Z biegiem następujących po sobie pór roku dochodziliśmy do technicznej doskonałości.
Były dzięki temu widoczne również zimą, po odgarnięciu śniegu. Skute lodem, zyskiwały dodatkowy efekt estetyczny.
Ale nie tylko o niego chodziło, chociaż konkurowaliśmy ze sobą w pomysłowości i oryginalności naszych niebek. To były małe światy, starannie ukryte i zabezpieczone mocą sekretu. Każdorazowe odsłonięcie miało znaczenie, było wyrazem sympatii i zaufania do wtajemniczonej osoby. Niektórzy sądzili, że obejrzenie czyjegoś niebka, a już najlepiej natrafienie na niego przypadkiem – spełnia marzenia.
Mogło się zdarzyć, że ktoś je podeptał, nieświadomy, że tuż pod powierzchnią ziemi znajduje się takie cudo – jest to ryzyko, które ponoszą twórcy wszelkiego piękna.
fot. Piotr Fiedorowicz
Mimo nieograniczonej przestrzeni, jaką mieliśmy do dyspozycji jako wiejskie dzieci, wybranie odpowiedniego miejsca wcale nie było łatwe. Do ogródka z kwiatami nie wolno nam było wchodzić, w warzywniku ktoś mógł je podeptać, na podwórku z pewnością natychmiast wygrzebałyby je kury. Zatem – gdzieś w sadzie, w rogu ogrodu, tuż za stodołą. Była to nasza ulubiona zabawa, a twórczości – obok ekscytacji – towarzyszyły skupienie i powaga.
To fascynujące: dobrowolnie oddać ziemi coś, co i tak jest jej własnością. Udekorować ją, chociaż nikt nie jest w stanie stworzyć takich „dekoracji” jak ona.
Trzeba wziąć kwiatek, liść, kawałek wstążki, papieru kolorowego, „złotka” z opakowania cukierka i co tam jeszcze wpadnie w ręce. No i szkło, idealne jest do tego dno potłuczonego litrowego słoika, dekielek lub ułamek grubej szyby (marzenie!). Gotową kompozycję przykrywa się szkłem i zasypuje ziemią, najlepiej mniej więcej centymetr pod powierzchnią. Niebka nie można „przeładować”. Wskazany jest artystyczny umiar, zbyt ozdobne - traci urok.
niebko
Czasem po odgarnięciu ziemi w słoneczny dzień w szkiełku odbijał się kawałek nieba. To już zupełnie niesamowite: przez krótką chwilę nie wiadomo, które niebo jest prawdziwe, a które jest odbiciem. Podobnie po deszczu – woda dawała dodatkowy efekt, wydawało się, że patrzymy na zdjęcie rzeki, przepływającej przez środek lasu albo łąki. A to przecież tylko niewielki ruch ręką, minimum wysiłku, zdrapka, która w nagrodę pozwalała oglądać miniaturowe skarby.
fot. Piotr Fiedorowicz
Z drugiej strony jest świat widziany z góry, z nieba i powietrza. To nowa, dodatkowa perspektywa, dzisiaj powszechnie dostępna. Wystarczy podróż samolotem. Zdjęcia robione z drona też nikogo już nie dziwią, chociaż zachwycają, a nawet powodują lekkie mrowienie na plecach. Czy ktoś na nas patrzy w ten sposób? Jak widzi z wysoka nasze miniaturowe światy? Czy są piękne? Zamazują się soczewki, zmieniają perspektywy. Czy patrzymy na fragment czegoś większego, czy też na zbliżenie maleńkiego detalu?
fot. Piotr Fiedorowicz
Wiele razy pisałam już, że bardzo fascynują mnie momenty przemiany, wyraźnie akcentowane, przypisane do konkretnej daty, obarczone nakazami i zakazami. Tak, jakby od odpowiedniej ich celebracji zależały dalsze losy ludzkiego świata.
Przeczytaj także:
Światy. Oczekiwanie
Piszę ten tekst w ostatnich dniach karnawału, ukaże się na początku Wielkiego Postu.
Zatem post. Czas umiaru i wyrzeczeń. Dawniej na wsi zbiegał się z przednówkiem, kiedy jadło się mało i biednie. Niektórzy przymierali głodem.
Może dlatego zapustne obrzędy, będące zapowiedzią szczęścia, płodności i urodzaju były tak ważne i pieczołowicie wykonywane. Coś musiało dawać nadzieję, że wróci dostatek i pełnia.
Na razie odrobina zastępuje obfitość, fragment – całość a tajemnica bierze górę nad pychą wiedzy i pewności.
Jak w dziecięcej wyobraźni, w której odbija się świat, niezależnie od skali.
Ewa Grochowska
Podtytuł zapożyczyłam od księdza Benedykta Chmielowskiego, z dzieła „Nowe Ateny albo akademia wszelkiey scyencyi pełna (…)”. Czytam je od czasu do czasu i nie mogę przestać się zachwycać.
Dziękuję Piotrowi Fiedorowiczowi za jego niezwykłe zdjęcia, ilustrujące w stu procentach zamysł powyższego tekstu.
- Autorka
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.