Stefan Stuligrosz – wielki mistrz, wielki dyrygent, twórca Poznańskich Słowików. Gdyby żył 26 sierpnia obchodziłby swe 93. urodziny.
Miał niezwykłą charyzmę i osobowość. Tryskał energią. Wprost biła od niego serdeczność i wielka życzliwość w stosunku do innych ludzi.
We wrześniu 2008 r. Tomasz Zimoch zaprosił prof. Stefana Stuligrosza do udziału w audycji z cyklu ”Niedziela z mistrzem”. Twórca Poznańskich Słowików mówił wówczas: - Urodziłem się w domu, w którym śpiewało się przy każdej okazji. Dziękuję Panu Bogu za ten dar powołania muzycznego.
Handlowiec? Jednak nie
Pierwszy chór Stefan Stuligrosz założył, gdy miał 12 lat. Skrzyknął dzieci z domu, w którym mieszkał. Chłopcy występowali, gdzie się dało, w świetlicach, kościołach, w jasełkach. Miłością do muzyki zaraziły go mama i babcia Franciszka. Ojciec wymarzył dla młodego Stefana zupełnie inny zawód. Chciał, by został kupcem. W tym fachu wytrzymał trzy lata, nawet zdobył dyplom kupca w branży bławatnej, czyli tekstylnej.
Kiedy wybuchła II wojna światowa Stefan Stuligrosz miał 19 lat. Przejął wówczas prowadzenie chóru katedralnego po księdzu Wacławie Gieburowskim, którego Niemcy wysiedlili z Poznania. Śpiewali w katedrze poznańskiej w każdą niedzielę. - Na te msze przychodzili ludzie z całego Poznania, nie tylko Polacy, ale i Niemcy – wspominał.
Stefan Stuligrosz na tle chóru "Poznańskie Słowiki" podczas koncertu w kościele Najświętszego Serca Jezusa w Śremie. 25 IV 2009. Wikimedia Commons/cc. Fot.: KrejZii
Poznańskie Słowiki
Na bazie tego zespołu, po wojnie, Stefan Stuligrosz stworzył Poznańskie Słowiki. Na początku było 90 chłopców. Od tamtego czasu przez chór przewinęło się ponad 2 tys. osób. Pytani, czego nauczył ich ”druh”, bo tak nazywali profesora, zawsze zgodnie odpowiadali: ”pracowitości, przyjaźni i miłości do muzyki”.
- Każdy spełnia jakieś powołanie, ale musi kochać swój zawód - mówił w rozmowie z Tomaszem Zimochem. - Uczę moich chłopców, by nie byli zależni ode mnie, ale mówię im o współzależności między ludźmi, z którymi się spotykamy, bo potrzebna jest matka, ojciec, dzieci, rodzina, ale potrzebny jest też nauczyciel, artysta muzyk, dyrygent, pianista, lekarz, piekarz, krawiec, obuwnik. Uczę moich chłopców, by w każdym człowieku starali się spotkać bliźniego, by obdarzali go szacunkiem, bo jesteśmy sobie potrzebni. To tak potrzebne jest w dzisiejszych czasach, byśmy się wzajemnie miłowali - dodał.
Wiara i miłość
Profesor Stefan Stuligrosz wspominał w audycji żonę Barbarę, poruszał problem wiary, opowiadał, jak wielkim przeżyciem były dla niego spotkania z Janem Pawłem II.
- Ja się przygotowuję do przejścia do drugiego życia, które się już nigdy nie skończy - stwierdził i przytoczył słowa modlitwy, którą często odmawiał:
- Wierzę, że po wieczorze mojego życia zajaśnieje nade mną dzień wiecznej radości, wypełniony śpiewem i niebiańską muzyką, o jakiej ja, nieudolny twój, muzyczny sługa, pielgrzymujący po ziemskim padole, nie mam najmniejszego nawet pojęcia. I wówczas Ty Panie, pozostaniesz na zawsze ze wszystkimi, którzy Tobie z pokorą i miłością służyli. Pozwól mi Panie znaleźć się między nimi i zamieszkać w Twym ojcowskim domu z moimi najdroższymi.
Wspomnienia
O Stefanie Stuligroszu mówili w audycji jego wychowankowie: prof. Henryk Wojnarowski i senator, prof. Jerzy Smorawiński. O współpracy z profesorem opowiadali także: Krzysztof Kolberger oraz Łukasz Borowicz – dyr. Polskiej Orkiestry Radiowej. A ”najwspanialszego dziadka na świecie" opisywała wnuczka Barbara.
Wspomnienia, anegdoty, opowieść o wychowawcy, dyrygencie, a nade wszystko o wspaniałym człowieku, który odszedł w ubiegłym roku – 15 czerwca.
bs