1 kwietnia 1945 roku Polskie Linie Lotnicze LOT wznowiły rejsy na liniach krajowych. Tego samego dnia, tyle, że 15 lat wcześniej uruchomiły pierwsze połączenie międzynarodowe.
Pilot Ludwik Schultz wspominał w audycji nagranej w styczniu 1970 roku, swój powrót do Warszawy po wyzwoleniu miasta. Opowiadał o organizowaniu ludzi, sprzętu, by jak najszybciej przywrócić komunikację lotniczą w kraju.
- Lotnisko Okęcie było całkowicie zbombardowane, hangary zniszczone, poryte pasy, sprzętu nie było, do dyspozycji mieliśmy tylko to, co dostaliśmy od Rosjan – mówił. - Pierwszy mój lot był na kukuruźniku (przyp. red. radzieckim dwupłatowcu). Samolot prowadził kapitan radziecki, ja siedziałem w drugiej kabinie. Pamiętam, jaka to była wielka radość, że się znów lata. W drodze do Poznania to myśmy ze dwa razy sobie stawali. Pilot chciał się mleka napić, to na pierwszej lepszej polanie się lądowało, wstąpiło do jakiegoś gospodarstwa. A potem maszynę się zakręciło i leciało się dalej - opowiadał.
27:10 Prapoczątki LOT-u.mp3 Wspomnienia pilota Ludwika Schultza - powrót do Warszawy i organizowanie PLL LOT po wyzwoleniu Warszawy w 1945 r. Opowieść o przedwojennych polskich pilotach. Aud. Bogusława Czajkowskiego. (PR, 31.01.1970)
Ludwik Schultz wspominał, jak szukał kontaktów z przedwojennymi pracownikami PLL LOT. Ściągał kogo się dało: radiowców, mechaników, ślusarzy. - Cały personel, który mi podleciał pod rękę, wszystkich pościągałem – opowiadał. – Spotkałem raz obecnego rektora Politechniki Warszawskiej, Władysława Araszkiewicza, który był przed wojną naszym dyrektorem technicznym. Mówię do niego: "Budował pan lotniska, czy nie mógłby pan do nas dołączyć?". I dołączył.
I tak się zaczęło to organizowanie firmy. – Tworzyło się ja na Mokotowie, tuż koło ogródków działkowych, niedaleko ul. Wołoskiej. Tam było lotnisko i tam dostaliśmy kukuruźniki, głównie służyły do lotów kurierskich - powiedział pilot.
Wiele jest w opowieści Ludwika Schultza anegdot, ciekawych historii z okresu powojennego. Nie brak wspomnień odnoszących się do czasów sprzed II wojny światowej. Posłuchaj archiwalnej audycji.
- Pamiętam, jak latałem z Warszawy do Wiednia – mówił gość Polskiego Radia. - Jakie były czasem niepogody, a my bez radia. Dostawało się tylko informację meteorologiczną, więcej szczegółów na temat prądów wiatrów i się leciało. Pogoda była dobra leciało się normalnie, ale jak pogoda była marna, to co zostawało? Szosa i tor kolejowy jako wyznaczniki trasy. Deszcz nie deszcz, mgła nie mgła, wszystko się odbywało normalnym trybem.
bs/im