Miała prawie sto lat i na pogrzebie nie było – co jest zrozumiałe – nikogo z jej rówieśników. Przyszły dzieci, ich rodziny, krewni, sąsiedzi i ogromna grupa przyjaciół, niektórzy młodsi od niej prawie pięciokrotnie.
Gdzie jest sekret niewidzialnych, a niesamowicie mocnych nitek łączących pokolenia?
Bywa, że jest to gruby i wyraźny wzór, że więzi z trzeciego, czwartego i kolejnych „oczek” splotu są równie silne, jak te najbliższe, pierwsze.
Od kiedy poznaliśmy Marię, mieliśmy wrażenie, że żyje równolegle w dwóch światach: częściowo tutaj, na ziemi i na tak zwanym „tamtym”, który był dla niej rzeczywistością codziennej modlitwy i punktem odniesienia we wszystkich planach, marzeniach, wizjach przyszłości. Miała ciężkie, pracowite, pełne trosk życie, ale w stwierdzeniu, że tylko w połowie żyła „tutaj” nie ma metafory. Była tutaj w pełni, na dwieście procent, miała jednak drugą, specjalną perspektywę, która pozwalała jej wyjaśnić każde cierpienie i zakrzywienie losu. Nie wiemy, czy to przynosiło ulgę, ale być może było źródłem radości życia, jaką nas zarażała w najmniej spodziewanych chwilach.
Żegnała się z życiem kilkukrotnie, za każdym razem podchodziła do tego ze spokojem i akceptacją, wynikającą być może właśnie z tego braku przywiązania do czegoś, co jest nam dane – za darmo, ale nie wiadomo, na jak długo.
„Wczoraj, 8 czerwca, zmarła pani Maria Gaca, małżonka Jana Gacy, gospodyni domku w
Przystałowicach Małych, który przyjmował wielu miłośników kajockich melodii.
Ale powiedzieć o pani Marii, że była żoną muzykanta, to nic nie powiedzieć.
Jej opowieści, spostrzeżenia, nastawienie do ludzi, religijność – były naprawdę wyjątkowe.
Słowa pani Marii są na przykład takie:
Ile by człowiek nie wyjeżdżał, to i tak będzie dążyć́ do siebie”*.
Jan i Maria Gacowie w młodości, archiwum rodzinne
Dużo dał mi do myślenia ten czerwiec, miesiąc pożegnań, przesileń, celebracji życia, pełni lata. Dzisiaj w kalendarzu liturgicznym jest uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła.
W wierzeniach ludowych po tym święcie zaczynają rosnąć grzyby, są w nim ukryte niewidzialne jeszcze zaczątki jesieni, czasu zbiorów i obfitości.
Pamiętam z opowieści rodzinnych, że pośród wielu gatunków grzybów istniał jeden specjalny – tak zwane „betki”. Jadalne, ale raczej nie zbierane przez nikogo, liche, nieudane, nie wiadomo jakie. Znikały sprzed oczu w sąsiedztwie dostojnych, okazałych i najbardziej pożądanych borowików, koźlarzy i podgrzybków. Również w języku potocznym betka to coś mało ważnego, niegodnego uwagi.
Maria Gaca, fot. Jakub Korona
Pamiętam, jak Maria zbierała malutkie jabłka i gruszki, które zostawały jesienią pod drzewem po zebraniu owoców dorodnych, pełnych. I te betki właśnie, suszone przez nią na piecu i wkładane do papierowych torebek po cukrze. Rumianek, pokrzywa, lipa – okazałe, ale i te liche, niewyrośnięte, których ktoś inny by nie zauważył i podeptał.
Taka była. I jej mąż Jan – mój skrzypcowy mistrz, i wiele innych, bliskich mi osób z ich pokolenia, które dzisiaj serdecznie wspominam.
Pamięci Marii Gacy (1926-2023).
Ewa Grochowska
*fragment pożegnania autorstwa Katarzyny Rosik, źródło: Facebook.
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.