"Widok Delft". Archetyp miasta idealnego
Dziewczynko Vermeera, perło,
Niebieski turbanie: jesteś światłem,
a ja jestem zrobiony z cienia.
Światło patrzy na cień z wyższością,
Wyrozumiale, może z żalem.
Adam Zagajewski, "Dziewczynka Vermeera" (fragm.)
11:46 jan vermeer von delft cz_1____1567_03_ii_tr_0-0_12695617b03cfbc1[00].mp3 Co wiemy o życiu Vermeera? Gawęda dr Bożena Fabiani. Audycja Ewy Prządki z cyklu "W stronę sztuki". (PR, 2003)
14:23 jan vermeer von delft cz_2____1830_03_ii_tr_0-0_12695619b03e251e[00].mp3 Vermeer, jego czasy i twórczość. Gawęda dr Bożeny Fabiani. Audycja Ewy Prządki z cyklu "W stronę sztuki". (PR, 2003)
Holandia pełna obrazów
Jak na artystę takiej rangi, niewiele o nim wiemy. Urodził się przed 31 października 1632 roku, gdyż w tym dniu był ochrzczony w kalwińskim kościele w - położonym między Hagą a Rotterdamem – Delfcie. Zmarł czterdzieści trzy lata później, przed 15 grudnia 1675 roku, bo w dniu tym został pochowany w delftskim grobowcu rodzinnym.
Wiemy jednak, że ojciec przyszłego malarza, Reynier Jansz, był tkaczem (wyrabiającym najprawdopodobniej tkaniny artystyczne), handlarzem dziełami sztuki (należał do Gildii św. Łukasza, zrzeszenia zawodowego malarzy), a także oberżystą, z gospodą usytuowaną w dobrej części Delft. Johannes od małego przebywał więc w otoczeniu dzieł sztuki, wzorzystych tkanin (które chętnie uwieczniał potem na swoich obrazach), a zapewne także samych malarzy, z którymi kontaktował się jego ojciec.
Nie można też zapominać, że Republika Siedmiu Zjednoczonych Prowincji Niderlandzkich była wówczas krajem, w którym malarstwo było wszechobecne. Szacuje się, że w XVII-wiecznej Holandii powstało około siedmiu milionów obrazów! Zbigniew Herbert, pisząc o tym holenderskim fenomenie, określa tę artystyczną - a jednocześnie bardzo bliską sprawom codziennym - postawę, jako pracę, która afirmowała "widzialną rzeczywistość z natchnioną skrupulatnością i dziecięcą powagą".
Malarze odpowiadali na powszechny głód rzeczywistości.
Johannes Vermeer i ważenie życia
Daleko od baroku
Owo uwiecznianie pędzlem tego, co wokół, nie było jednak w XVII-wiecznej Europie czymś typowym. Wręcz przeciwnie, w malarstwie tego czasu dominuje estetyka panującego niepodzielnie baroku: tematy mitologiczne, religijne i historyczne, styl ozdobny, dążący do wzniosłości i teatralizacji.
- Holandia jest jak samotna wyspa w morzu barkowego przepychu - mówiła dr Bożena Fabiani. - Tu malowało się bowiem sceny z życia mieszczan, grupowe portrety, wnętrza domów, towarzyskie zebrania, martwą naturę.
Vermeer odchodził nawet od tego, jakże niebarokowego, holenderskiego imaginarium. Owszem, jego najwcześniejsze dzieła - malował je jako 23-latek - wiążą się z tematyką biblijną i mitologiczną ("Chrystus w domu Marii i Marty", "Toaleta Diany"), ale już w nich widać zapowiedzi późniejszych mistrzowskich płócien. Można to przede wszystkim dostrzec w operowaniu kolorem i światłem: beżowy strój Marty skontrastowany z bielą obrusa czy rdzawa przestrzeń stanowiąca tło ewangelicznego spotkania.
Jan Vermeer, "Chrystus w domu Marii i Marty", ok. 1654-56. Fot. Wikimedia/domena publiczna
Zatrzymanie chwili
To odejście Vermeera od obowiązujących w jego ojczyźnie malarskich prawideł widoczne jest już na poziomie wyboru niektórych tematów. - Malował coś, co według ówczesnych kryteriów estetycznych na to nie zasługiwało, na przykład dziewczynę z dzbanem mleka, prostą służącą. Jego obrazy są bardzo kameralne, przedstawiają zwykłe czynności, codzienna pracę - tłumaczyła Bożena Fabiani.
Nawet zaś, gdy temat podejmowany przez Vermeera niczym, na tle innych holenderskich malarzy, nie zaskakiwał - choćby takie sceny rodzajowe, jak kobieta czytająca czy pisząca list - artysta z Delft realizował to na swój niepowtarzalny sposób.
- Kiedy się ogląda jego obrazy, a ściślej obrazki, bo są głównie niewielkich rozmiarów, czas się zatrzymuje. Wchodzi się w jakiś rodzaj medytacji - opowiadała Bożena Fabiani, przywołując "Koronczarkę" Vermeera. - Panuje tu niezwykły klimat, tytułowa postać jest skupiona, zatopiona w swoim świecie, jakby nieświadoma czyjejś obecności. Ponadto ta gra światła i cudowne, żywe kolory. Vermeer nie malował tak mrocznie jak Rembrandt, on otworzył okna i wpuścił światło do swojej pracowni. A jego przedmioty lśnią nie tyle dlatego, że są wypolerowane, ale dlatego, że ręka ludzka je często dotykała. Lśni również perła w uchu dziewczyny.
Jan Vermeer, "Koronczarka", ok. 1670–1671. Fot. Wikimedia/domena publiczna
O tajemnicy "zakrzepnięcia chwili" na Vermeerowskich obrazach wspominała również w swojej książce o malarstwie Joanna Pollakówna, poetka i eseistka. "Cóż tę chwilę tak żywicznie, przezroczyście utwierdza? To, niechybne w swojej krystalicznej jasności, kładące się doskonałą ścisłością przejrzystych cieni światło – i miara. Niemal matematyczna miara, z jaką Vermeer wyważa każdy kształt, każdą linię".
14:58 czytająca ok.mp3 O "Dziewczynie czytającej list" Vermeera opowiada dr Grażyna Bastek. Audycja Michała Montowskiego z cyklu "Jest taki obraz" (PR, 2015)
15:01 obraz.mp3 O "Widoku Delft" Vermeera opowiada dr Grażyna Bastek. Audycja Michała Montowskiego z cyklu "Jest taki obraz" (PR, 2018)
Ukryta postać na ścianie
"Dziewczyna czytająca list", pierwszy z całego cyklu malowideł Vermeera podejmującym temat korespondencji, może stanowić dobry przykład ilustrujący tajniki tego malarstwa.
- Badacze spróbowali odtworzyć wnętrze przedstawione na tym obrazie w realnej przestrzeni. I okazało się, że z niewielkimi zniekształceniami jest to wnętrze oddane w niezwykle realistyczny sposób. Widać, że malarz posługiwał się najpewniej obserwacją z camera obscura - opowiadała w Polskim Radiu dr Grażyna Bastek.
Również sama kompozycja "Dziewczyny czytającej list" jest warta świadomego spojrzenia. Widoczna po prawej stronie kotara zasłania nam, niczym kurtyna, jedną trzecią obrazu albo… odsłania dwie trzecie. Tworzy tym samym niezwykle prywatne wnętrze. Niczym zastygły dzięki magii malarza kadr z życia.
Co dla Vermeera też charakterystyczne, centralna postać jego dzieła jest rozświetlona dzięki otwartemu oknu. Na pierwszym planie zaś, niczym granica między światem widza a światem obrazu, usytuowany jest stół z artefaktami identyfikującymi w jakiś sposób ukazaną kobietę. Mamy prawo przypuszczać, że pochodzi z zamożnego domu (na stole kłębi się wzorzysty dywan, a może obrus, stoi chińska misa z owocami). Możemy również zakładać, że czytana przez nią korespondencja dotyczy spraw miłosnych. I nie świadczy o tym tylko fakt, że trzymany w ręku list jest zmięty, pewnie przeglądany w emocjach już niejednokrotnie.
W 1979 roku, po prześwietleniu obrazu promieniami rentgenowskimi, okazało się, że na ścianie za postacią dziewczyny znajduje się zamalowana postać Kupidyna. I kiedy w 2017 roku podjęto decyzję o poddaniu "Dziewczyny..." renowacji, postanowiono także odsłonić postać skrzydlatego posłańca miłości.
Decyzja o przywróceniu Kupidyna początkowo wywołała sporo kontrowersji: obawiano się zakłócenia pierwotnej struktury kompozycyjnej obrazu. Sądzono, że to sam Vermeer zamalował Kupidyna, aby nie odwracał uwagi od głównej postaci młodej dziewczyny czytającej list. Jednak dokładna analiza pobranych próbek wykazała, że zamalowania dokonano dopiero kilka lat po śmierci mistrza.
Jan Vermeer, "Dziewczyna czytająca list" (wersja z zamalowanym Kupidynem), ok. 1657-59. Fot. Wikimedia/domena publiczna
O czym mówią pożyczkowe kwity
To, że stosunkowo niewiele danych biograficznych o Vermeerze przetrwało do naszych czasów, wynika zarówno z tego, że malarz ów nie był za życia szczególnie znany, jak i z tego, że po śmierci zapomniano o nim na dwa długie stulecia.
Owszem, był w swoim mieście szanowanym artystą - został choćby dwukrotnie przewodniczącym Gildii św. Łukasza. Ale zachowane do dziś kwity pożyczkowe nie pozostawiają złudzeń: Vermeer, ojciec kilkanaściorga dzieci, znaczną część życia borykał się wielkimi trudnościami finansowymi.
- Po przedwczesnej śmierci malarza wszystkie jego obrazy trafiły w ręce wierzycieli - opowiadała dr Bożena Fabiani. Dzieła powędrowały choćby do piekarza i do kramarki jako pokrycie długu. Wyceniono je wówczas zresztą na jakąś absurdalnie, nawet jak na tamte czasy, cenę.
Na problemy materialne Vermeera znaczny wpływ miała też ówczesna sytuacja polityczna: wojna między Holandią a Francją. Po śmierci artysty jego żona, Catharina, opisywała: "W czasie przedłużającej się i wyniszczającej wojny malarz nie mógł sprzedać ani swojego obrazu, ani innych obrazów, którymi handlował. Tak tym się strasznie przejął, że załamał się i popadł w otępienie. W przeciągu półtora dnia całkowicie utracił zdrowie i umarł".
***
Czytaj także:
***
W 1842 roku francuski historyk sztuki Étienne Joseph Théophile Thoré natknął się w haskim muzeum na "Widok Delft" nieznanego szerzej malarza. Zachwycony znaleziskiem podjął badania nad delftskim autorem i tak oto Vermeer został przywrócony pamięci. Od czasów zaś Marcela Prousta, gdy ten przywołał w swojej arcypowieści "Widok Delft" jako obraz ważny i tajemniczy, płótno to stało się niemal kultowe. Podobnie jak - za jakiś czas - wiele z pozostałych kilkudziesięciu dzieł Johannesa Vermeera.
Obrazy mistrza z Delft bowiem to dla wielu i otwarta na interpretacje gra symboli i nawiązań, i mistrzostwo realizmu, i zatrzymanie chwili. Skondensowane piękno tego, co najprostsze. Choćby momentu, w którym ktoś nalewa mleko.
Ten moment, jak chcą wielcy poeci, może ocalić wszystko.
Dopóki ta kobieta z Rijksmuseum
w namalowanej ciszy i skupieniu
mleko z dzbanka do miski
dzień po dniu przelewa,
nie zasługuje Świat
na koniec świata.
Wisława Szymborska, "Vermeer"
Jan Vermeer, "Mleczarka" lub "Nalewająca mleko", ok. 1660. Fot. Wikimedia/domena publiczna
jp
Źródła:
Adam Zagajewski, "Ziemia ognista", Poznań 1994; Joanna Pollakówna, "Zapatrzenie", Gdańsk 2012; Wisława Szymborska, "Tutaj", Kraków 2009.