Od zeszłej niedzieli na Białorusi trwają protesty, brutalnie tłumione przez milicję i OMON. Zdaniem białoruskich opozycjonistów, jeśli ludzie wytrzymają presję i nie ulegną obietnicom bez pokrycia, to "lniana rewolucja" doprowadzi na Białorusi do zmiany władzy.
Zdaniem gościa Polskiego Radia 24 sytuacja jest bez precedensu w historii Białorusi. - Alaksandr Łukaszenka pokazał, że pokojowo władzy nie odda. Postulaty, aby to uczynił są nierealne. Będzie walczył do końca, bo wie, ile ma do stracenia i jak mógłby być potraktowany przez zwycięzców. On nie wierzy w pokojowe postulaty. Zakłada, że opozycja będzie postępować podobnie jak on. Zastanawiam się, jak długo będzie tolerował alternatywne państwo, które powstaje na oczach - powiedział Kamil Kłysiński.
Jego zdaniem nie można jeszcze stwierdzić, że najwyższy szczebel białoruskiej nomenklatury opuścił Łukaszenkę. Zaczynają się natomiast pęknięcia na szczeblu średnim. - Łukaszenka popełnił błąd, uznając, że walczy tylko z opozycją. Tymczasem dochodziło do przypadkowych zatrzymań, pobić, niepohamowanego okrucieństwa OMON-u, nawet drogówka zachowywała się okrutnie. To zahaczyło o zwykłych ludzi, protest przelał się na zakłady przemysłowe. Od poniedziałku Białorusi grozi strajk generalny. Losy Łukaszenki będą ważyć się w tych dniach - podkreślił gość Polskiego Radia 24.
Na Placu Niepodległości w centrum Mińska odbył się w niedzielę wielki wiec zwolenników przemian na Białorusi. Jego uczestnicy domagają się wolnych wyborów i dymisji Łukaszenki, a także uwolnienia ludzi zatrzymanych w czasie kampanii i protestów powyborczych. Na wiecu jest 100-200 tys. ludzi. W centrum miasta wstrzymano ruch samochodów.
Wcześniej uczestnicy marszu wolności przeszli przez centrum miasta. Kolumna rozciągnęła się na kilka kilometrów. Ludzie skandowali pod adresem Łukaszenki "Odejdź!" i "Wypuść ich!", a także "Nie wybaczymy" i "Niech żyje Białoruś!".
PR24/ho