Historia

Nie lekceważ stonki

Ostatnia aktualizacja: 09.07.2008 16:24
Kampania walki ze stonką to do dziś symbol absurdów poprzedniej epoki.

30. maja 1950 roku Trybuna Ludu w ślad za berlińskim oddziałem PAP podała wiadomość o następującej treści: „Samoloty amerykańskie, naruszając ustalone strefy lotów, zrzuciły nocą ogromną ilość stonki ziemniaczanej w okolicach Zwickau, Werdau, Liechtentanne, Eisenstock i Berndorf.” Był to wstęp do jednego z największych „czynów społecznych” PRL, a zarazem początek kampanii propagandowej do dziś będącej symbolem absurdów poprzedniej epoki.

Kampanię walki ze stonką można bez trudu podzielić na dwa okresy. Pierwszy od 1950 do około 1952 roku, kiedy stonka nie była jeszcze poważnym problemem społecznym i drugi trwający od 1952 do 1956 roku, gdy pochodzący zza oceanu szkodnik zaczął poważnie zagrażać zbiorom. Obydwa te okresy różnią się jednak nie tylko nasileniem problemu, ale także treścią przekazu propagandowego stosowanego przez władze.
 W pierwszym okresie pojawienie się szkodnika wykorzystywano przede wszystkim do oskarżania amerykańskich imperialistów. W drugim było już inaczej. Wzmianki o Amerykanach przestały się w zasadzie pojawiać. Problem był już zbyt poważny, by skupiać się na czymś innym niż mobilizacja społeczeństwa do lustracji i opryskiwania pól.
Właśnie to zaważyło na tym, że wbrew powszechnym przekonaniom propaganda, szczególnie prasowa, towarzysząca kampanii walki ze stonką ziemniaczaną nie była nadmiernie nachalna. Informacje były zawsze w jakiś sposób poboczne, najpierw wobec akcji zbierania podpisów pod apelem pokoju, następnie informacji o wojnie w Korei. Jak sądzę właśnie to zadecydowało o sile i trwałości przekazu. Pozwoliło bowiem uniknąć tzw. efektu bumerangu, a więc odrzucenia przekazu ze względu na jego nadmierne nasilenie.

"-To po co straszą nas imperialistami? - spytala matka.
- Aby zmobilizować społeczeństwo.
-Do czego?
-Do pracy
Wilhelm Dichter "Szkoła bezbożników"

Na łamach prasy

Dużą rolę w czasie kampanii anty-stonkowej odgrywała prasa. Artykuły dotyczące walki ze stonką znajdujemy w pismach skierowanych do wszystkich grup społecznych - kobiet, dzieci, młodzieży szkolnej, mieszkańców miast, rolników, itd.
Jak wspomniałem wyżej w pierwszym okresie propaganda miała przede wszystkim charakter „anty-imperialistyczny”. Starano się przekonać polskie społeczeństwo, że to Amerykanie są sprawcami wszystkich ziemniaczanych problemów. 
Pierwsze informacje o amerykańskim sabotażu pojawiły się w ostatnich dniach maja na łamach Trybuny Ludu. Stamtąd stopniowo przeniknęły do innych tytułów prasowych. Początkowo informacje nie pozostawiają cienia wątpliwości, że zrzuty miały miejsce. W Trybunie Ludu czytamy: „z kół dobrze poinformowanych komunikują, że amerykański sztab generalny powołał komisje do zbadania dlaczego zbrodnia ta tak szybko została ujawniona.”. Wysocy urzędnicy amerykańscy także potwierdzali swoją winę. Mieli przyznać, „że rząd Stanów Zjednoczonych przygotowuje wojnę bakteriologiczną. W maju br. (1950 – TB) zastosowano pierwszą próbę: samoloty amerykańskie zrzuciły stonkę ziemniaczaną na pola NRD.” Prasa znalazła nawet bezpośredniego świadka tej „zbrodni”. „Fakt ten (zrzuty stonki – TB) potwierdził ostatnio wzięty do niewoli w Korei lotnik amerykański Robert Hilard, który – jak zeznał – brał udział w zrzucaniu stonki ziemniaczanej na obszar NRD.”

ZOBACZ KRONIKĘ FILMOWĄ - WALKA ZE STONKĄ !!!

 

 


Także na polskiej wsi amerykańskie sprawstwo zrzutów nie podlegało wątpliwości. Stanisław Nawarczyk z PGR Stuchów miał powiedzieć: „Kiedy u nas, w PGR Stuchów, gdzie pracuję, dowiedzieliśmy się o zrzuceniu stonki z samolotów amerykańskich na terytorium NRD, wielu z nas nie wierzyło. Trzeba być bezgranicznie podłym, aby zrobić coś takiego.” a dalej: „Grunt żeby wiedzieli z kim mają do czynienia. Nasze kobiety pomstują na Amerykańow najwięcej. Natka Inglot powiedziała na zebraniu, że póki żyć będzie nie zapomni im tego. (...) Nie dziwiłem się Natce, tylko mówię, że ani stonką, ani innymi łajdactwami nie uda się imperialistom amerykańskim naruszyć naszej gospodarki.”
Największy wysiłek nie wiązał się jednak z dowodzeniem amerykańskiego pochodzenia stonki. To była swego rodzaju oczywistość. Znacznie ważniejsze, zwłaszcza po 1952 roku, gdy stonka realnie zagroziła zbiorom była mobilizacja do „czynu społecznego”.
Dowodzi tego schemat większości prasowych informacji dotyczących stonki w tym okresie. Na ogół wskazywano w nich jakiś powiat lub gminę, w których zlekceważono obowiązek walki ze stonką oraz dla przeciwieństwa jakiś inny, nierzadko sąsiedni powiat lub gminę, w którym akcję przeprowadzono wzorowo.
Na łamach prasy odwoływano się do poczucia odpowiedzialności: „Tylko wysiłek całego społeczeństwa i służby ochrony roślin może przyczynić się do zwalczania szkodnika, którego rozprzestrzenianie się spowodowałoby milionowe straty w rolnictwie.”
Sięgano po sprawdzone socjalistyczne metody motywacyjne. W 1954 roku „przodownik ochrony roślin – Sroczyński ze wsi Bukowiec pow. Nowy Tomyśl wezwał do współzawodnictwa w zwalczaniu stonki.” Apele i pochwały uzupełniano szyderstwem. Starano się wykpić tych, którzy niedostatecznie odpowiedzialnie podeszli do kampanii: „Jak nam donoszą nasi korespondenci, w gminie Głuchów (pow. Skierniewicki) pojawił się wyjątkowo złośliwy gatunek stonki. Kiedy dzielna drużyna przeciwstonkowa z gromady Byczki wyruszyła w pole – stonka nie stawiała oporu. Połów był duży, ale cóż się okazało po powrocie do bazy? Oto złośliwa stonka zamieniła się w same koniki polne... W ten sposób drużyna zapoznała się z niektórymi obyczajami tego owada. Pozostaje tylko zapoznać się z jego wyglądem.”
Niekiedy dla celów edukacyjno-mobilizacyjnych wykorzystywano bardziej wyszukane gatunki literackie. W jednym z numerów Zielonego Sztandaru znalazł dla siebie miejsce poezja:

„Nie lekceważ sobie stonki,
Nie mów: »Trzy czy cztery dzionki,
Nie zaważy przecież wiele,
Będę tępić ją w niedzielę. «

Nie, zupełnie nie masz racji,
Nie odkładaj pól lustracji.
W ciągu dnia już to stworzenie.
Robi wielkie spustoszenie!”

Mobilizacja nie ominęła także dzieci. Na łamach prasy dziecięcej pojawiały się liczne opowiadania i konkursy. Zapewniając sobie – na drodze rozporządzeń Ministerstwa Edukacji - udział dzieci i młodzieży w kampanii przeciwstonkowej zadbano jednocześnie, by nie popełniała ona błędu podobnego do robotników z gromady Byczki i potrafiła rozpoznać szkodnika. W „programach nauczania przyrody – przede wszystkim w szkołach podstawowych wiejskich”  wprowadzono  „temat stonki ziemniaczanej.”
Wiedzę o tym jak postępować ze stonką i w jaki sposób zachować się w wypadku jej wykrycia starano się przekazywać w sposób przystępny dla dzieci. Na łamach Świerszczyka w okresie trwania akcji, a więc w latach 1950 – 1956 pojawiło się co najmniej kilkanaście opowiadań pokazujących jak dzieci powinny się zachować gdy napotkają stonkę. Niektóre z nich miały tytuły tak znaczące jak „Stonka i biedronka”, „Ziemniaczkowa opowieść” czy „Zapomniany ziemniak”. Oto jeden z przygotowanych dla dzieci wierszyków:„Wyszły dzisiaj dzieci w pole,/Od samego rana./ Nie chowaj się pod listkami,/Stonko ziemniaczana.
Już nie umknie ani jedna,/Przed dzieci gromadą,/Bo naprzeciw z lasu drepcze/Kuropatew stado.
Teraz walka przeciw stonce,/Pójdzie raźno, łatwo,/Bo w niej udział biorą dzieci,/Razem z kuropatwą.”
Z kampanią anty-stonkową wiąże się jeszcze przynajmniej jedno ciekawe zjawisko - absorpcja pojęcia stonki i przeniesienie go na inne zjawiska życia społecznego. Słowo „stonka”, na ogół w znaczeniu pejoratywnym, pojawia się w listach do gazet, w radiu i telewizji, a także życiu codziennym. To zjawisko potwierdza, że rządowa propaganda tego okresu potrafiła znaleźć drogę „pod strzechy”. Nie była zatem tak zabawna i absurdalna jak wydaje się nam z dzisiejszej perspektywy.

Co osiągnięto?

Zupełnie inną sprawą jest ocena całej kampanii. Absorpcja pojęcia stonki w pewnym stopniu dowodzi skuteczności kampanii propagandowej. Jednak ważniejszym celem kampanii było skuteczne przeciwdziałanie rozprzestrzenianiu się groźnego szkodnika. A ten cel nie został zrealizowany. W całym opisywanym okresie problem stonki narastał, co nie może dziwić, gdy weźmie się pod uwagę, że „zdarzały się wypadki, iż do drużyn poszukiwaczy powołano ludzi, którzy od paru lat nie żyją.”  Takie przypadki, które sądząc z doniesień prasowych zdarzały się dość często dowodzą, że władzy raczej nie udało się zmobilizować społeczeństwa, zwłaszcza społeczności wsi, do walki ze szkodnikiem. Jak się, z pozoru paradoksalnie, wydaje znacznie większą skuteczność osiągnięto w przekonywaniu, że to Amerykanie stoją za pojawieniem się szkodnika.

Tomasz Borejza

Cytaty pochodzą z „Trybuny Ludu”, „Przekroju”, „Szpilek”, „Świerszczyka”, oraz „Zielonego Sztandaru”.

Czytaj także

Reakcyjna stonka

Ostatnia aktualizacja: 17.06.2008 10:11
Do drugiej połowy lat 50-tych z rządowej propagandy do „języka ulicy” przeszło co najmniej kilka kluczowych określeń.
rozwiń zwiń