- Krzysztof Wielicki to jeden z najwybitniejszych himalaistów na świecie. Jest piątym człowiekiem, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum - wszystkie 14 ośmiotysięczników. Na trzy z nich: Mount Everest, Kanczendzongę oraz Lhotse Wielicki wszedł jako pierwszy człowiek zimą
- Zdobywanie ośmiotysięczników rozpoczął od Mount Everestu. Himalaista zdobył najwyższy szczyt Ziemi wraz z Leszkiem Cichym 17 lutego 1980 roku
- W 2019 roku został nagrodzony Złotym Czekanem - potocznie zwanym wspinaczkowym Oscarem - za całokształt dokonań w górach
SERWIS SPECJALNY - JERZY KUKUCZKA, WYJĄTKOWE MATERIAŁY ARCHIWALNE
Aneta Hołówek: Grad nagród w mijającym roku i jeszcze propozycja biografii. Ucieszył się Pan na wieść o takich planach?
Krzysztof Wielicki: Odpowiedziałem krótko: możecie pisać biografię, ale po mojej śmierci, a nie teraz jak ja żyję. Pomyślałem sobie, że będę musiał się rumienić, a po śmierci będzie łatwiej - będą mogli pisać wszystko, co zechcą. Jak się żyje, to trzeba brać wszystko na klatę. A to nie jest takie proste. Potem jednak doszedłem do wniosku, że pewien okres życia mam już za sobą. Szczególnie został on podkreślony tymi różnymi nagrodami za całokształt, a te wyróżnienia to takie symbole, jak wysłanie na emeryturę, powiedzenie, że jesteś już passe. Dlatego w końcu stwierdziłem, że być może jest to jednak dobry moment, który można zamknąć biografią i w końcu się zgodziłem.
A.H: Współpraca z autorami odświeżyła w Pana pamięci pewne historie z przeszłości, mógł Pan wrócić myślami na szczyty, które zdobywał, do baz pod ośmiotysięcznikami, w których spędzał mnóstwo czasu - które z tych historii wydają się panu z perspektywy lat szalone, głupie, wręcz nie powinny się wydarzyć?
K.W: Były pewne sytuacje, których mogę się wstydzić, ale niech rzuci kamieniem ten, który nie ma grzechu, albo kto jest bez winy. Wydaje mi się jednak, że zawsze lepsza jest prawda. Lepiej napisać nawet coś, co nie jest dla mnie wygodne. Miałem oczywiście jakieś uwagi do tego co powstawało, ale generalnie nie miałem prawa wprowadzać zmian, bo biografii nie pisałem ja, pisali ją Marcin i Darek (Marcin Pietraszewski i Dariusz Kortko - przyp. red.). Oni w sumie ze mną rozmawiali mało, raczej spotykali się z ludźmi z mojego otoczenia.
Dariusz Kortko i Marcin Pietraszewski Najbardziej kontrowersyjny w biografii jest rozdział XV. Piszemy tam o dekadzie życia Krzyśka, który do tej pory nie opowiadał o tym czasie. Ona miała 18 lat, On 47
A.H: Zadzwonił ktoś z przyjaciół i prosił o zgodę na opowiedzenie jakiejś historii?
K.W: Nawet byłem zdziwiony, bo nikt nie zadzwonił. Miałem jednak możliwość przesłuchania wypowiedzi i stwierdziłem, jak bardzo zawodna jest pamięć. Mało tego, stwierdziłem, jak potrafimy konfabulować, jak uczestnicy wydarzeń widzą je i pamiętają w różny sposób. Okazuje się, że ktoś zapamiętał pewne zdarzenia inaczej i teraz jest pytanie, gdzie jest prawda? Odpowiedź brzmi – gdzieś pośrodku.
A.H: Wracając jednak pamięcią do szalonych decyzji - zdobywanie Lhotse w 1988 roku w gorsecie ortopedycznym, czy samotna szarża na Broad Peak w 24 godziny – teraz tego już by Pan nie zrobił?
K.W: Nie wstydzę się tych sytuacji, bo do moich sukcesów i osiągnięć w górach mam właściwy dystans. Ewentualnie wstydzę się i rumienię, mając na myśli sprawy bardziej osobiste w moim życiu. Tam (w książce - przypis. red.), opisane są takie sprawy, które teraz inaczej bym załatwił. Wiem, że może nie powinienem czegoś robić, ale biografia jednak jest biografią, pewnych sytuacji nie można się wyprzeć.
Krzysztof Wielicki na Lhotse dokonał niemożliwego. "Adam Bielecki nie mógłby tego powtórzyć"
A.H: Pana karierę w górach wysokich można podzielić na dwie części – Wielicki wspinacz i Wielicki kierownik wypraw. Która z tych ról jest trudniejsza?
K.W: Na pewno rola kierownika jest trudniejsza. Ale przez wiele lat byłem zawodnikiem i kierownikiem. Kierowałem wyprawami, podczas których sam wchodziłem na szczyty. Bycie kierownikiem to jest jednak większa odpowiedzialność. Zawodnik odpowiada za siebie i swojego partnera, a kierownik ma odpowiedzialność całkowitą, za wszystko, co się może wydarzyć. Zauważyłem to podczas ostatnich wypraw, szczególnie tej na K2 (Narodowa Wyprawa na przełomie 2017/2018 roku) i wcześniej na Broad Peak (2013 rok - przyp. red.). Podczas tej wyprawy na Broad Peak nie miałem możliwości, aby coś zmienić, a była tragedia i czułem niemoc. Na K2 z kolei miałem taką sytuację, że trzeba było wysłać ludzi po Revol i Tomka (Mackiewicza - przyp.red.) i zastanawiałem się, czy ja mogę wskazać ludzi i ich wysłać. A gdyby coś im się stało? Mogło paść potem takie pytanie: a jakim prawem kierownik coś kazał? Dlaczego został wyznaczony ten albo inny? Ja to jednak rozegrałem dość sprytnie. Najpierw zapytałem wszystkich, kto leci. I wszyscy byli chętni. Wtedy już mogłem wybierać. Ale to była trudna sytuacja. Wcześniej człowiek nie uświadamia sobie, jaka to jest odpowiedzialność (…) Jako kierownik wyznaję zasadę Andrzeja Zawady, że wyprawy dzielą się na udane i szczęśliwe. Udane to te, które wchodzą na szczyt, a szczęśliwe to te, z których wszyscy wracają.
A.H: Aleksander Lwow w swojej książce "Zwyciężyć znaczy przeżyć" napisał, że nie może już się spełniać jako wspinacz, a jako kierownik na wyprawy nie chce jeździć, bo to go nie interesuje.
K.W: Zgadzam się z Alkiem, ale tylko częściowo. Uważam, że można wciąż działać, ale trzeba obniżyć poprzeczkę. Alpinizm to taka dyscyplina, którą można uprawiać do końca życia.
Adam Bielecki: nie uważam, aby himalaizm miał jakiś głęboki sens
A.H: Przed laty wspinał się Pan i jednocześnie kierował swoimi rówieśnikami. Teraz jadąc na wyprawę, ma Pan pod opieką młodzież. Jaka jest różnica pomiędzy starymi lodowymi wojownikami a tymi młodymi.
K.W: Powiedziałbym, że prawdziwych lodowych wojowników to już prawie nie ma. No Denis Urubko. Ludzie się pięknie wspinają, są sprawni, ale nie mają potrzeby i silnej determinacji, żeby pisać jakąś światową historię. Bardziej chcą pisać swoją historię i wtedy bardziej uważają. Są kunktatorscy. Ważą, ile można stracić, a ile można zyskać. Może dobrze, nie wiem, ale my byliśmy napaleni, żeby budować potęgę polskiego alpinizmu, a dziś młodzi już niekoniecznie o tym myślą. Myślą o swojej karierze, swojej ścieżce. Jest inaczej, ale nie jest to pokolenie złe, jest inne. Teraz w bazie jak spotkają się dwa pokolenia, to młodzież siedzi na tych portalach, godzinami przyciskają coś na swoich telefonach, a my, starszyzna, śpiewamy rosyjskie albo słowackie piosenki.
A.H: Piotr Tomala, obecny szef PHZ we współpracy z Panem przygotowuje kadrę na kolejną zimową wyprawę na niezdobyty wciąż K2. Jest plan, aby taka ekspedycja odbyła się w sezonie 2020/2021. Mamy mocny skład? Liderów? Takich wspinaczy, jakimi kiedyś był Pan, czy Jerzy Kukuczka, Pawłowski, Majer, Hajzer?
Krzysztof Wielicki o K2 Nie jest zresztą wykluczone, że to ktoś bardzo młody nas ostatecznie zaskoczy. Ja też, wchodząc zimą na Everest, nigdy wcześniej nie byłem na ośmiu tysiącach, może ktoś z młodych kolegów poczuje bluesa?
K.W: Teraz jesteśmy mocni, ale pod względem sprzętowym i dlatego doszliśmy do wniosku, że odłożymy wyprawę na przyszły rok. Mamy też sponsora, ale musimy zbudować zespół. To jeszcze nie jest zespół, który by gwarantował 50 procent sukcesu, a z pięcioma procentami szans nie chcemy wyjeżdżać. Postanowiliśmy zorganizować kilka wypraw unifikacyjnych, przetestować młodszych kolegów. Sprawdzić kto się nadaje do zimowego wspinania, a kto nie, dokooptować do zespołu jeszcze ze trzy, cztery osoby. Nie jest zresztą wykluczone, że to ktoś bardzo młody nas ostatecznie zaskoczy. Ja też, wchodząc zimą na Everest, nigdy wcześniej nie byłem na ośmiu tysiącach, może ktoś z młodych kolegów poczuje bluesa? Przełamie się, żeby się wspinać w złej pogodzie i wejdzie na K2? Może będzie szczęśliwy. Zresztą nie jest ważne, kto wejdzie, przed każdym, kto to zrobi, uklęknę.
A.H: Na K2 apetyt wciąż ma Denis Urubko. Wspinacz rusza tej zimy na Broad Peak, jak mówi, chce go zdobyć po raz pierwszy zimą (Urubko nie uznaje za zimowe wejście marcowego sukcesu czwórki - Adam Bielecki, Artur Małek, Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski, którzy zdobyli ten ośmiotysięcznik w 2013 roku). Jeśli Urubce powiedzie się na Broad Peaku, ma się przenieść na K2. Będzie mu Pan tej zimy kibicował?
K.W: Będę mu kibicował, bo jest świetnym zawodnikiem. W dwójkowym zespole – z Kanadyjczykiem Donem Bowie – pewnie szybko wejdą na Broad Peak, bo już w grudniu zaczynają. Wtedy tam nie ma wiatru, dla Denisa szczyt nie powinien być więc żadnym problemem. I pewnie pod koniec roku, czy na początku stycznia Denis i Don będą się chcieli przenieść pod K2. To jest bardzo blisko od Broad Peaku, około czterech godzin drogi. Ale Denis mi powiedział, że zrobi to tylko pod warunkiem, że ktoś pod K2 będzie. Sam raczej nie podejmie wyzwania i nie pójdzie w górę od samego dołu, bo nie sądzę, aby Don Bowie z nim poszedł. Ale pod K2 mają być Szerpowie z grupą trzech wspinaczy z Europy i jeżeli oni coś zaporęczują na Żebrze Abruzzich, do wysokości 7300, to Denis będzie próbował. Doradzałbym mu ostrożności i chyba podpowiedziałbym, żeby jednak poczekał na nas. No, ale jeśli wejdzie to szacun.
A.H: Nie do końca prawdą jest, że Denis i Don będą się wspinać w duecie. Ma ich wspierać trzecia osoba.
K.W: Wszyscy im zazdroszczą, bo dowiedzieliśmy się, że ma dołączyć do nich … miss Finlandii z 2013 roku (Lotta Hintsa jest modelką, ostatnio pokochała góry, jest partnerką Dona Bowie – przyp. red.). Jak się dowiedzieli o takim składzie inni, to nawet kolejni chętni na wyprawę się pojawili. Wszyscy mówili: eh ten Denis, zawsze uprzywilejowany. Nie wchodząc jednak zbyt głęboko w tę sprawę, powiem tylko, że ta dziewczyna prawdopodobnie się wspina.
A.H: Jeżeli Denis Urubko, który ma polski paszport, zdobędzie K2, to w Polsce zapewne pojawią się pytania odnośnie narodowości zdobywcy K2. Zresztą pytałam Denisa o to, z jaką flagą w plecaku poszedł sam do ataku szczytowego podczas ostatniej narodowej wyprawy na K2 i jeśli wejdzie teraz, to jak będzie?
K.W: Ciekawy jestem, co odpowiedział?
Denis Urubko: książki o K2 nie będzie. Lubię pisać o tym, co przyjemne, a ta wyprawa to balast
A.H: Że nie miał żadnej.
K.W: Bo Denis to obywatel świata. Ale rodzice Denisa są Kazachami pochodzenia rosyjskiego. Denis miał różne życiowe przygody z kobietami, z dziećmi. Jego ostatnią żoną jest Olga, która jest Rosjanką mieszkającą w Riazaniu. Denis nie może posiadać jednocześnie obywatelstwa Rosji i Kazachstanu, dlatego wybrał to pierwsze. Na szczęście istnieje możliwość posiadania obywatelstwa rosyjskiego i polskiego, które Denis przyjął. Wiem zresztą, że bardziej szanuje ten nasz paszport - może swobodnie poruszać się po całej Europie, wspinać się gdzie chce, mieszkać we Włoszech. Tak że, jak Denis wejdzie na szczyt K2, to będzie można powiedzieć, że to jest w połowie sukces polski.
Krzysztof Wielicki Życie zaczęło się koncentrować wokół portali, a nie wokół tego, po co tam pojechaliśmy, wokół góry. Może następnym razem podpiszemy z uczestnikami wyprawy jakieś umowy, które ograniczą ich wypowiedzi
A.H: Jesteście przyjaciółmi, ale podczas wyprawy na K2 były nieporozumienia.
K.W: Po powrocie był pokazany konflikt pomiędzy mną a Denisem, ale to nie była do końca prawda. Był konflikt w zespole, między niektórymi członkami a Denisem. Ja zawsze stałem po stronie Denisa. Na końcu trochę mnie wkurzył z tym swoim samotnym wyjściem, to prawda i generalnie na wyprawie było trochę ciśnienie. Ja Denisa jednak znam wiele lat i szanuję, ale oczywiście odbyliśmy rozmowę. Chodziło też o to, żeby nie opisywał podczas wyprawy wszystkiego, bo ludzie to czytają i to nie buduje atmosfery.
A.H: Zahaczamy w tym momencie o tę komentowaną szeroko sytuację, czyli internet w bazie pod K2.
K.W: Chcieliśmy, aby było komfortowo. Ludzie pozostawiali w Polsce rodziny i bliskich. Internet i telefon był po to, aby mogli się z nimi kontaktować. Okazało się jednak, że uczestnicy wyprawy mniej korzystali z tych kontaktów rodzinnych, a więcej odwiedzając różne portale. Z bazy wychodziły też w świat różne informacje, a powinien być jeden strumień idący przez rzecznika czy przez jeden wspólny portal. Teraz myślimy jak to zmienić, bo ta sytuacja nie zbudowała atmosfery. Jeden coś napisał, drugi skrytykował, życie zaczęło się koncentrować wokół portali, a nie wokół tego, po co tam pojechaliśmy, wokół góry. Może następnym razem podpiszemy z uczestnikami wyprawy jakieś umowy, które ograniczą ich wypowiedzi.
K2 dla Polaków: zdobywanie K2 powinien poprzedzić atak wspinaczy na swoje ego. "Big Brother” też nie pomógł
A.H: Po Waszym powrocie z K2 Bogumił Słama powiedział mi, że aby Polacy zdobyli zimą K2, muszą najpierw poskromić swoje ego.
K.W: Tak, znam tę wypowiedź Bogusia. Wydaje mi się jednak, że w pewnym zakresie to ego jest jednak potrzebne, ale zaznaczam, że tylko w pewnym zakresie. To prawda, że to epatowanie jest utratą intymności wspinania, do czego wy jako media też się dokładacie, bo jak tych mediów nie było, to ten nasz sport był bardziej intymny. Kiedyś emocje i przeżycia każdy chował dla siebie, nie "sprzedawał ich", nie epatował nimi. Media sprawiły, że to ego zaczęło rosnąć. Wisły kijem jednak nie zawrócimy, ale trzeba się starać. I my - ja i koledzy z mojego pokolenia - staramy się to hamować. Mnie nie ma na przykład na Facebooku, bo uważam, że wspinanie jest moją osobistą sprawą i nie chcę się tym dzielić.
A.H: Z drugiej jednak strony nie da się robić wielkich rzeczy bez wiary we własne możliwości czego Pan też jest przykładem.
K.W: Trzeba być wojownikiem, ale nie trzeba od razu o tym informować całego świata. Nie trzeba chodzić z telefonem wokół namiotu i codziennie się fotografować, bo to niczego nie wnosi. Ludzie w moim pokoleniu nie lubili się dzielić na prawo i lewo swoimi przeżyciami i osiągnięciami. Oczywiście pisały o tym nasze branżowe periodyki, ukazywały się sprawozdania w fachowych pismach, ale w tych mediach powszechnych nie było to modne. Uważaliśmy, że jesteśmy hermetycznym środowiskiem, w którym wszyscy wiedzą o tych osiągnięciach. Dzisiaj to wyszło dalej. Wsiadam kiedyś do taksówki w Warszawie i kierowca od razu mnie pyta: panie Krzysztofie, co tam z tym Denisem było na K2?
A.H: Ale gdyby media milczały, to klapa.
K.W: Z punktu widzenia interesu naszego sportu nie byłaby to dobra sytuacja. Kiedyś było czterystu lodowych wojowników, a nie było pieniędzy. Teraz mamy pieniądze, a nie ma wojowników. A dlaczego mamy pieniądze? Bo sponsorzy sami przyszli, bo zauważyli, że wspinanie i góry są medialne, że poddają się zasadom promocji, a z założenia takie długotrwałe wyzwania sportowe tym zasadom się nie poddają. Opłaca się promocja przy okazji trwającego 45 minut meczu, trwający długo event nie jest już tak łatwo ograć promocyjnie. A tu się okazało, że można. Że dzięki tym zdobyczom cywilizacyjnym, dzięki przekazom live, materiałom wideo, transmisjom satelitarnym, również te długo trwające imprezy można wypromować. To jest przykład na to, dlaczego łatwiej nam było znaleźć sponsorów.
Pisanie o himalaistach jest trudne? Bernadette McDonald: to jak wspinanie się na ośmiotysięcznik nago
A.H: Wspinanie się to "sztuka cierpienia" – tak Pan kiedyś powiedział o swojej górskiej działalności. Jak można wyjaśnić to określenie?
K.W: Tak o wspinaniu zimowym powiedział pierwszy Wojtek Kurtyka, wyjaśniał w ten sposób, dlaczego zimą nie jeździ w góry. Ja tego określenia użyłem w innym znaczeniu. Uważam, że jest to cierpienie, które niesie pewną wartość, bo można cierpieć, aby osiągnąć sukces, że to cierpienie nie jest w takim znaczeniu pejoratywne, tylko niesie jakąś wartość. Jest zresztą takie powiedzenie, że trzeba pocierpieć, aby coś osiągnąć. Ja jestem za takim cierpieniem.
A.H: Co w Pana karierze było w takim razie taką szczególną sztuką cierpienia?
K.W: Chyba ten moment, gdy schodziłem do bazy po zdobyciu Lhotse. Mimo że cierpiałem katusze z tym moim złamanym kręgosłupem (Krzysztof Wielicki 31 grudnia 1988 roku, w nietypowy sposób żegnał stary rok. Jako pierwszy człowiek na świecie wszedł samotnie na Lhotse, w dodatku dokonał tego, będąc w gorsecie ortopedycznym – przyp. red.). To była prawdziwa sztuka cierpienia, która zaowocowała wspaniałym sukcesem - pierwsze zimowe wejście, pierwsze solo i pierwsze w gorsecie. Nikt tego nie powtórzył. Oczywiście niektórzy mogą powiedzieć, że miałem coś z głową. I może mają trochę racji. Ale czasami warto być wariatem, bo wtedy lepiej smakuje życie.
Dariusz Kortko i Marcin Pietraszewski 11-letni syn Krzyśka to teraz jego kosmos, jest ważniejszy niż Himalaje. To pokazuje jego przemianę. Z faceta, który poświęcił pierwszą rodzinę, żeby osiągnąć sukces, w człowieka dojrzałego, który potrafi powiedzieć dość, już nic nie muszę, bo mam po co żyć. Mały Krzyś przewartościował świat Wielickiego. On stał się jego światem. Ale Krzysztof jest porządnym facetem i nie zapomniał też o swoich starszych dzieciach. Ich rodzina się cementuje i na nowo buduje relacje
A.H: W 2019 roku został Pan uhonorowany nagrodą Złotego Czekana (najważniejsze odznaczenie świata gór), otrzymał Pan także nagrodę Fair Play od PKOl za akcję na ratunkową na Nanga Parbat, pojawiła się pana biografia. Jest Pan człowiekiem spełnionym? Jakie ma Pan plany i czy w pana rodzinie role się odwrócą i teraz Krzysztof Wielicki będzie kibicował żonie himalaistce?
K.W: Nie, nie. Broń boże. Moja żona Kasia wyszła trochę przed szereg i teraz wstydzi się swoich słów po artykule w "Wysokich Obcasach". Chcę podkreślić, że ja jeszcze tak zupełnie nie oddałem pola, tak jak Ona to powiedziała. Ale różnica między nami jest taka, że ja w górach już nic nie muszę, a ona musi. Trochę boję się o tę jej karierę wspinaczkową i niestety muszę z nią jeździć, tym bardziej że mamy małoletniego syna. Ale z drugiej strony rozumiem, że ona też chce coś zdobyć. Dogadujemy się i staramy znaleźć złoty środek. Ja pojadę na K2 zimą, ale pewnie pojadę z nią też gdzieś na Broad Peak.
A.H: Chciałby Pan, aby najmłodszy syn także się wspinał?
K.W: O nie. On nie uprawia góralstwa, uprawia piłkarstwo. Teraz planujemy rodzinny wyjazd do Meksyku. Żona oczywiście chce tam jechać ze względu na wulkany, które trzeba zdobyć. Syn mi powiedział tak: ja z mamą tam nie pójdę, bo tam można spaść. Bardzo podoba mi się to racjonalne podejście i jestem z tego tylko i wyłącznie zadowolony.
Tomasz Mackiewicz na Nanga Parbat postawił pomnik ludzkiej niezłomności. "Teraz z Czapkinsa nie wypada się już śmiać"
A.H: Wspinaczka, alpinizm, himalaizm są w ostatnim czasie bardzo popularne. Ludzie ruszają w góry masowo. Miałby Pan dla nich jakieś przesłanie?
K.W: Cierpliwość. Dystans. Nigdy na skróty, tylko powoli – to jest najważniejsze. Po drugie, świadomość, że jak się nie wejdzie na szczyt, to góra się nie przewróci, można na nią wrócić. Nie trzeba też wszystkich niepowodzeń postrzegać w kategorii porażki, a nowego doświadczenia. Bo porażek nie ma, jest tylko śmierć. Wszystko inne to są nowe doświadczenia, dzięki którym lepiej się żyje. Trzeba mieć dystans, to bym radził. Ale zdecydowanie bym nie polecał tego, co ja zrobiłem na Nanga Parbat (W 1996 Krzysztof Wielicki postanowił wejść na dwa szczyty - zdobył K2 i ruszył na Nanga Parbat, gdzie nie zastał już kolegów. Sam ruszył na szczyt i go zdobył - przyp. red.). Tego robić nie wolno, to jest przykład, jak nie powinno się działać w górach. Ja miałem szczęście …
A.H: I jest Pan dobrym himalaistą, bo żywym...
K.W: Tak, dobry himalaista to ten, który dożywa emerytury.
Rozmawiała Aneta Hołówek, PolskieRadio24.pl
***
Krzysztof Wielicki jest piątym człowiekiem na świecie, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum - wszystkie 14 ośmiotysięczników. Na trzy z nich: Mount Everest, Kanczendzongę oraz Lhotse Wielicki wszedł jako pierwszy człowiek zimą.
Wspinacz ma na swoim koncie wiele innych sukcesów. Na Broad Peak niemal wbiegł. Nikt przed nim nie zrobił tego w tak zawrotnym tempie. Himalaista wyszedł z bazy i dotarł na wierzchołek ośmiotysięcznika w ciągu jednej doby. Zdobycie Dhaulagiri zajęło mu 16 godzin. Zarówno na ten szczyt, jak też na Sziszapangmę wspiął się solo, wytyczając nowe drogi.
Samotnie podchodził też na Gaszerbruma II i na Nanga Parbat, jedną z największych ścian Ziemi. Świadkami tego drugiego wyczynu byli jedynie pakistańscy pasterze obserwujący Wielickiego z oddalonych łąk. Himalaista brał także udział w kilku wyprawach na K2. Dopiero podczas czwartej, latem 1996, jego upór został nagrodzony. Wszedł na szczyt Filarem Północnym z dwoma włoskimi alpinistami.
W 2013 roku Krzysztof Wielicki był kierownikiem ekspedycji, której celem było pierwsze zimowe wejście na Broad Peak. 5 marca 2013 górę zdobyli Adam Bielecki, Artur Małek, Maciej Berbeka oraz Tomasz Kowalski. Niestety, dwaj ostatni wspinacze zginęli podczas zejścia ze szczytu.
Zimą 2017/2018 Wielicki kierował Polską Narodową Wyprawą na K2. Polakom nie udało się stanąć na szczycie, ale dokonali innej wielkiej rzeczy. Ekipa w składzie Piotr Tomala, Adam Bielecki, Denis Urubko i Jarosław Botor wspierana przez kierownika Krzysztofa Wielickiego oraz pozostałych członków Narodowej Wyprawy wyruszyła z bazy pod K2, by ratować Tomka Mackiewicza i Elizabeth Revol, którzy wspinali się na Nanga Parbat. Mackiewicz i Revol zdobyli szczyt Nanga Parbat, jednak zakończyło się to dramatem, z którego obronną ręką wyszła jedynie Francuzka. Bielecki i Urubko, po brawurowej akcji, sprowadzili wspinaczkową partnerkę Mackiewicza do bazy.
W październiku 2018 Krzysztof Wielicki otrzymał Nagrodę Księżniczki Asturii. W czasie uroczystości w teatrze Campoamor król Hiszpanii Filip VI odnotował, że polski laureat uprawia jedną z najtrudniejszych dyscyplin sportowych. - Krzysztof Wielicki jest jednym z największych himalaistów w historii oraz ikoną polskiej szkoły z lat 80. (…) Jego specjalnością jest szybkość, samotne ataki szczytowe oraz wyjątkowa wytrzymałość na chłód, czyli trzy elementy, które towarzyszą temu sportowi - stwierdził Filip VI.