Na początku lat 50. XX wieku komuniści przystąpili do forsownej stalinizacji kraju, która objęła wszystkie dziedziny życia politycznego, społecznego, kulturalnego i gospodarczego. W 1950 roku rozpoczęto realizację planu szcześcioletniego opartego na centralnym sterowaniu. Nastawiony głównie na rozwój przemysłu ciężkiego spowodował w ciągu kilku lat znaczne obniżenie warunków życia. Jednocześnie władza podnosiła i tak już wyśrubowane normy pracy i redukowała różnego rodzaju dodatki i premie. Pogarszało się zaopatrzenie w podstawowe artykuły żywnościowe i przemysłowe.
Szczególnie zła sytuacja była w Wielkopolsce, gdzie władze ograniczały nakłady na ochronę zdrowia, szkolnictwo i gospodarkę mieszkaniową, tłumacząc to potrzebą inwestowania w inne, gorzej rozwijające się regiony.
Przeciw wysokim normom i niskim zarobkom
Od lipca 1953 roku w poznańskich zakładach im. Józefa Stalina (wcześniej i później im. Hipolita Cegielskiego) pracownikom podwyższano normy, a jednocześnie błędnie naliczano podatek od wynagrodzeń. Robotnicy wielokrotnie zwracali się do władz o cofnięcie zawyżonych norm, które powodowały realny spadek zarobków, wypłatę pieniędzy za nadgodziny, skrócenie czasu pracy w soboty do sześciu godzin i poprawę bezpieczeństwa higieny pracy.
27 czerwca 1956 roku do poznańskich zakładów przybył minister przemysłu maszynowego Roman Fidelski i wycofał się ze złożonych dzień wcześniej w Warszawie obietnic, w myśl których robotnicze żądania miały być spełnione. Stało się to bezpośrednim detonatorem protestu, który rozpoczął się następnego dnia.
Pierwszy strzał padł z okien Urzędu Bezpieczeństwa
28 czerwca 1956 roku o godzinie 6.30 zakładowe syreny dały znak do rozpoczęcia protestu. Robotnicy opuścili stanowiska pracy i w zwartym pochodzie ruszyli pod siedziby Miejskiej Rady Narodowej i Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Do protestujących przyłączali się pracownicy innych zakładów. Demonstranci śpiewali po drodze hymn narodowy, "Rotę" i pieśni religijne, między innymi "Boże, coś Polskę" z frazą "Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie". Pojawiły się biało-czerwone sztandary i transparenty z hasłami ekonomicznymi np. "Żądamy podwyżki płac", "Chcemy chleba", "Jesteśmy głodni", "My chcemy wolności", czy "Precz z czerwoną burżuazją".
Zgromadzony o godzinie dziewiątej na placu Józefa Stalina (obecnie Adama Mickiewicza) tłum liczył około 100 tysięcy osób. Delegacja manifestantów spotkała się z przewodniczącym Prezydium Miejskiej Rady Narodowej Franciszkiem Frąckowiakiem i zażądała przyjazdu premiera Józefa Cyrankiewicza lub I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba. Następnie delegacja spotkała się z sekretarzem propagandy KW PZPR Wincentym Kraśką, gdzie ponowiła wcześniejsze żądania. Kraśko próbował przemówić do tłumu, ale ludzie nie chcieli słuchać partyjnej nowomowy.
Wkrótce zaczęto plądrować budynki władz, manifestanci wkroczyli do gmachu MRN i KW PZPR. Pozrywano czerwone sztandary i wywieszono hasła protestacyjne. W tłumie rozeszła się nieprawdziwa plotka o aresztowaniu robotniczej delegacji. Część protestujących ruszyła pod więzienie przy ulicy Młyńskiej, żeby uwolnić rzekomo aresztowanych robotników. Po wtargnięciu do więzienia zdobyto około 80 jednostek broni i amunicji.
W tym czasie inna grupa robotników ruszyła na ulicę Jan Kochanowskiego, gdzie mieścił się gmach Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Manifestanci zostali oblani wodą z hydrantów, na co odpowiedzieli kamieniami. Około 10.40 z okien Urzędu Bezpieczeństwa padły pierwsze strzały. Rozpoczęła się wymiana ognia, a wkrótce walki objęły całe miasto. Robotnicy używali butelek z benzyną oraz broni zdobytej w więzieniu i na posterunkach MO, w sumie około 200 sztuk broni.
Do tłumienia demonstracji postanowiono użyć wojska. Władze wprowadziły blokadę telekomunikacyjną miasta i godzinę policyjną między dwudziestą pierwszą a czwartą rano. 29 czerwca wieczorem premier Józef Cyrankiewicz wygłosił przemówienie radiowe, w którym padła między inymi słynna groźba, że "każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewien, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie…".
Pojedyncze walki w mieście trwały jeszcze 30 czerwca rano.
Brakuje dokładnych danych co do ofiar. W dawniejszej literaturze przedmiotu podawano liczbę 73 lub 74. Najnowsze badania mówią o 57 ofiarach, a pion śledczy IPN podaje liczbę 58. Najmłodszą ofiarą buntu był Romek Strzałkowski, który miał zaledwie 13 lat.
(pd)