Radiowe Centrum Kultury Ludowej

W zgodzie ze sobą

Ostatnia aktualizacja: 02.05.2024 07:00
Było niedzielne czerwcowe popołudnie, kiedy zajechałam do państwa Godlewskich, niezbyt upalne, ale pyszniące się na każdym kroku bujną zielenią, która miała już swoją letnią głębię. Wigilia św. Jana.
Śpiewaczka Apolonia Godlewska z Kalinowa, z mężem. Fot. R. Hanaj, 1996.
Śpiewaczka Apolonia Godlewska z Kalinowa, z mężem. Fot. R. Hanaj, 1996.Foto: Śpiewaczka Apolonia Godlewska z Kalinowa, z mężem. Fot. R. Hanaj, 1996.

Do Kalinowa trzeba było odbić w bok od drogi na Długosiodło, między polami i łąkami. Dawniej kolonia pobliskiego, ludnego Białegobłota, dziś osobna nieduża wioska, może pięćdziesiąt gospodarstw. Byłem tu już wcześniej u muzykalnego rodzeństwa Krucińskich, którzy wychowali się w domu jednego z pierwszych w okolicy harmonistów pedałowych – Władysława Krucińskiego. Nagrywałem też śpiewaczki, ale nie było wśród nich solistki.

Od śpiewu zaczęły się te moje kurpiowskie wycieczki. Regularnie przyjeżdżałem nad Narew, najpierw narzeczeńsko, potem rodzinnie. W końcu lat 80. przyjeżdżałem jako wyrodny chłopski czy półchłopski syn, muzyczny wychowanek psychodelicznej awangardy. Pośród parujących wieczornymi mgłami nadnarwiańskich mokradeł słuchałem sam lub w towarzystwie Psychic TV czy Nurse With Wound. Kilka lat później przyjeżdżałem już raczej jako syn nieodrodny, bo przede wszystkim, by szukać starych ludowych śpiewów, weselnych, pogrzebowych, lirycznych.

A zaczęło się to kiedy usłyszałem, że zmarła mieszkająca nieopodal babcia Suchcina, która oprócz gospodarki trudniła się przewozem przez Narew łódką pychówką na jedno długie wiosło. Narew mała nie jest, nurty ma bardzo silne i zawirowane w najmniej spodziewanych miejscach. Każdego roku zresztą rzeka połykała w tej okolicy po kilka ofiar, topielcy zazwyczaj wypływali i cumowali po stronie działek, w korzeniach podmywanych nabrzeżnych olch. Nie wiedzieć czemu zwłaszcza przy jednej z nich. To znaczy wiedzieć czemu, wiedzieć wiedzą miejscowych, którzy mówili, że ten kawałek ziemi należał kiedyś do Żydów. Co mogło być prawdą, bo mieszkali przed wojną we wsi obok i nie tylko w tej, Żydzi, ale tacy dość szczególni, bo osadnicy rolni. Byli częścią akcji kolonizacyjnej na tych ziemiach, podobnie na ulgowych warunkach osiedlano tam również Niemców. Ale wracając do babci Suchciny. Mająca dobrze po sześćdziesiątce Feliksa Suchta (1920-95) wciąż kursowała pychówką przez Narew, kiedy ktoś do niej przyszedł w tym celu, albo z drugiego brzegu zawołał „Przewozu!”. Kiedy wiosło dosięgało dna to „na pych”, a kiedy już nie sięgało to „na rum”. Ja ze swoimi wątłymi rączętami nawet tego nigdy nie próbowałem. I jeszcze siłę miała, żeby na łódce śpiewać, w ogóle zaczynała śpiewać, kiedy się budziła, a kończyła wieczorem. Znała piosenek półkorcowy worek (korzec to 120 litrów).

No więc pierwsze moje nagranie białokurpiowskie było nagraniem wyobrażonym, spóźniłem się na nie realnie, niewiele, ale bardzo. Chociaż jakbym był usprawiedliwiony, bo przecież nie wiedziałem o Suchcinie za jej życia. Ale ta opowieść dała mi właśnie siłę do nagrań, pchnęła mnie dosłownie i wprawiła w ruch, i zacząłem na pych mantykować po okolicznych wioskach za śpiewem. Z różnym powodzeniem, bo takie nagrania to też żywioł, tyle że społeczny, wiosłowanie wśród cieni, łapanie dryfującej pamięci, zmagania z biologiczną entropią śpiewających ciał i entropią kultury.

Tego samego roku zmarła w Kalinowie dobra śpiewaczka Michalina Suchecka (1925-95), taka, o której mówiono „okrzyknięta”. „Ale do Godlewskiej Apolonii pan pojedzie, może co panu jeszcze zaśpiewa.” No i zaśpiewała. Teksty jej się już trochę myliły, niektóre zwrotki wyleciały z głowy, ale wystarczyło słowo czy dwa szybko podpowiedzieć i wracały. Za to do melodii pamięć miała świetną. Dlatego obiecywałem sobie przyjechać jeszcze do niej, jednak życie mi się wywróciło i minęło parę lat, zanim się wybrałem, a wtedy usłyszałem, że właśnie ją pochowano.

Z domu była Bubrowiecka, nazwisko obecne również w Puszczy Zielonej, wskazuje, że pochodziła właśnie osadników sprowadzonych przez biskupów płockich dla podtrzymania i rozwinięcia gospodarki leśnej w borach między Pułtuskiem, Wyszkowem, Brokiem a Ostrowią Mazowiecką. Wielu dzisiejszych mieszkańców tego regionu to potomkowie przybyszy z północy, Kurpiów Zielonych z puszczy zwanej Zagajnicą. Jakaś ilość rodzin ściągała potem także z innych kierunków, np. od Małkinii (tych nazywano zresztą „małkińcami”). Już pod koniec XIX wieku jednak Puszcza Biała zaczęła tracić swój borowy charakter, a co za tym idzie wielu jej mieszkańców żyło już bardziej z pola niż z lasu, do czego przyczyniła się rabunkowa gospodarka zarówno administracji carskiej jak i prywatnych polskich właścicieli. Duże spustoszenia poczyniła I wojna światowa.

Zapamiętałem panią Apolonię jako skromną i bardzo miłą osobę. Małżonkowie mieli swój wiek siły i lata ciężkiej pracy za sobą, ale nie sprawiali wrażenia szczególnie zmęczonych, steranych. W ich spojrzeniach można było przeczytać, że się lubią i pomimo wszystko potrafią cieszyć się życiem i lubią życie. W piosenkach i głosie pani Apolonii słychać tego życia kolory, emocje i aprobatę dla świata jaki by nie był. Władysław brał udział w całym spotkaniu, co nie zdarza się często na wsi, no inna sprawa, że była akurat spokojna niedziela, jeszcze nie zaczęły się sianokosy. Ale też widać było, że po prostu lubi słuchać jak żona śpiewa. Oboje ładnie się starzeli, podobnie jak ich drewniany, kurpiowski dom ze wszystkimi swoimi przedmiotami. Widziałem w nich jeszcze sporo życia, choć jak się okazało i często tak bywa – ciało zdradza duszę.

Repertuar miała pani Apolonia mieszany, trochę rzeczy nowszych, trochę starszych, kilka starszych kurpiowskich piosenek, inne charakterystyczne dla większej części Mazowsza, a niektóre identyfikuję jako lokalne, białokurpiowskie, np. „Wczoraj była niedziółeczka, dziś poniedziałek”, przyśpiewkowa „U Pujerów w sadzie” czy weselna „Użal że się, użal”, nie słyszałem ich nigdzie indziej, w tym u Kurpiów Zielonych. Słychać w tym śpiewie muzyczną swobodę, potoczystość. Czasem przy powtórzeniu melodii zmienia któryś dźwięk, to tu, to tam słychać kurpiowskie zdobienia, jakieś małe glissando – echa dawnej Kurpiowszczyzny. Jednak generalnie to nie jest śpiew leśny, a polny. Śpiew prawdziwy, nie archaizowany, ale też nie ulegający na siłę nowszym modom. Bardzo spasowany z osobowością śpiewaczki i prawdą jej życia. Trochę śmiechu, trochę smutku pod słońcem i księżycem, z pogodą spełniony los.

Remek Mazur-Hanaj


 

Remek Mazur-Hanaj

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.

Czytaj także

Świat bez Boga

Ostatnia aktualizacja: 23.03.2023 08:00
Człowiek religijny nie wyobraża sobie świata bez Boga. Takiego świata – myśli sobie – najzwyczajniej nie ma. Nawet ta, co wie pan, ona mieszka poza wsią, tam może sobie wierzyć w co chce, nawet „ta ona” w coś wierzy (czy też „ten on”).
rozwiń zwiń
Czytaj także

Lekcja życia i słuchania. Remigiusz Mazur-Hanaj w "Zapiskach ze współczesności"

Ostatnia aktualizacja: 28.02.2024 13:00
Czym jest słuchanie i jak słuchać z uwagą? Co sprawia, że nagranie terenowe jest doskonałe? Jak oddać intymność głosu czy instrumentu i zadbać, by zarejestrowany dźwięk sprawiał wrażenie naturalnego?
rozwiń zwiń