Gdzie wydarzyła się katastrofa?
Dramatyczne wydarzenia sprzed czterdziestu pięciu lat rozegrały się na drodze wojewódzkiej 948 prowadzącej od Oczkowa (dziś odległej dzielnicy Żywca) ku północy, wzdłuż brzegu Jeziora Żywieckiego.
Ściślej rzecz ujmując: był to most w Wilczym Jarze, nad zatoką jeziora, wiszący prawie osiemnaście metrów nad przepaścią.
Jaki doszło do wypadku pierwszego z autobusów?
Była środa, 15 listopada 1978 roku, po godzinie czwartej rano. W południowo-wschodniej Polsce, według prognoz na ten dzień, panowały niełatwe warunki drogowe: mogła wystąpić mgła, temperatura miała spaść do minus sześciu stopni.
Według świadków - tej nocy "była pełnia księżyca".
Ku mostowi w Wilczym Jarze zbliżał się autobus PKS marki Autosan H9-03 prowadzony przez Józefa Adamka. W pojeździe – zwanym nie bez przyczyny "kopalniakiem" - siedzieli górnicy zmierzający na poranną zmianę w Kopalni Węgla Kamiennego Brzeszcze. Niektórzy spali, niektórzy rozmawiali, niektórzy palili papierosy.
Na moście autobus wpadł w poślizg, staranował lewą barierę przeprawy i spadł w przepaść.
Jak wyglądały pierwsze chwile po wypadku?
Chwilę później na moście pojawił się kolejny autobus wiozący górników. Kierowca odpowiednio wcześniej zauważył wyrwę w balustradzie, bezpiecznie zahamował. Część mężczyzn, która wysiadła z pojazdu, zbiegła skarpą w dół, na ratunek poszkodowanym – część została na moście, by ostrzegać kolejnych przejeżdżających. Kierowca autosanu zawrócił i pojechał w kierunku Żywca, by powiadomić służby ratunkowe.
Rozwinęła się zaimprowizowana (z wykorzystaniem m.in. materiałów z pobliskiego ośrodka wypoczynkowego) akcja ratownicza. W tym czasie nadjeżdżały kolejne pojazdy.
Informację o wypadku otrzymały milicja, straż pożarna, żywiecki PKS i służby medyczne. Pierwsza karetka Pogotowia Ratunkowego wyjechała z Żywca o 5.17.
***
Posłuchaj podcastu Polskiego Radia z cyklu "Czarna seria"
***
Jak doszło do wypadku drugiego z autosanów?
W tym właśnie mniej więcej czasie – kwadrans po godzinie piątej, może trochę później, niecałe pół godziny od pierwszego wypadku – na moście w Wilczym Jarze pojawił się kolejny autobus. Pojazd, kierowany przez Bronisława Zonia, wiózł pracowników Kopalnia Węgla Kamiennego Ziemowit w Lędzinach.
Autosan nie zatrzymał się mimo znaków, jakie dawał mu jeden ze stojących na szosie mężczyzn (być może jednak kierowca tych znaków po prostu nie zauważył).
Pojazd wpadł w poślizg i przez powstałą niedawno wyrwę w balustradzie mostu również runął w przepaść. Spadł około trzech metrów od wraku pierwszego autobusu.
Na moście przebywało w tym momencie około stu osób. Niedługo po drugim wypadku pojawiły się karetki pogotowia. Kierujący jedną z nich, Tadeusz Krzyżowski, wspominał: "Pierwszy widok to był szok. Ciała pływały, rzeczy, ludzie wrzeszczeli. Tak jakby statek zatonął".
Katastrofa w Wilczym Jarze. Fot. Składnica Akt Komendy Powiatowej Policji w Żywcu/zywiec.super-nowa.pl
Jaki był bilans katastrofy w Wilczym Jarze?
Akcja ratownicza rozpoczęła się na szeroką skalę – brało w niej udział kilkadziesiąt karetek, w tym z Bielska-Białej i Kęt. Wśród strażaków (w tym tych w łodziach motorowych oraz płetwonurków), medyków i milicjantów pojawili się również, jak pisał w swojej książce "Tajemnica Wilczego Jaru", funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Na miejsce katastrofy przybyło również wojsko (około dwudziestu żołnierzy).
Wydobyto z wody wraki autobusów, zidentyfikowano ofiary.
Bilans katastrofy był tragiczny: zginęło dwudziestu siedmiu górników, kierowcy autobusów oraz młoda wdowa po zmarłym dwa tygodnie wcześniej w wypadku drogowym górniku kopalni Brzeszcze. 15 listopada nad ranem kobieta ta jechała wraz z pracownikami kopalni, by pobrać ostatnią pensję męża.
Co podano jako oficjalne przyczyny katastrofy?
Po wypadku na moście w Wilczy Jarze rozpoczęło się długie śledztwo, powstała rządowa komisja (pod przewodnictwem wicepremiera Franciszka Kaima) celem ustalenia przyczyn katastrofy.
Ale już w opublikowanym 15 listopada 1978 roku komunikacie Polskiej Agencji Prasowej pojawiły się tezy, które ustawiły narrację na temat wypadku.
"(…) W tzw. Wilczym Jarze na wskutek gołoledzi na niebezpiecznym odcinku drogi wpadły w poślizg, a następnie, po przełamaniu bariery wiaduktu, spadły do Jeziora Żywieckiego dwa autobusy wiozące pracowników do pracy".
Tezy te znalazły swoje potwierdzenie w późniejszym oficjalnym komunikacie PAP na temat tych dramatycznych wydarzeń.
"(…) Przyczyną katastrof drogowych było niezachowanie przez kierowców prędkości bezpiecznej (poniżej 30 km/godz.) w chwili wjazdu na most i właściwej techniki jazdy, […] co miało miejsce w szczególnie niekorzystnych warunkach atmosferycznych".
Według Pawła Zyzaka, historyka, autora "Tajemnicy Wilczego Jaru", śledztwo przeprowadzone przez komunistyczne władze nie było miarodajne. Na moście mogło dojść, twierdzi badacz, do zderzenia pierwszego autobusu z "milicyjną nyską".
***
Czytaj także:
***
Przy moście w Wilczym Jarze ustawiono tablicę upamiętniającą nazwiska ofiar tej jednej z największych katastrof drogowych w powojennej Polsce. Katastrof, której przyczyn do dziś wydają się nie do końca wyjaśnione.
jp
Źródło: Paweł Zyzak, "Tajemnica Wilczego Jaru. Największa drogowa katastrofa PRL w świetle dokumentów i relacji", Poznań 2013.