język, zwyczaje – wiele aspektów tego, co się składa na lokalny tzw. habitus (że tak wtrącę z akademicka) czyli wg Bourdieu „schematy myślenia i wyrażania, które przyswoiła jednostka, a które są dla niej elastycznie używanym narzędziem i stanowią bazę do nieintencjonalnej inwencji oraz kontrolowanej improwizacji”.

Niby trzy kilometry od wsi ze sklepem, ale jak spadł większy deszcz przez noc, to już nie można było rano wyjechać – lessy użyźniające glebę zamieniały się wtedy w wyjątkowo śliskie i kleiste błoto. A i suchego lata unoszący się wszędzie lessowy pył potrafił być utrapieniem. Zimą jak porządnie zawiało to szlus. Nikt nie odśnieża, więc pozostaje siedzieć tydzień w chałupce i odwiedzać się z sąsiadami. Od pani Anieli nauczyliśmy się dzięki temu dwóch kolęd: „Nad Betlejem jasna gwiazda świeciła” oraz „Stała nam się nowina miła”.  

Kilka innych kolęd poznaliśmy z nagrań wygrzebanych w archiwum IS PAN w wykonaniu Anny Malec urodzonej w pobliskim Chłopkowie (nagrywał Piotr Dahlig), a całość „Herodów” przyswoiliśmy dzięki Leokadii Komornik z pobliskiego Podborcza. I tak półtora roku od pierwszego przyjazdu na Świniarki zakolędowaliśmy w najbliższej okolicy oraz u znajomych muzykantów i śpiewaczek – m. in. Anieli Kawuchy z Zaporza czy Józefa Niedźwieckiego z Kolonii Teodorówka. Chodziła nawet z nami znajoma z Berlina, która filmowała niezłą jak na owe czasy kamerą. Przysłała nam później zmontowany filmik, ale tak awangardowy, że niewiele było na nim widać. W różnych składach, także mocno międzynarodowym (o czym świetnie opowiedziałby Jacek Hałas), kolędowaliśmy tam jeszcze nie raz. 

Przyjeżdżaliśmy na Świniarki o każdej porze, ale najczęściej oczywiście latem. Najpierw stopem czy PKS-ami, samochodami przyjaciół, renówką Marka czy Hałasów. Zawsze dobrze było mieć jakiś samochód, żeby pojeździć po dalszej okolicy, bo to nie Radomskie, gdzie wtedy było w każdej wsi po kilku skrzypków. Poznaliśmy Bronisława Magdziarza i Andrzeja Kowalskiego z Sąsiadki (od których Witek z Januszem rozegrali oberki-polniaki), Józefa Wypycha z Podborcza, Stanisława Futymę z Komodzianki – skrzypka z guślarskiego rodu (graliśmy od niego oberka), rzeczonego Niedźwieckiego czy dętą Orkiestrę Zaburską.

Stanisław Futyma, Komodzianka Stanisław Futyma (1922-2005), Komodzianka

Większość czasu spędzaliśmy jednak u sąsiadów, gadając i biesiadując, czasem pomagając przy prostszych pracach. Prowadzili jeszcze wtedy pełnowymiarowe gospodarstwo, uprawiali pole, mieli konia, krowę, świnie, drób rozmaity i przydomowy ogród z grzędami i drzewami owocowymi. Pani Krysia z panią Anielą świetnie gotowały, pan Janek był duszą towarzystwa, dowcipny i błyskotliwy. Kiedy oni kończyli dzień, my jeszcze graliśmy u siebie do późnej nocy. Żyć nie umierać. O szóstej rano w sny wdzierał się charakterystyczny, nieznośny swąd, pod piecem niczym zjawa stał w obłoku dymu z papierosa „Walet” pan Janek i karmił cukrem swojego kanapowego pieska Lalka. „Wstawać k...., życie prześpicie!”

Pan Janek w ogóle dość często zaglądał do nas. Kobiety się krzątały po domu, on wypatrywał momentu, kiedy się może urwać na kwadrans i już jest. Raz, był już wieczór, chyba leżeliśmy akurat z nosami w książkach. Nie było słychać, żeby ktoś wchodził do chałupy, nagle otwierają się drzwi do izby, stoi w nich jakaś obca kobieta w czerwonej chustce, niby Cyganka, i coś mamrocze wysokim głosem. Zamurowało nas. Nikt go nie poznał. „No to ja przecież!”.

cdn.

Remek Hanaj

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

 

Czytaj także

Boże Obiady

Ostatnia aktualizacja: 03.12.2020 09:00
Wiele osób nie wie, co to jest „boży obiad”, a ci nieliczni, co wiedzą, kojarzą go z kurpiowskim obrzędem, który z inicjatywy niektórych mieszkańców oraz przy pomocy Stowarzyszenia Trójwiejska odradza się w kilku wsiach Puszczy Zielonej. Sprawa jest jednak daleko bardziej złożona. Bo, po pierwsze, był to niegdyś obrzęd szeroko rozpowszechniony, o zasięgu właściwie ogólnopolskim. A po drugie, określenie to w historycznych źródłach bywa jednak stosowane do różniących się od siebie okoliczności i zjawisk kulturowych. Czasem używa się go bardzo ogólnie, czasem odnośnie bardzo konkretnych form. Czy jest coś, co to wszystko spaja?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Pies Szczeka w szkołach

Ostatnia aktualizacja: 14.01.2021 09:00
Swego czasu miałem przyjemność z kapelą Pies Szczeka y Goście wiele set razy grać tzw. szkolne audycje organizowane przez Filharmonię Narodową, de facto minikoncerty. Słabo płatne, były na pół pracą, na pół służbą. Czasem po siedem, osiem godzin dziennie (rekord to dziewięć).
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bractwo z Roztocza

Ostatnia aktualizacja: 11.02.2021 09:00
Tak można by powiedzieć o Bractwie Ubogich, pierwszej kapeli, która poświęciła się w swojej działalności muzyce wiejskiej in crudo na sposób możliwie bliski oryginałowi. Możliwie, czyli na miarę naszych ówczesnych umiejętności i horyzontów.
rozwiń zwiń