Do ataków doszło podczas porannego szczytu na linii łączącej tzw. sypialnię Moskwy z dzielnicą przemysłową. Bomby wybuchły kolejno na stacjach Łubianka i Park Kultury w momencie, w którym pociągi wjeżdżały na zatłoczony peron. Pierwsza eksplozja nastąpiła o 7:56 czasu moskiewskiego, druga kilkadziesiąt minut później.
- Do tragedii doszło w drugim wagonie, świadkowie twierdzą, że ktoś zauważył terrorystkę. Rozległ się krzyk: wszyscy do wyjścia! Wybuch nastąpił w chwili, gdy ludzie wychodzili z wagonu – nadawało moskiewskie radio.
Według ustaleń rosyjskich agencji bomby zdetonowano za pomocą telefonów komórkowych. Zamach przeprowadziły dwie młode kobiety samobójczynie uzbrojone w tzw. pasy szahidów (przewiązane pasem wypełnionym materiałami wybuchowymi).
- Moskiewskie metro jest specyficzne. To takie podziemne miasto. Ogromna konglomeracja różnych przejść, stacji, aż trudno to sobie wyobrazić. Można tam spotkać różnych ludzi. Niektórzy niemal stamtąd nie wychodzą. Pokonać te bramki jest dziecinnie łatwo.
Po zamachach wybuchła panika. Moskwa była sparaliżowana korkami, ofiary transportowano śmigłowcami. Przeciążone linie telefoniczne wyłączono w centrum Moskwy w obawie przed dalszymi eksplozjami.
31 marca 2010 roku czeczeński komendant Doku Umarow przyznał się do przeprowadzenia zamachów.
Tragedii można było uniknąć?
Agencja Reutera donosiła, że w lutym Doku Umarow napisał na nieoficjalnej stronie internetowej separatystów, że teraz nadszedł czas, by wojnę z Rosjanami przenieść z Czeczenii do rosyjskich miast.
- Rosyjskie media informują, że służby porządkowe miały informacje o przygotowywanych aktach terrorystycznych. Wczoraj od samego rana milicjanci zatrzymywali kobiety, których wygląd wskazywał na pochodzenie z Kaukazu Północnego – mówił dzień po ataku korespondent PR w Moskwie Włodzimierz Pac.
Posłuchaj relacji Polskiego Radia na temat zamachu w Moskwie w 2010 roku.
mjm