Historia

Czy atak atomowy na Hiroszimę i Nagasaki był jedynym wyjściem? "Amerykanom zabrakło cierpliwości"

Ostatnia aktualizacja: 06.08.2024 05:55
Gdyby Amerykanie nie zrzucili bomby na Hiroszimę, Japonia i tak skapitulowałaby w niedługim czasie. I to bez inwazji zachodnich aliantów na japońskie wyspy. Jednym z decydujących czynników okazała się jednak amerykańska chęć zademonstrowania potęgi nowej broni. Tak twierdzi nasz rozmówca dr Michał Piegzik, prawnik wykładający na Edinburgh Napier University, badacz wojny na Pacyfiku i autor książek poświęconych tej tematyce.
Zrujnowana Hiroszima
Zrujnowana Hiroszima Foto: Forum

6 sierpnia 1945 roku, o godzinie 8.16 nad Hiroszimą eksplodowała bomba atomowa o sile 15 kiloton trotylu. Trzy dni później jeszcze potężniejsza bomba - o sile 21 kt  - została zrzucona na Nagasaki. W ciągu kilku sekund zginęły tysiące ludzi. Zacznijmy od pytania kluczowego. Czy w 1945 roku była alternatywa dla zrzucenia bomb atomowych na japońskie miasta?

Na wstępie należy zaznaczyć, że próba zrozumienia finału wojny na Pacyfiku wymaga wiedzy nie tylko na temat tego, co zamierzali Amerykanie i Japończycy, ale też tego, co o tych zamiarach wiedziała druga strona konfliktu. Stąd trudno o jednoznaczne sądy na ten temat bez dogłębnego przestudiowania źródeł.

Ale moim zdaniem było wiele alternatyw. Amerykanie prowadzili wielopłaszczyznową politykę okrążania Japonii – było to klasyczne działanie znane jeszcze z czasów I wojny światowej: nałożenie na wyspiarskie państwo blokady morskiej i odcięcie od surowców. Stosowano do tego bombardowania strategiczne wymierzone w obiekty przemysłowe, a później doszły naloty dywanowe na obiekty cywilne, by zmusić rząd japoński do bezwarunkowej kapitulacji. Amerykanie podjęli też starania o to, by Związek Radziecki dołączył do wojny (co zresztą stało się w umówionym terminie, trzy miesiące po kapitulacji Niemiec, 8 sierpnia 1945 roku) tam, gdzie Japonia miała jeszcze znaczące siły i możliwości oddziaływania: w Chinach, gdzie znajdował się ponad milion japońskich żołnierzy. Były więc alternatywy, wystarczyło być cierpliwym i kontynuując blokadę morską, poczekać na rychły upadek japońskiej gospodarki cywilnej (mówiąc wprost – zagłodzenie) oraz na rozbicie japońskiej armii lądowej. To ostatnie zresztą stało się po inwazji ZSRR na Mandżurię, a także lądowaniu na Sachalinie i Kurylach.

Pytanie, czy ta cierpliwość nie byłaby zbyt słono okupiona krwią amerykańskiego żołnierza, co rzecz jasna oddziaływałoby na amerykańską opinię publiczną?

Nie do końca. W finałowym etapie kampanii japońskiej wystarczyłoby, że Amerykanie ograniczyliby się do nalotów strategicznych i poczekaliby, aż Rosjanie dokończą dzieła zniszczenia.

Już na początku sierpnia 1945 roku sytuacja polityczna była bardzo klarowna. W kwietniu 1945 roku powołany został gabinet admirała Kantarō Suzukiego, który – wobec amerykańskiego desantu na Okinawie  zaczął przygotowania do obrony macierzystych wysp. Uchwalono ustawę o obronie ochotniczej, która de facto oznaczała plan wykorzystania ludności cywilnej i użycia jej, pomimo dramatycznych braków w uzbrojeniu, jako wsparcia dla regularnych jednostek. W drugiej połowie czerwca Japończycy zorientowali się jednak, że takie działania są bez sensu. Japonia po upadku Niemiec była osamotniona na arenie międzynarodowej, nie dysponowała surowcami, ludność cywilna była nieprzeszkolona do walki, a Okinawa wpadła w ręce wroga. O ile zakładano, że możliwe jest odparcie pierwszego lądowania Amerykanów, to kolejne bitwy zakończyłyby się po prostu hekatombą ludności cywilnej i biologicznym upadkiem narodu. Nawet twardogłowi wojskowi wiedzieli, że Japonia musi się poddać. Ale stawiali swoje warunki.

Ze strony amerykańskiej należało tę kwestie wyjaśnić lub powiedzieć Japonii wprost: "nie". Biały Dom tymczasem grał na zwłokę. Trudno mi w tej chwili wyjaśnić – mam dopiero zamiar zająć się pod tym kątem amerykańskimi archiwami – dlaczego Waszyngton tak enigmatycznie odpowiadał na zakulisowe propozycje kapitulacyjne strony japońskiej.

Te próby były podejmowane przez stronę japońską za pośrednictwem Portugalii, Hiszpanii, a wreszcie nawet ZSRR.

Japończycy mieli jeden podstawowy dogmat w swojej polityce zagranicznej: uniknięcie bezwarunkowej kapitulacji. Japonia była gotowa skapitulować, ale nie bezwarunkowo. Podczas rozmów wewnętrznych sformułowano cztery warunki. Pierwszy był najważniejszy, popierali go wszyscy członkowie gabinetu, wojskowi, początkowo także cesarz, choć on w końcu się z niego wycofał pomimo braku pewności co do swoich dalszych losów. Był to warunek utrzymania systemu cesarskiego. Wiązało się to bezpośrednio z podstawową doktryną japońskiego konstytucjonalizmu głoszącą, że cesarz jest uosobieniem narodu. Japonia to nie naród, Japonia to cesarz posiadający boski status. Gdyby Japonia straciła cesarza, byłby to – z punktu widzenia obowiązującej ideologii – koniec jej państwowości. Jest to również bezpośrednio związane z aspektami religijnymi. Japończycy wyznają, a przynajmniej wtedy wyznawali, w większości buddyzm i szintoizm. Wedle tej drugiej i jednocześnie rodzimej religii, a przy tym systemu tradycyjnych wartości, nieprzerwana linia cesarska jest święta.

Ale Amerykanie dyktujący nową japońską konstytucję pozbawili cesarza statusu "głowy państwa", określili go mianem "symbolu państwa". A sam cesarz Hirohito zrzekł się w 1946 roku boskiego statusu.

Był to koniec pewnej epoki. Cesarz przestał być bogiem i to jest niezwykle ważne z perspektywy japońskiej. Niemniej udało się zachować linię cesarską.

Jakie były pozostałe warunki stawiane przez Japończyków?

Drugi warunek głosił, że amerykańskie siły okupacyjne mają być minimalne. Trzeci warunek dotyczył tego, że Japonia sama dokona rozbrojenia i repatriacji swoich żołnierzy rozsianych po Azji. Czwarty warunek dotyczył kwestii bardzo wrażliwej, która nie została szerzej przedstawiona Amerykanom: chodziło o osądzenie zbrodniarzy wojennych. USA w deklaracji poczdamskiej zapowiedziała osądzenie osób odpowiedzialnych za wybuch wojny i jej okrucieństwa. Japonia chciała sama osądzić swoich polityków i oficerów, unikając losu Trzeciej Rzeszy.

Mimo podpisania przez Cesarstwo Japonii bezwarunkowej kapitulacji 2 września 1945 trudno nie odnieść wrażenia, że w zasadzie te warunki zostały w pewnym stopniu dotrzymane.

To jest największy chichot historii. Amerykanie od listopada 1943 roku i konferencji kairskiej dążyli do bezwarunkowej kapitulacji Niemiec i Japonii. Po wojnie Niemcom odebrane zostały potężne połacie przedwojennego terytorium, zostały zdemilitaryzowane i zdenazyfikowane, wreszcie rozbite na dwa państwa i funkcjonowały tak przez 45 lat. Natomiast Japonia wielu z tych kwestii uniknęła. Owszem, zapłaciła niemałe reparacje i została rozbrojona. Ale jeśli chodzi o proces tokijski, w którym sądzono zbrodniarzy, to nie było ich na ławach oskarżonych zbyt wielu, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę ogrom popełnionych zbrodni. Związek Radziecki na własną rękę znacznie bardziej stanowczo rozwiązał tę kwestię: przed oblicze sowieckich sądów trafiło około 6-7 tys. japońskich oficerów i żołnierzy, z których większość nie doczekała końca wykonywania kary. Wywożono też jeńców wojennych na Syberię, gdzie w ostatecznym rachunku zginęło ich około 50 tys.

Zachowują cesarską linię, Amerykanie w pewnym stopniu dopełnili nawet tego najważniejszego warunku. Choć, jak już mówiliśmy, władca pozbawiony został przymiotów boskości.

Dlaczego cesarz, który był przywódcą obozu pokojowego, został tak potraktowany?  

W mojej ocenie nie został źle potraktowany przez Amerykanów. Niektórzy Japończycy planowali potraktować go o wiele gorzej. Pojawiały się głosy, że Hirohito powinien abdykować na rzecz swojego syna, bo jako władca kojarzący się z czasami wojny stanowił dla Japonii problem wizerunkowy. Instytucja cesarska została potraktowana w taki sposób, bo to ona znajdowała się w centrum państwowej ideologii Kokutai i systemu prawnego, które pozwoliły na wykształcenie się militaryzmu i autokratyzmu. To był bardzo skomplikowany system pełen pozornych sprzeczności. Cesarz był boskim uosobieniem państwa, ale nie rządził. Rządy sprawował cywilny gabinet, ale najważniejszą rolę pełnili w nim wojskowi. Część kompetencji wykonawczych posiadała też Tajna Rada. Cesarz tymczasem posiadał prawo zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi, ale wskutek praktyki konstytucyjnej zostało ono scedowane na sztaby marynarki i wojsk lądowych, co wzmacniało pozycję wojskowych. Wykonywali oni bowiem teoretycznie wolę boskiego władcy, jedynie informując go o swoich działaniach.

Odbiegliśmy nieco od tematu. Wspominałeś, że Amerykanom wystarczyłaby cierpliwość. A jednak były plany operacji o kryptonimie Downfall (Upadek), która zakładała wielki desant na Wyspy Japońskie. Z natury rzeczy wiązałoby się to z wielkimi stratami po stronie amerykańskiej.

Downfall była przede wszystkim studium sztabowym. Amerykanie zastanawiali się nad tym, w jaki sposób działać, jeśli musiałoby dojść do inwazji na wyspy macierzyste Japonii. Rozważano, jaką liczbę żołnierzy i jakie ilości sprzętu należy zaangażować. Downfall była jedną z tych operacji, które powstawały, ale nigdy nie opuściły gabinetów sztabów. Takich planów było wiele, można tu przytoczyć chociażby operację Unthinkable (Nie do pomyślenia), która zakładała odbicie Polski z sowieckiej strefy wpływów po II wojnie światowej.

Do realizacji Downfall była jeszcze długa droga. Najwcześniej przeprowadzić ją można było w październiku 1945 roku, a już w lipcu rozpoczęły się japońskie starania o kapitulację – Japończycy wysłali na mediacje za pośrednictwem ZSRR byłego premiera księcia Fumimaro Konoe. Obstaję przy tym, że Waszyngtonowi zabrakło cierpliwości. Amerykanie mogli poczekać na efekty sowieckiego ataku, o którym wiedzieli. Tymczasem nie dość, że zrzucili bombę na Hiroszimę tuż przed ofensywą Armii Czerwonej, czyli 6 sierpnia, to drugą bombę – na Nagasaki – zrzucili dzień po tym, jak ZSRR zaatakował. Nie dali Japończykom nawet 24 godzin na reakcję na agresję sowiecką.

Jeśli już o Sowietach mowa, to może tutaj kryje się klucz do wyjaśnienia decyzji o zrzuceniu bomb atomowych. Czy Amerykanie nie chcieli jak najszybciej zakończyć wojny z Japonią w obawie przed tym, że Sowieci poszerzą zbytnio swoją strefę wpływów w Azji?

Amerykanie i Sowieci mieli rozgraniczone strefy wpływów w tej części świata. Ustalili je za kadencji  prezydenta Franklina Delano Roosevelta. I mimo że im bliżej było zakończenia II wojny i wchodzenia w pierwszą fazę zimnej wojny, a stosunki stawały się bardziej napięte, Sowieci wiedzieli, jak daleko mogą się posunąć. Armia Czerwona zajęła Mandżurię i wylądowała na Sachalinie i Kurylach – to wszystko było uzgodnione z Amerykanami. Problem rozpoczął się, gdy Stalin postanowił wylądować na Hokkaido (druga co do wielkości japońska wyspa), korzystając z dotychczasowych sukcesów swoich wojsk. Na taki zamiar Amerykanie powiedzieli stanowcze "nie" i to w taki sposób, że Związek Radziecki się wystraszył. Zatem USA miały siłę, by na płaszczyźnie dyplomatycznej powstrzymać ZSRR.

Nie mam złudzeń, że gdyby prezydent Harry Truman nie powiedział "nie", to doszłoby do tej inwazji. Związek Radziecki albo anektowałby tę wyspę, uprzednio wypędzając z niej Japończyków, tak, jak to zrobił na Sachalinie i Kurylach, albo stworzyłby jakąś marionetkową ludową socjalistyczną republikę. Z uwagi na niewielką gęstość zaludnienia, co ułatwiałoby wypędzenia, myślę, że doszłoby do aneksji. Oczywiście wcześniej Moskwa wymyśliłaby jakąś teorię o obronie rdzennego ludu Ajnów przed japońskim imperializmem.

Rosyjskie metody mimo upływu lat pozostają niezmienne… Pozostając przy wątku sowieckim: amerykańskie bomby atomowe czy sowieckie tanki – co ostatecznie zmusiło Japonię do kapitulacji?

Wśród japońskich badaczy istnieje szeroko respektowany konsensus, że decyzja o przyjęciu deklaracji poczdamskiej, a następnie o bezwarunkowej kapitulacji została podjęta osobiście przez cesarza ze względu na postępy Armii Czerwonej, a nie z uwagi na użycie bomb atomowych. Japonia była krajem skrajnie antykomunistycznym i antyradzieckim, nie mogła sobie pozwolić na dobicie przez ZSRR. Poddanie się Amerykanom stanowiło po prostu lepszą alternatywę niż okupacja sowiecka. W pokaźnym, liczącym ponad 40 tomów, zbiorze wspomnień i czynności cesarza Hirohito pod datą 10 sierpnia (po zrzuceniu bomby na Nagasaki, ale też po inwazji Armii Czerwonej na Sachalin) sekretarze cesarza zapisali, że wraził on zdanie, że należy skapitulować, by nie dopuścić do choćby częściowej okupacji sowieckiej.

Z perspektywy japońskiej fakt zrzucenia bomb nie miał charakteru decydującego, a raczej charakter polaryzujący: ci, którzy byli przekonani do kapitulacji, byli o jej potrzebie jeszcze bardziej przekonani; ci, którzy chcieli walczyć do końca, tym bardziej uważali, że są w stanie przyjmować kolejne ciosy.

W filmie "Oppenheimer", który niedawno zagościł na ekranach kin, jest scena – oparta zresztą na prawdziwym wydarzeniu – w której Robert Oppenheimer (w tej roli Cillian Murphy) spotyka się z prezydentem Trumanem (Gary Oldman). Gospodarz Białego Domu jest wręcz otumaniony posiadaniem potęgi broni jądrowej. Czy decyzja o zrzuceniu bomb nie miała być wobec tego amerykańskim pokazem siły w obliczu świtu zimnej wojny?

Oczywiście, że tak. Świadczy o tym pewien dokument odtajniony dopiero późniejszych dekadach. Dotyczy on spotkania, które miało miejsce w Los Alamos w maju 1945 roku. Spotkali się wówczas naukowcy, którzy opracowali bombę atomowa i kilku wojskowych. Ich ustalenia zostały w większości potwierdzone przez decydentów i następnie wykonane. W Los Alamos stwierdzono wprost, że celem ataku atomowego na Japonię jest: a) wywarcie szoku psychologicznego na Japończykach, b) wywarcie odpowiedniego efektu na społeczność międzynarodową celem pokazania potęgi nowej broni i tym samym potęgi USA.

Czytaj także: 

W innej scenie, dotyczącej zasadności decyzji o zrzuceniu bomb, bohaterowie filmu zastanawiają się, czy użycie nowej broni nie pochłonie mniej ofiar niż naloty dywanowe na japońskie miasta. Wspominany jest wielki nalot na Tokio…

W nocy z 9 na 10 marca. Rozpętała się wówczas burza ogniowa. Zginęło 83 tysiące ludzi, zaś ogień pochłonął olbrzymie kwartały miasta. Ale Amerykanie prowadzili naloty dywanowe nie tylko wtedy. W samym sierpniu 1945 roku amerykańskie lotnictwo przeprowadziło osiem bombardowań Tokio – w ich wyniku zginęło łącznie około dwa tysiące osób, zaś od czterech do pięciu tysięcy zostało rannych. Należy pamiętać, że od 1944 roku miasto to było nieustannie bombardowane i w sumie 120 tys. mieszkańców straciło życie. Nijak nie jest to usprawiedliwienie dla zabicia w jednym ataku atomowym na Hiroshimę ok. 200 tysięcy osób, wliczając w to ludzi cierpiących wskutek chorób popromiennych. Nie wiem, w jaki sposób miałoby to być bardziej łagodne czy humanitarne, skoro same liczby, nieuwzględniające cierpień ludzi chorujących na nowotwory, nieobejmujące degradację środowiska naturalnego, pokazują zupełnie coś innego.

Jeśli chodzi o powszechne postrzeganie wojny na Pacyfiku, to moim zdaniem w Polsce często powiela się w tym temacie dwa kłamstwa. Po pierwsze, że za wojnę odpowiadają Amerykanie, którzy prowokowali Japonię do ataku na Pearl Harbor. Po drugie, usprawiedliwia się USA, które popełniły moim zdaniem zbrodnie wojenną, zrzucając bomby na Hiroszimę i Nagasaki. Był to też poważny błąd polityczny, bo Japonia i tak by skapitulowała. Wojnę na Pacyfiku spina tragiczna klamra – na początku i końcu są wydarzenia, o które obwiniane są niewłaściwie osoby.

Rozmawiał Bartłomiej Makowski 

Czytaj także

Wnuk Trumana w Hiroszimie: jestem poruszony

Ostatnia aktualizacja: 04.08.2012 12:35
Hołd ofiarom wybuchu bomby atomowej w Japonii oddał Clifton Truman Daniel, starszy wnuk byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Amerykańskie bomby czy sowieckie bagnety? Co zmusiło Japonię do kapitulacji

Ostatnia aktualizacja: 15.08.2019 01:00
Po zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, generałowie amerykańscy chcieli walczyć dalej. Ku zaskoczeniu cesarz Japonii Hirohito, wbrew konstytucyjnym uprawnieniom, ogłosił kapitulację swego kraju.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bitwa o Midway - burza nad Pacyfikiem

Ostatnia aktualizacja: 07.06.2024 05:35
5 czerwca 1942 roku po utracie czterech lotniskowców admirał Yamamoto nakazał odwrót spod Midway. Dwa dni później - 7 czerwca - klęska Japończyków dokonała się. Wygrana przez Amerykanów bitwa stała się punktem zwrotnym II wojny światowej na Pacyfiku.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Zmarł ostatni uczestnik lotu na Hiroszimę, członek załogi "Enola Gay"

Ostatnia aktualizacja: 30.07.2014 10:57
Theodore Van Kirk, nazywany przez swoich wojennych towarzyszy "Holendrem" zmarł w wieku 93 lat w Stone Mountain w Georgii.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Akt kapitulacji Japonii. Koniec wojny na Pacyfiku

Ostatnia aktualizacja: 02.09.2024 05:40
Był 2 września 1945, godzina 9. Na pokładzie zakotwiczonego w Zatoce Tokijskiej pancernika USS "Missouri" podpisano akt kapitulacji Japonii. Niespełna miesiąc po ataku atomowym na Hiroszimę i Nagasaki Japończycy oddali broń.
rozwiń zwiń