Z początku skromne i spontaniczne uroczystości, z czasem urosły do rangi święta, prawie państwowego.
W 1921 roku legioniści zakupili marszałkowi skromny dworek w Sulejówku. Od tego czasu rok rocznie, ta podwarszawska miejscowość stawała się miejscem pielgrzymek polityków, legionistów i zwykłych ludzi spieszących tam z imieninowymi życzeniami i prezentami. Ze wspomnień żony marszałka, Aleksandry Piłsudskiej wynika, że były to niekiedy prezenty tyle oryginalne co kłopotliwe. „Pamiętam – pisała – że, na jedne imieniny mąż dostał dwa psy, przeszło dziesięć królików, jedną owcę, sarenkę, lisa, gęsi i wojowniczego koguta”. Często prości ludzie, przebywali pieszo kilkadziesiąt kilometrów, by złożyć komendantowi życzenia i dać skromny prezent, choćby w postaci gąsiorka wina.
Specyficzny charakter przybrały obchody imieninowe w roku 1931. Dla poratowania zdrowia Piłsudski na kilka tygodni wyjechał na Maderę. Wbrew nadziejom i tam dotarły do niego życzenia imieninowe i to w liczbie która może przyprawić o zawrót głowy. W kraju powstał specjalny komitet, który postanowił, że dla uczczenia imienin Marszałka dzieci i nie tylko będą wysyłały specjalne kartki z życzeniami. Wacław Jędrzejewicz pisze o ponad milionie wysłanych kartek (2 tony), adiutant marszałka Mieczysław Lepecki wspomina o ponad 2 milionach. Złośliwi twierdzą, że poczta na Maderze po dziś dzień nie może się z tego otrząsnąć. Oto jak te wydarzenia wspomina Lepecki „Przed willę, w której Marszałek Piłsudski mieszkał, zajeżdżało kilkukrotnie auto ciężarowe i ku niezwykłemu podziwowi całej okolicy, wyładowywało przed furtą stos worków poczty. A potem kto żyw: kucharz, pokojówka, policjant, parobek, dr Wołczyński i ja przenosiliśmy je do willi, która wkrótce przemieniła się w jakiś urząd pocztowy wielkiego miasta” Podobno jeszcze długo po powrocie Piłsudskiego do kraju na wyspę przybywały kolejne partie kart życzeniowych.
[ P.D ]