Dramatyczna bitwa, w której bliski niewoli lub śmierci był sam król, rozegrała się w czasie powstania kozackiego, które wiosną 1648 roku wybuchło pod przywództwem zdolnego wodza i polityka Bohdana Chmielnickiego. Bunt poddanych polskiego monarchy z chęcią wsparli zawsze żądni łupów Tatarzy.
Po porażkach odniesionych nad Żółtymi Wodami, pod Korsuniem i Piławcami armia koronna niemal przestała istnieć, a jej hetmani trafili do niewoli. Po śmierci króla Władysława IV Wazy (zmarł w pierwszych tygodniach walk) nowym monarchą pod koniec 1648 roku obrano jego brata - Jana Kazimierza, zwolennika pokojowego rozwiązania konfliktu. Zawarto rozejm z Kozakami, a obładowani łupami, prowadzący obfity jasyr Tatarzy wrócili do swoich siedzib.
Po kilku miesiącach nieudanych negocjacji z Chmielnickim Jan Kazimierz zmienił swoje podejście. Monarcha doszedł do wniosku, że bunt należy stłumić siłą.
Król idzie z odsieczą
Późną wiosną 1649 roku walki na Ukrainie wybuchły na nowo. Jednak nieliczna, z dużym wysiłkiem odbudowywana armia koronna nie była w stanie osiągnąć znaczących sukcesów na ziemiach kontrolowanych przez Kozaków i sprzyjających im zbuntowanych chłopów.
Gdy pokaźne siły kozackie ponownie wzmocnili Tatarzy, polskie oddziały wycofały się do Zbaraża (ok. 150 km na wschód od Lwowa). W lipcu pod mury tej silnie umocnionej twierdzy podeszły siły kozacko-tatarskie. Historycy oceniają je na 100-150 tys. ludzi, co oznaczało dziesięciokrotną przewagę liczebną nad Polakami. Mimo to dzielni obrońcy pod wodzą Jeremiego Wiśniowieckiego bronili się w skrajnie trudnych warunkach przez sześć tygodni. Oblężenie twierdzy barwnie opisał w "Ogniem i mieczem" Henryk Sienkiewicz.
W tym czasie, pod koniec czerwca, z Warszawy niespiesznie wyruszył Jan Kazimierz, by na czele podległych mu oddziałów wesprzeć walczące jednostki. Choć armia królewska rosła niemal z każdym dniem, ostatecznie składała się z zaledwie ok. 15 tys. ludzi, głównie pocztów prywatnych i pospolitego ruszenia. Siły te były za małe, by stłumić bunt, ale mogły skutecznie wesprzeć obrońców Zbaraża.
Wieści o dramatycznej sytuacji w Zbarażu, które z narażeniem życia przekazywali wysłannicy z twierdzy (w tym Mikołaj Skrzetuski, pierwowzór Sienkiewiczowskiego Jana Skrzetuskiego), przekonały Jana Kazimierza o konieczności błyskawicznego ruszenia z odsieczą obrońcom. Król nie dawał przy tym wiary informacjom, że Chmielnickiego wspiera sam chan Islam III Girej z potężną armią.
Wkrótce prawdziwość tych wieści odczuł na własnej skórze. Dobrze poinformowani o marszu amii Jana Kazimierza sprzymierzeni dowódcy pozostawili część sił pod Zbarażem i ruszyli z większością oddziałów przeciw polskiej odsieczy.
Zaskoczenie pod Zborowem
Armia królewska nieświadoma niebezpieczeństwa maszerowała w stronę Zbaraża. W przeciwieństwie do Kozaków i Tatarów Polacy nie posiadali żadnych sprawdzonych informacji o ruchach wojsk nieprzyjacielskich. Zawodził wywiad, rozsyłane podjazdy nie natrafiły na ślad wrogich armii, a miejscowa ludność nie chciała pomagać polskim żołnierzom. Nie wiedziano więc, że co najmniej kilkudziesięciotysięczna armia wroga obozuje tuż obok i śledzi każdy ruch strony polskiej.
W okolicach Zborowa, miasteczka położonego zaledwie ok. 50 km na zachód od Zbaraża, armia koronna musiała przeprawić się przez rzekę Strypę. Rano 15 sierpnia 1649 roku przez szybko zbudowane mosty na drugi brzeg przeszła większa część armii wraz z Janem Kazimierzem. Po obsadzeniu Zborowa 400 dragonami (maszerująca konno piechota) monarcha udał się na nabożeństwo do kościoła. Wszak tego dnia Kościół katolicki obchodzi święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Wielogodzinną, trudną operację przejścia przez rzekę utrudniały ulewne deszcze, przez które ciężkie wozy taborowe grzęzły w ziemi, a pochód rozciągnął się na kilka kilometrów. Gdy przeprawa wozów trwała w najlepsze, oddziały, które cierpliwie czekały, by skorzystać z przeprawy, zostały znienacka zaatakowane przez Tatarów. Tylko nielicznym, zupełnie zaskoczonym polskim żołnierzom udało się przedostać na drugi brzeg, większość zginęła w zaciętej walce.
W tym czasie z lasów na drugiej stronie rzeki powoli zaczęły wyłaniać się kolejne oddziały tatarskie. Jan Kazimierz zdążył uformować pozostałe podległe mu jednostki, tak że obóz wojsk koronnych zabezpieczał od tyłu umocniony Zborów. Podwładni króla dzielnie odpierali kolejne frontalne ataki Tatarów.
"Cud nad Strypą"
W czasie krwawych walk niezwykłą odwagą wykazywał się monarcha, który zagrzewał podwładnych do boju i dawał przykłady męstwa.
Uczestnik tych wydarzeń, Wojciech Miaskowski, relacjonował, że "gdyby nie serce nieustraszone Króla JMści [Jegomości], co i nieprzyjaciel przyznać musi", losy armii koronnej byłyby przesądzone. Gdy władca chciał posłać do kolejnego ataku trzy chorągwie, żołnierze odpowiedzieli, że nie mają rotmistrzów, którzy ich poprowadzą, na co Jan Kazimierz odrzekł, że on to zrobi "i już skoczył na czoło owych chorągwi, aż go dwaj z dworzan za wodza uchwycili i uprosili, by osoby swej Pańskiej" nie narażał na śmierć.
Jak twierdził w swojej relacji Miaskowski, to "cud Boży", że król nie odniósł w bitwie rany, gdy w tym czasie zginęło tak wielu dowódców ("towarzystwo zacne jako snopy z koni leciało"). A "cud" (podobnie jak ten znad Wisły w 1920 roku) miał miejsce 15 sierpnia, dlatego "Najświętsza Panna właśnie dla imienia i dnia swego ratowała Króla JMści, wojsko".
Ugoda zborowska
W nocy, gdy walki chwilowo ustały, żołnierze przystąpili do wznoszenia umocnień, by przygotować się do kolejnych szturmów Tatarów. W tym czasie król i kanclerz Jerzy Ossoliński rozpoczęli działania dyplomatyczne, by do tych szturmów w ogóle nie doszło. List wysłany do chana zawierał propozycję zawarcia pokoju i prośby o odstąpienie od Chmielnickiego.
Nim jednak przyszła odpowiedź na ten list, rankiem następnego dnia do ataku przystąpili Kozacy, którzy usiłowali zdobyć Zborów. Ciężkie walki być może zakończyłyby się porażką obrońców, gdyby ponownie do walki nie zagrzewał ich Jan Kazimierz. Monarcha "począł sam bez kapelusza jeździć po obozie, wołając, prosząc, cnotą i wiarą zaklinając, aby do wałów szli pieszo". Dalej opowiadał Miaskowski: "Serca się nam od żalu krajały, patrząc na Króla JMści tak strapionego, że już i siły w sobie nie miał i od wołania już zaledwie mówić mógł". Władca krzyczał tylko: "Zmiłujcie się panowie, nie odstępujcie mnie i Ojczyzny waszej", co dodało obrońcom animuszu nie tylko do dalszej obrony, ale i do przeprowadzenia udanych działań zaczepnych.
Wieczorem przyszła odpowiedź od chana, który wyraził gotowość do prowadzenia pertraktacji. W kilkudniowych rozmowach nie brał udziału Chmielnicki, którego nawet chan uważał za nierównego władcom buntownika. Tatarzy zgodzili się opuścić ziemie Rzeczypospolitej za cenę ogromnego okupu, corocznej zapłaty "podarków" oraz możliwości zabrania łupów i jasyru.
Chanowi nie zależało na dalszym prowadzeniu walk i osłabianiu państwa polsko-litewskiego, którego łupienie stanowiło główne źródło dochodu Tatarów. Nie chciał też zbytniego wzmocnienia pozycji Kozaków.
Tatarzy wymusili również ugodę między królem a Chmielnickim, która gwarantowała m.in. utworzenie 40-tysięcznego rejestru Kozaków (czyli będących na żołdzie Rzeczypospolitej) i przyznanie Chmielnickiemu szerokich swobód na terenach przez niego kontrolowanych. Kozacy musieli odstąpić spod Zborowa i zakończyli oblężenie Zbaraża.
***
Bitwa pod Zborowem, jest przykładem tego, jak ważny dla prowadzenia działań wojennych jest sprawnie działający wywiad. Katastrofalne błędy w rozpoznaniu mogły skutkować całkowitym zniszczeniem armii polskiej oraz niewolą lub nawet śmiercią króla. Przed ostateczną tragedią stronę polską uratowała odwaga Jana Kazimierza, chciwość i niestałość tatarskiego chana oraz zdolności negocjacyjne kanclerza Jerzego Ossolińskiego, który prowadził trudne rozmowy z wrogiem. Propaganda dworska próbowała tuszować oczywistą porażkę, podkreślając cudowne ocalenie króla i zawarcie upragnionego pokoju.
Ugoda zborowska nie zadowalała żadnej ze stron i żadna nie zamierzała dotrzymywać jej postanowień. Po półtorarocznej przerwie walki na Ukrainie wybuchły na nowo.
th
Korzystałem z:
List Wojciecha Miaskowskiego do królewicza Karola Ferdynanda z 22 sierpnia 1649 r., w: Korespondencja wojskowa hetmana Janusza Radziwiłła w latach 1646–1655, red. M. Nagielski, K. Bobiatyński i in., Warszawa 2019.
W. Serczyk, Na płonącej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny 1648-1651, Warszawa 1998.