Był to drugi mecz tych przeciwników z Polakami podczas tych mistrzostw - pierwszy, grupowy, zakończył się także ich zwycięstwem 64:54. Dla porządku - w meczu o trzecie miejsce Jugosławia pokonała Węgry 89 do 61. W wielkim sukcesie Polaków niebagatelne znaczenie przypisuje się myśli trenerskiej Witolda Zagórskiego. Co ciekawe, do rozegrania tej imprezy, pierwszej tak ważnej i wielkiej w powojennej historii Polski, mogło wówczas nawet nie dojść choćby z uwagi na siły wyższe w postaci epidemii ospy.
Chorobę do Polski sprowadził pułkownik służb specjalnych, który wrócił z kontroli placówek dyplomatycznych w Indiach. Zachorowało 99 osób. Od lipca do września 1963 roku Wrocław był miastem zamkniętym. Ospa wygasła 25 dni od wykrycia i władze zdążyły z organizacją imprezy.
4 października rozpoczęły się rywalizacje zespołów w dwu grupach. W grupie A grały: Belgia, Bułgaria, Izrael, Włochy, Jugosławia, Holandia, Turcja, Węgry. Natomiast w grupie B znalazły się: NRD, Finlandia, Francja, Polska, Rumunia, ZSRR, Hiszpania i Czechosłowacja. Dość powiedzieć, że podczas rozgrywek grupowych wygraliśmy wszystkie mecze, z wyjątkiem potyczki z ZSRR. Co ciekawe w rozgrywce w półfinale zagraliśmy z faworyzowaną Jugosławią i wygraliśmy ten mecz 83 do 72. Trener Polaków, Witold Zagórski, tak zapowiadał ten mecz z ówczesnymi wicemistrzami świata: "Mamy ambicje pokonania wicemistrzów świata i zdobycia prawa walki o złote medale. Teraz już nie będziemy grali dla PKOl, dla wypełnienia wyznaczonym nam minimów olimpijskich. W tym meczu zagramy dla siebie. Nikt sobie nie wyobraża, jaka to przyjemność. Pokazać, że umiemy grać w kosza!"
Po niesamowitym zwycięstwie nad Jugosławią "Przegląd Sportowy" pisał: "Nareszcie zaczęły im wychodzić rzuty z półdystansu, nareszcie w pełni realizowali ćwiczoną podczas przygotowań taktykę w ataku pozycyjnym — ogrywali środkowych, wykonywali zasłony pod rzut, korzystali z każdej okazji, aby przeprowadzić szybki atak (…). W sumie Polacy stanowili skonsolidowany zespół, przewyższający Jugosłowian przede wszystkim umiejętnościami taktyczno-strzałowymi".
Przed koszykarzami pozostał już tylko ostatni mecz - mecz o złoto z nie lada potęgą, którą wtedy był Związek Radziecki. Jeden z czołowych naszych zawodników, Mieczysław Łopatka, tak po latach w "Przeglądzie Sportowym" opisywał po to wydarzenie: "Gdy po latach wspominamy z kolegami tamto spotkanie, dochodzimy do wniosku, że po zwycięstwie z Jugosławią nastąpiło w zespole odprężenie. Zeszło z nas napięcie. Mieliśmy już srebrny medal i awans do igrzysk olimpijskich. Chyba też w podświadomości tkwiła myśl, że osiągnęliśmy już wszystko, na co było nas stać. Powinniśmy myśleć tylko o złocie. W drugiej połowie, gdy doszliśmy Rosjan na pięć punktów, zaczęli się bać. Ich trener Aleksander Gomelski nie wiedział co się dzieje. Niestety nie wykorzystaliśmy szansy. Szybko naszych dwóch podstawowych zawodników spadło za faule i Rosjanie nas pokonali".
Natomiast w głównym partyjnym dzienniku, w "Trybunie Ludu", można było przeczytać następujące słowa: "Nie marzyliśmy przecież o tym, że w meczu o złoty medal pokonamy Związek Radziecki broniący tytułu mistrza Europy. Wierzyliśmy za to, że zobaczymy piękne, emocjonujące, wyrównane spotkanie między tymi dwiema ekipami. Tego oczekiwaliśmy od naszych koszykarzy i tego się doczekaliśmy (…) Polacy przegrali, bo przegrać musieli. Ale ulegli dopiero po ciężkiej sportowej walce (… ). Drużyna radziecka musiała dać z siebie wiele wysiłku, by odnieść zwycięstwo".
PP