W realiach komunistycznej Polski Ludowej wiele aspektów życia było silnie zideologizowanych. Podobnie stało się z wypoczynkiem. Konstytucja PRL stwierdzała, że "organizacja wczasów, rozwój turystyki, uzdrowisk, urządzeń sportowych, domów kultury, klubów, świetlic, parków i innych urządzeń wypoczynkowych stwarzają możliwości zdrowego i kulturalnego wypoczynku dla coraz szerszych rzesz ludu pracującego miast i wsi". Chociaż partia zapewniała, że wypoczynek należy się każdemu obywatelowi, to rzeczywistość wyglądała odmiennie.
– Znaczna część społeczeństwa nie wyjeżdżała. Zdecydowana większość ludzi na wsi nie wyjeżdżała na żadne wakacje. Lato to szczyt prac polowych i nikt nawet o tym nie myślał. Perspektywa wypoczynku była i jest silnie związana z wielkimi miastami – mówił prof. Paweł Sowiński w audycji Polskiego Radia z 2012 roku.
43:59 wczasy w prl1.mp3 O wczasach w PRL w audycji Agaty Kwiecińskiej i Michała Nowaka z cyklu "Za kurtyną PRL-u" mówił prof. Paweł Sowiński, autor książki "Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945-1989)". (PR, 18.08.2012)
Centralne planowanie wypoczynku
Rządzący postanowili, że zapewnienie wypoczynku będzie jednym z zadań państwa. Już od początku istnienia PRL pracownicy mogli skorzystać z wczasów organizowanych przez zakłady pracy w państwowych ośrodkach wypoczynkowych w ramach Funduszu Wczasów Pracowniczych. Państwo zadbało także o odpowiednią polityczną oprawę, która była okazją do oswajania ludzi z nową socjalistyczną rzeczywistością.
– W początkowym okresie akcja wczasów była bardzo zideologizowana. Można było się spotkać w domach wczasowych z wieczorkami dobrego czytania, gdzie serwowano dzieła Marksa czy Lenina, albo przyjeżdżał aktywista partyjny i w ramach relaksu wygłaszał referat o sytuacji międzynarodowej – powiedział prof. Paweł Sowiński.
Podobnie rzecz miała się w sferze symbolicznej. Starano się porzucić przedwojenne tradycje wypoczynkowe, a o walorach turystycznych miejscowości decydowało centralne planowanie. Wypoczynek przybrał także kolektywistyczny charakter. Na wczasy wspólnie wyjeżdżał zakład pracy, nierzadko kilka przypadkowych osób nocowało w jednym pokoju lub domku letniskowym.
Rekreacja nad nad zalewem w Sielpii Wielkiej, 1982 rok. Fot. NAC
Polacy potrafili jednak wykorzystać luki systemu. Wypoczynek indywidualny oficjalnie nie był zakazany, chociaż władza starała się go utrudniać, choćby poprzez utrudnienia w dostępności sprzętu turystycznego dla niezrzeszonych urlopowiczów. Znaczna część Polaków wybierała się jednak na wczasy na własną rękę i radziła sobie dzięki szerokiej szarej strefie, która potrafiła zapewnić prywatne miejsca noclegowe oraz produkty spożywcze prosto od chłopa.
Trudy i błogosławieństwa wczasów
Państwowe ośrodki wypoczynkowe bardzo często pozostawiały wiele do życzenia. Niska jakość wykonania pokojów hotelowych lub domków letniskowych potrafiła uprzykrzyć urlop. Nie zachwycały także posiłki serwowane przez stołówki. Symbolem wczasowych posiłków PRL był paprykarz szczeciński i serek topiony.
– Na śniadanie serwowano raczej herbatę niż kawę. Na obiad często pojawiał się kotlet, ziemniaki i mizeria, albo potrawa z gara w stylu gulaszu – mówił prof. Paweł Sowiński w audycji Polskiego Radia z 2012 roku. – Zazwyczaj też tego oczekiwano, szczególnie na masowych wczasach robotników. Byli przyzwyczajeni do wysokokalorycznych posiłków i tak zmęczeni, że skupiali się na pasywnym wypoczynku i kilka pierwszych dni po prostu przesypiali.
Pomimo wszystkich niedogodności pracownicze wczasy często okazywały się wybawieniem dla wyczerpanych pracą ludzi. Często musieli jednak wcześniej przełamać własne opory, aby przekonać się, że nie tylko elity, ale też prości ludzie zasługują na wypoczynek.
– Robotnicy nie byli reprezentowani w takim stopniu, jak by sobie życzyła władza ludowa, ale bez wątpienia wprowadzono w krąg takiej aktywności ludzi, którzy wcześniej nigdzie nie wyjeżdżali, a już na pewno na wczasy – mówił prof. Paweł Sowiński w audycji Agaty Kwiecińskiej i Michała Nowaka z cyklu "Za kurtyną PRL-u".
Wyśmiewany dzisiaj – i często słusznie, ze względu na ideologizowanie wypoczynku – tzw. kaowiec (skrót od instruktora kulturalno-oświatowego) w latach 50. rzeczywiście pomagał ludziom, którzy nie wiedzieli jak się zachować na wczasach.
– Kaowiec doradzał ludziom, którzy nigdy nie odpoczywali, w oswojeniu się z tą ideą. To byli często ludzie, którzy mieli obawy, nie wiedzieli jak chwycić nóż i widelec, jak się zachować w stołówce, jak się ubrać. Kaowiec organizował im czas – powiedział prof. Sowiński.
Żeglarze płynący jachtem na Jeziorze Mikołajskim, 1978 rok. Fot. NAC
Trudno dostępny wyjazd zagraniczny
Wypoczynek poza Polską do 1956 roku był praktycznie niemożliwy. Po odwilży październikowej wyjazd stał się znacznie prostszy, choć wciąż leżał poza zasięgiem większości wczasowiczów.
– To był szczyt marzeń, jeździli tylko zamożniejsi. Zagraniczne wczasy można było kupić w biurze podróży Orbis. Nie było to wcale takie proste, do punktu ustawiały się kolejki i dochodziło czasem do szarpanin – mówił prof. Paweł Sowiński w audycji Polskiego Radia z 2012 roku.
Jednymi z najpopularniejszych zagranicznych kierunków wakacyjnych była Jugosławia, Węgry – zwłaszcza miejscowości położone nad jeziorem Balaton – oraz Bułgaria, zwana czasem czerwoną riwierą. Mniej zamożni Polacy mogli sobie pozwolić na wakacyjny wyjazd poza Polskę dzięki pewnej dozie kreatywności i odpowiedniemu planowaniu podróży.
– Istnieli turyści handlujący. Można było zbilansować koszty zabierając do walizki coś na sprzedaż. Niektórzy wracali z takich wakacji, mając więcej pieniędzy niż przed wyjazdem – powiedział prof. Paweł Sowiński w audycji Polskiego Radia z 2012 roku.
Wypoczynek przyczyną konfliktów
Chociaż dla wczasowiczów ośrodki wypoczynkowe kojarzyły się z relaksem i dobrą zabawą, to miejscowa ludność często miała wobec nich inne odczucia, ponieważ nierzadko pozbawiały ich dostępu do miejsc wypoczynkowych, przeznaczonych tylko dla urlopowiczów. Czasami prowadziły nawet do kłopotów z aprowizacją, bowiem dostawa produktów spożywczych dla ośrodków wczasowych okazywała się ważniejsza niż zaopatrzenie lokalnych sklepów.
Gra w siatkówkę na plaży, w oddali widać molo, 1976 rok. Fot. NAC
Napięcia mogły powodować również rządowe ośrodki wypoczynkowe przeznaczone dla elit partyjnych. Obsługiwało je wojsko i nie można było o nich usłyszeć w radiu, telewizji lub przeczytać w prasie, ale miejscowa ludność z zazdrością obserwowała opływającą w luksusy "przewodnią siłę narodu".
– To były ogromne rancza, szczególnie dwa największe: bieszczadzki Arłamów i podolsztyński Łańsk. Obszary polowań dygnitarzy. W przypadku Łańska wysiedlono parę wsi, żeby poszerzyć teren. Miejscowa ludność mogła być tam zatrudniona, ale obszar był zamknięty, obsługiwany i ochraniany przez wojsko – mówił prof. Paweł Sowiński.
Polscy komuniści cenili sobie również uroki wczasów w bratnim Związku Sowieckim, które uważano za najbardziej prestiżowe. Wśród sowieckich kurortów prym wiódł Krym. To tam latem 1980 roku I sekretarz KC PZPR Edward Gierek został zaskoczony wybuchem społecznych protestów, które zepsuły mu urlop.
sa