Amerykańska decyzja – jeśli faktycznie zostanie wdrożona w pełnej rozciągłości - jest o tyle bolesna, że dotyczy m.in. pocisków do wyrzutni rakiet Patriot oraz rakiet Hellfire używanych do zwalczania rosyjskich dronów i rakiet balistycznych. Tych Rosja wystrzeliwuje coraz więcej – 29 czerwca pobity został ponury rekord, gdy Ukraina została zaatakowana przy użyciu aż 537 dronów i rakiet (odpowiednio 477 i 60) – co zwiększa szerego zabitych i rannych na Ukrainie. Nastąpiła ona także po spontanicznej wymianie zdań Trumpa z ukraińską dziennikarką BBC podczas szczytu NATO w Hadzie. Gdy zapytała ona o dostawy na Ukrainę pocisków do Patriotów, Trump zaczął dopytywać o jej los. Dowiedziawszy się, że pracuje w Warszawie, a mąż–żołnierz walczy na Ukrainie, ewidentnie poruszony amerykański prezydent obiecał zorientować się, czy da się coś zrobić w tej sprawie.
Najwyraźniej dało się zrobić, ale na gorsze. Mimo, że kwestie zakupu broni od USA były najprawdopodobniej jednym z głównych tematów jego rozmowy z prezydentem Zełenskim na marginesie szczytu w ubiegłym tygodniu. Obaj wydali po nim krótkie i ogólnikowe komunikaty, lecz były one utrzymane w pozytywnym tonie. Komercyjne kontrakty to obecnie priorytet Kijowa, gdyż stare umowy na dostawy uzbrojenia i amunicji, zawarte jeszcze za prezydentury Joe Bidena, wkrótce się skończą, a pomoc europejska nie jest w stanie ich zastąpić.
Jej poziom rośnie - w tym roku to już 35 mld euro – lecz to wciąż za mało. Była o tym mowa na haskim szczycie, z którego rezultatów Kijów może być zadowolony Jeszcze kilkanaście dni przed nim realny był brak zaproszenia dla prezydenta Zełenskiego i brak wspomnienia o Ukrainie w komunikacie końcowym. Sprzeciwiał się temu Donald Trump, któremu taka sytuacja rzekomo utrudniałaby pośrednictwo w zażegnaniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W końcu jednak, dzięki uporowi Europy, ukraiński lider w Hadze był – zjadł kolację z innymi przywódcami, a państwo, któremu przewodzi, stało się jedynym partnerem NATO wymienionym z nazwy w deklaracji – w odróżnieniu od choćby Japonii, Australii czy Korei Południowej.
Kijów nie dostał wszystkiego, czego chciał, czyli postępu na drodze do członkostwa i posiedzenia Komisji Ukraina-NATO na szczeblu głów państw. Ale jednocześnie szczyt nie przyniósł regresu w tej pierwszej sprawie – wciąż obowiązuje zapis z ubiegłego roku o nieodwracalności integracji Ukrainy z Sojuszem, w drugiej zaś – posiedzenie odbyło się na poziomie szefów MSZ. Konkretny i korzystny dla Kijowa jest zapis punktu trzeciego deklaracji, zobowiązujący państwa członkowskie do dalszej pomocy militarnej Ukrainie i utrzymujący, że wydatki na ten cel będą wliczane do wydatków wojskowych.
Jednocześnie szczyt potwierdził też, że na obecnym etapie w Sojuszu nie ma apetytu na rozszerzenie o Ukrainę. Sprzeciwiają się temu m.in. USA, uznające, że członkostwo może być elementem przetargu z Rosją i że Moskwa ma prawo mieć swoje obiekcje w tej sprawie. Przeciw są także niektóre państwa europejskiej, jak choćby Węgry, ale też Niemcy, dostrzegające ryzyko dla własnego bezpieczeństwa z takiego obrotu sprawy. Tymczasem logika powinna być odwrotna - właśnie będąc poza NATO Ukraina będzie stale obiektem agresji Rosji, uznającej, że nie jest ona częścią Zachodu, a więc ten nie jest gotów jej bronić. Integracja Ukrainy z Sojuszem po wojnie to szansa na to, by skutecznie odstraszyć Putina przed kolejnym atakiem.
Komunikowany brak woli Sojuszu do rozszerzenia o Ukrainę oraz wstrzymywanie przez USA dostaw kluczowych dla ukraińskiej obrony typów amunicji to recepta na dalszą eskalację. Rosja rozumie tylko język siły, lecz wiele państw zachodnich nie rozumie rosyjskiej kultury strategicznej.
Tadeusz Iwański - kierownik Zespołu Białorusi, Ukrainy i Mołdawii w Ośrodku Studiów Wschodnich. W latach 2006-2011 pracował w Polskim Radiu dla Zagranicy.