Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Poziomki pachnące naftą

Ostatnia aktualizacja: 08.09.2022 09:00
Pani Ewa miała 80 lat, kiedy ją odwiedziłem w bloku na warszawskiej Sadybie. Lubię to miejsce – powiedziała, spoglądając przez okno na kominy Elektrociepłowni Siekierki, drugiej co do wielkości w Europie.
Pocztówka z widokiem na Borysław
Pocztówka z widokiem na Borysław Foto: POLONA

Chwilę potem wychodziła już z kuchni z herbatą i talerzem.

– Zrobiłam panu racuchy.

Smakowały wspaniale, podobnie jak opowieść, która się przy racuchach zaczęła. A właściwie już przy tym oknie. Trzy godziny później zjeżdżałem windą na parter oszołomiony jakbym wynurzał się z jakiejś schulzowskiej krainy. I nie byłbym pewien czy to nie sen, gdyby nie skasowany bilet czasu w ręku.

Pani Ewa przyszła na świat w przemysłowej dzielnicy Borysławia – Horodyszczu. Dzieciństwo upłynęło jej w częstym i bliskim kontakcie z ojcem, który był kierownikiem średniego szczebla w jednym z koncernów naftowych. Przychodził do domu na obiad, zabierał córkę często do swoich miejsc pracy – kancelarii oraz szybu naftowego. Matka była ambitną i zapracowaną nauczycielką w odległej o cztery kilometry szkole i w domu więcej czasu spędzała tylko „od święta”. Po wojnie cała rodzina przeniosła się najpierw do Sanoka, później do Warszawy. Tych 1200 szybów dziś w ogóle nie istnieje, nie ma ani jednego szybu. Można powiedzieć, że to Horodyszcze było jak kaktus opuncja, kolce to były szyby. Teraz nie ma nic, a jeszcze z tej góry dzisiaj trudno znaleźć miejsce, żeby zobaczyć okolicę. Wszystko jest zarośnięte. Jedynie co, to gaz się czasami wydobywa tam, bulgocze.

Pani Ewa od początku lat 90. corocznie jeździ do Borysławia i chociaż jest to zupełnie inny Borysław nie odmawia mu prawa do istnienia. A może właśnie dlatego, że jest tak radykalnie inny. Świat jej dzieciństwa nie został przekształcony, wykorzystany czy zepsuty. Po prostu zniknął z realności ogólnodostępnej. Z zarośniętego dziś szczytu góry Horodyszcze nikt nie może już zobaczyć widoku na Ciuchowy Dział i Drohobycz, a ten widok był częścią jej małej ojczyzny, teraz tylko ona go widzi.

W dzień taki normalny to nie, ale w niedzielę, zawsze po mszy ojciec chodził po tych wszystkich szybach, tłocznia była, kotłownia i ja lubiłam z ojcem chodzić. Pracowało się sześć dni w tygodniu. I ja lubiłam bardzo z ojcem chodzić, „Szczęść Boże”, podawali sobie ręce, to ojciec coś tam przeglądnął, coś tam mówili, bo to były stale stuki-huki i wszyscy krzyczeli do siebie w kotłowni, w tłoczni, w szybie, te raporty ile tam było tego odwiertu. Ja chodziłam z ojcem, pamiętam te takie wędrówki po mszy. Ojciec obchodził.


Ojciec pani Ewy - Feliks Ojciec pani Ewy - Feliks

Nigdy nie napisała książki, powiedziała jednak: Chciałam kiedyś napisać książkę pod tytułem „Poziomki pachnące naftą”.

Być może nie zrobiła tego, ponieważ ważne dla niej elementy opowieści, Barthes'owskie puncta (Barthes odnosił je do fotografii), wyróżniające charakter jej osobistej nostalgii i wychwytujące bezbłędnie uwagę słuchacza – odwołują się do dźwięków i zapachów. Stanowią imago jej Borysławia, ale są niewidzialne. Emocjonalne. Dla intelektu trudniej dostępne. Łapie się je na gorąco. W dystansie bledną, a nawet gasną. Ich siła, siła szczegółu, objawia się w zbliżeniu, spotkaniu, w żywej mowie. Bo najlepiej żywa mowa prowadzi do świata gdzie „mowy kończą się” czyli do „hörbare Landschaft”, jak go nazwał Rilke, do słyszalnego krajobrazu.

- I ta ropa czasem jak się wylała, czy pan wie jaki to miało zapach w lecie? Była glina i jak słońce zaświeciło, to po tych ścieżkach ta ropa z tą gliną... To można było się narkotyzować.

Zapach bowiem jest bratem oddechu – jak pisze Patrick Süskind w „Pachnidle”. Zgodziłaby się z tym pani Ewa, dla której owi bracia, czy też rodzeństwo, stanowią stały element tożsamości zarówno jej osoby jak i miejsca. W sformułowaniu „poziomki pachnące naftą” poziomki są wciąż absolutnie niewinne i piękne, to słuchacz musi uporać się z tellurycznym wyziewem i wprowadzić relatywizm do swoich skojarzeń, tym bardziej, że po chwili urocza 80-latka, a dawno-niedawno urocza 20-latka, oświadcza: „ja całkowicie przesiąkłam naftą”. - Mam węch i słuch absolutny – obwieszcza mi w pewnym momencie spotkania pani Ewa i porywa mnie na pokład wehikułu swojej opowieści niczym kompozytor Arthur Honegger na pokład swojej muzycznej lokomotywy „Pacific 231”.

- Każda szychta, w południe, czy zakończenie to był gwizd tego gwizdka, to był cały czas jeden stukot, nawoływanie i pamiętam jak był strajk w maju, i cały Borysław stanął. Proszę pana, była tak straszna cisza, że ja jako dziecko mało nie zwariowałam, ja pamiętam do dzisiaj tą straszną ciszę, bo cały czas był szum pracujących tych kotłowni, stuki, huki, para i nagle była kompletna cisza. Jak się skończyło [strajk] no już się ucieszyliśmy. Mój ojciec zaprosił jakieś małżeństwo przed wojną, no bo to było pięknie wie pan, egzotyka, wśród szybów, las, ekologia, żeby pokazać jak to jest i zrobiliśmy pokój, ja pamiętam jako dziecko, odstąpiliśmy, mieliśmy tam 4 pokoje i rano ci państwo wychodzą z walizeczkami, mówią, że bardzo dziękują za gościnę, ale oni oka nie zmrużyli przez całą noc, a myśmy jak była cisza nie mogli spać! Tak wyglądał Borysław normalnie żyjący. No potem jak były te kataklizmy, było dwa razy bombardowane, palone, no to już była ta cisza. Ja się w tym stuku, huku wychowywałam, bardzo lubiłam stać w szybie jak oni tam pracują, tam był tak zwany haspel, maszynownia, która uruchamiała całe te rury, ja byłam raz od początku wiercenia szybu, wie pan?


Borysław nocą Borysław nocą


Na przypieczętowanie znajomości pani Ewa ofiarowuje mi zawinięty w sreberko kawałek wosku ziemnego, kiedy go wącham w domu jej opowieść odtwarza mi się ze szczegółami. Mam nieodparte wrażenie, że zaistniała między nami jakaś osobista więź, wspólna tajemnica – dymek zapachu.


- Ja do dziś, wie pan, jak podjeżdżam na stację benzynową, to się czuje jak w niebie. Tutaj mam obok Siekierki i tam bucha taka para, Boże jak mi jest wtedy dobrze.

Remek Mazur-Hanaj

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

 

Czytaj także

Lirak Krzysztof Grabek

Ostatnia aktualizacja: 14.10.2021 10:00
Niedawno upłynęło lub niedługo upłynie, a może właśnie upływa 180 lat od narodzin byś może ostatniego wędrownego lirnika polskiego, a na pewno jednego z ostatnich. Oczywiście lirników obywateli polskich było jeszcze w międzywojniu niemało, ale byli to etniczni Ukraińcy, a także Białorusini. O kim mowa i skąd wiem, że chodzi o lirnika Polaka?
rozwiń zwiń