"Czterej pancerni i pies".
Można przecież wyobrazić sobie film akcji oparty na losach marynarzy Flotylli Pińskiej, którzy od 1919 do 1939 roku strzegli pogranicza polsko-sowieckiego na słynnym Morzu Pińskim. Walczyli z bolszewikami, a w czasach pokoju zwalczali bandytyzm, kontrabandę i sowiecki płytki wywiad. Dramatyczny epilog krótkiej historii poleskiej flotylli nadaje się na film zdecydowanie lepszy, niż najnowsze polskie produkcje oparte na wojnach kozackich z XVII wieku lub komercyjnych strzelaninach w tle wojny w Zatoce Perskiej. Tygiel kulturowy naszego dawnego wschodniego pogranicza jest filmowo wystarczająco mroczny i mglisty, by w końcu zrealizować kilka świetnych, od lat gotowych, scenariuszy zawartych w książkach Sergiusza Piaseckiego. „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” to nie jedyny temat, który można łatwo zekranizować. Czy powstanie na tej podstawie polski film szpiegowski?
Nakręćmy film historyczny o odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Nie koniecznie w utartej konwencji kostiumowej z dominującym wątkiem militarnym. Bardziej chwytliwy byłby scenariusz odwołujący się do silnej tradycji polskiej konspiracji i organizacji bojowych, bez których niepodległość przecież nie byłaby możliwa.
Dwudziestolecie międzywojenne to filmowa studnia bez dna. Ogromny dorobek Polski z tego okresu to wciąż niewykorzystane pomysły na scenariusze historyczne. Nie wszystkie z nich odkurzono. Tematy same proszą się o realizację. Nie da się jednak uciec od patriotycznej refleksji. Film to przecież rozrywka, powinna jednak zmuszać do myślenia i uczyć historii.
Za nami prawie dwadzieścia lat przemian, prywatyzacji i komputeryzacji. II RP też miała swój czas podnoszenia się z przemysłowej zapaści i budowania Centralnego Okręgu Przemysłowego i Gdyni. Niezwykle barwna propaganda tamtych czasów mogłaby być punktem wyjściowym dla rozważań inżyniera rozrywanego, między humanistycznymi ciągotami i chęcią przyłączenia się do warszawskiej bohemy, a obowiązkiem budowania gdyńskiej stoczni i portu. Ileż ma on wspólnego ze swoim synem, który w tej stoczni będzie pracował, zbuntowanym wnukiem i prawnukiem, który zapragnie ją sprywatyzować… Powinniśmy myśleć o kinie obrazującym dorobek II RP. Działalność wojewodów śląskiego i wołyńskiego, czy wybitne projekty budowlane, to wciąż wielkie pomniki dwudziestolecia, czasu, w którym Polska osiągnęła więcej, niż III RP przez ostatnie 18 lat.
Czy powstanie polski film pokazujący losy żołnierzy walczących w kampanii wrześniowej, tych którzy przegrali, byli internowani w Rumunii i na Węgrzech, uciekali z niewoli i kontynuowali walkę na frontach zachodnich, by w końcu nie wygrać wojny, walcząc po właściwej stronie? Wielu z nich nigdy nie wróciło do kraju. Emigrowali lub uciekli przed komunistyczną zarazą. Dla nich malowniczy ojczysty horyzont, w drugiej połowie września 1939 roku, na zawsze zatrzymał się na pagórkach, lasach i wąwozach Podola i Huculszczyzny. Te piękne tereny po wojnie również nie powróciły między polskie granice. Tamtędy ostatni walczący za wolną Polskę opuszczali ją na zawsze. Czy możemy do tych chwil powrócić na ekranach kin?
Przedwojenne losy Polaków w bolszewickiej Rosji lub Związku Sowieckim to materiał na filmowy hit, np. wojenne kino akcji obrazujące walki V Dywizji Syberyjskiej na trasie transsyberyjskiej. Polacy w sowieckiej Rosji to nie tylko Katyń. To również podkijowska Bykownia, Kuropaty w okolicach Mińska, ciemne katownie w moskiewskich więzieniach, łagry. Mgła niewiedzy spowijająca martyrologię tysięcy naszych rodaków, którzy po 1921 roku pozostali na terenach przyznanych Sowietom, jest niesprawiedliwa. Upamiętnijmy te mordy, represje i zsyłki. W końcu wielu z naszych rodaków w latach trzydziestych i czterdziestych w najlepszym wypadku wyjeżdżało na przymusowe zesłanie do Azji Środkowej lub na Syberię. Wielu zginęło w łagrach. Zbyt rzadko myślimy o współobywatelach. Może ktoś zadecydował za nas, że lepiej nie drażnić niedźwiedzia.
"Poznań 56".
A powojenne stalinowskie represje i mordy. Krwawe dwunastolecie 1944-1956. Czy w końcu złamiemy zmowę milczenia i nakręcimy film o tym, co działo się w Polsce w tych dramatycznych latach? Ile lat musi upłynąć by wziąć na warsztat niełatwe tematy w naszej historii? Podobnie można pomyśleć o kinie obrazującym najnowsze wydarzenia historyczne. Jak długo rewolucja lat 1988-1990 ma być reglamentowana?
Są jeszcze tematy Solidarności i Powstania Warszawskiego. Nasz film o Solidarności mógłby opisywać losy romansu zamężnej działaczki wolnych związków z oficerem bezpieczeństwa. Ona podwójnie zastraszona rosnącą teczką i brzuchem, on borykający się z sumieniem i jej niechcianą ciążą. Tytuł: „Solidarność, dziecko wolności”. Do tematu Solidarności nie trzeba podchodzić ze szkiełkiem zaćmionym utartymi frazesami. Solidarność to dorobek milionów anonimowych Polaków. Najbardziej rozpoznawalne jednostki, których nazwiska powszechnie znamy, to jedynie kropla w morzu solidarnościowego zrywu. O tym powinny pamiętać kolejne pokolenia.
"Poznań 56".
Powstanie Warszawskie już jest opowiedziane na przynajmniej dwa, dotąd nietypowe sposoby. Pierwszy to komiks, którym próbowano przebić się do młodzieży. Drugi to muzyka grana przez zespół Lao Che. Zaskakujące, że rockowe rytmy oddają klimat tamtych dni. Wydanie komiksów i nagranie płyty „Powstanie Warszawskie” to niewielkie w porównaniu z filmem obciążenie finansowe i zaangażowanie dużo mniejszej grupy ludzi. Gotowe dzieła mogą w tych przypadkach ujrzeć światło dzienne bez szumu medialnego. A film? To w końcu temat jeszcze nie wyczerpany. Jakże ważny w naszej historii.
Narodowej epopei nie da się jednak nakręcić po cichu. Krytyka i głosy środowiska różnią się znacznie. A my - wciąż szukamy tematu. Rację ma Krzysztof Kłopotowski. „Z pomocą przychodzi nam Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W przyszłym roku przypada 70. rocznica wybuchu II wojny światowej. To szansa, by przypomnieć całemu światu fakt wcale nie tak powszechnie oczywisty, że II wojna światowa rozpoczęła się 1 września 1939 roku właśnie na Westerplatte i że Polacy, jako pierwsi, stawili opór hitlerowskiemu totalitaryzmowi…” i sowieckiej napaści. Jako jedyni spośród późniejszych zwycięzców zakończyli wojnę pokonani. Świat powinien o tym pamiętać.
Wróćmy do słów Krzysztofa Kłopotowskiego ze wspomnianego artykułu: „Zwróćmy się do europejskiej opinii publicznej za pośrednictwem kina. Rządy składają się na ogół z cyników, ale zwykli ludzie docenią zasługi. Skoro historycy uważają Bitwę Warszawską za jedną z kilkunastu najważniejszych w dziejach świata, niech świat się o tym od nas dowie”. W projektowanym przez nas historycznym hicie filmowym należy odwołać się do momentów znaczących także dla reszty świata. Proponowanym przez Kłopotowskiego tematem jest Bitwa Warszawska z 1920 roku, która w kinie współczesnym pojawiła się tylko epizodycznie, w „Przedwiośniu” Filipa Bajona. Losy Europy w 1920 roku mogły przecież potoczyć się zupełnie inaczej.
"Przesłuchanie".
Film historyczny nie musi czekać na rocznice. Co roku wspominamy śmierć, którejś z ofiar komunistycznego terroru. To życiorysy tak bogate. Fabularnie. Niezwykłe. Oczywiście niektóre wykorzystane przez kino już kilkakrotnie, lecz na poziomie dramatycznego przedszkola. Wyjątkiem jest „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego. Ale faktycznie, to tylko premiera ’89. Ten film siedem lat czekał na półce. Cenzura blokowała dzieła śmiałków, którym udało się stworzyć niewygodny film. Dzisiaj wystarczy narobić hałasu, żeby zakręcić kurek z pieniędzmi. Czy znajdą się fundusze na wartościowy film historyczny?
Chęci do tworzenia epokowego dzieła, mamy aż nadto. Potencjalnych autorów też wielu. Tematy są. Brakuje decyzji. Jeśli nadejdą, popłyną pieniądze. Najpewniej znowu na produkcje zasłużonych, utytułowanych i czujących ducha, wielkich twórców.
Oby pamiętali o historii, której dotychczas na ekranach w zasadzie brak.
Mikołaj Falkowski
Piotr Jezierski