PAP: Instytut Pileckiego w Berlinie praktycznie cały czas, od początku, pracuje w stanie wyjątkowym. Pandemia, dramatyczne wydarzenia na Białorusi, agresja Rosji na Ukrainę.
Hanna Radziejowska: To był bardzo trudny czas i w pewnym sensie ta nasza kultura Europy Wschodniej, kultura spontaniczności, bardzo się przydała zarówno w reagowaniu na wyzwania pandemii, jak i na wspieranie i opowiadanie o białoruskiej opozycji czy opowiadanie o Ukrainie. Rzeczywiście, mamy za sobą dwa i pół roku obfite w trudne wydarzenia dla Europy i dla świata. I okazało się, że od początku to nasze zadanie opowiadania o Polsce jest związane z opowiadaniem o naszych sąsiadach. Czerpiemy przy tym sporo z myśli i dorobku Jerzego Giedroycia, który staramy się twórczo zreinterpretować w aktualnej sytuacji geopolitycznej mocno różniącej się od czasów Zimnej Wojny, a zarazem niepokojąco się do niej upodabniającej. Jest pewnym fenomenem, że doświadczenie Polski w XX wieku, doświadczenie dwóch totalitaryzmów, pomaga zrozumieć cenę wolności i demokracji. My rozumiemy Białorusinów i Ukraińców, ich historia jest dla nas czytelna i dlatego łatwiej nam próbować wytłumaczyć pewne sprawy naszym niemieckim sąsiadom i szerzej, Europie Zachodniej.
PAP: Czy to opowiadanie dociera do Niemców?
H.R.: Redaktorka Deutschlandradio Kultur i wieloletnia korespondentka Neue Zuercher Zeitung w Nowym Jorku Sieglinde Geisel ostatnio określiła nas mianem jednej z najbardziej żywych instytucji w Berlinie. Thomas Dudek zaś kończy swój artykuł o naszych akcjach pomocowych na portalu NTV pytaniem, dlaczego dotychczas żadna niemiecka instytucja nie udostępniła Ukraińcom swoich przestrzeni. Reprezentujemy ważny głos Polski w Niemczech. Ale to nie jest tylko wąska obrona naszych narodowych interesów, ale próba wpłynięcia na pewien dyskurs w Niemczech, ukazania szerszej perspektywy. Zareagowaliśmy na wybuch wojny na Ukrainie bardzo spontanicznie, np. udostępniliśmy przestrzeń organizacjom ukraińskim, czyli tak, jak Polacy w Polsce. Wysyłamy transporty z pomocą dla archiwów ukraińskich, zbieramy relacje ukraińskie w ramach utworzonego przez centralę Instytutu Pileckiego Centrum Lemkina. Wyprodukowaliśmy we współpracy z ukraińskimi partnerami już dwie wystawy o wojnie w Ukrainie. Wybory, których dokonujemy wzmacniają polski soft power, przyczyniają się do tego, że świat lepiej rozumie nie tylko to, co dzieje się w Polsce, ale także lepiej rozumie Białoruś, Ukrainę - doświadczenie Europy Wschodniej.
PAP: Od dnia rosyjskiego ataku na Ukrainę w Instytucie Pileckiego dzieje się szczególnie dużo i praktycznie bez przerwy...
H.R.: Dzieją się rzeczy wyjątkowe. Z dumą mogę powiedzieć, że jest to wysiłek całego zespołu. Przydaje się doświadczenie pracy nie tylko jako instytucji badawczej, naukowej, ale także w świecie kultury. Stawialiśmy zarówno na efektowność jak i efektywność przekazu: obok prowadzonej zbiórki paczek humanitarnych, w naszych przestrzeniach odbyły się między innymi koncerty znanych zespołów białoruskich i ukraińskich, dyskusje z udziałem najważniejszych przedstawicieli wolnej Ukrainy i Białorusi, w tym m.in. Swiatłaną Cichanouską, spektakle artystyczne np. sztuka porównująca sytuację w Mariupolu z powstańczą Warszawą. Poza naszymi przestrzeniami zaś udało nam się zorganizować parę głośnych happeningów we współpracy z naszymi przyjaciółmi ukraińskimi z Vitsche, np. akcja wieszania flag ukraińskich i polskich na Kolumnie Zwycięstwa oraz odnotowana między innymi przez BBC World Service akcja "Czołgi dla Ukrainy".
Podobnie jak centrala Instytutu Pileckiego pracujemy nad zbieraniem relacji ukraińskich w ramach Centrum Lemkina. W wyniku sieci współpracy z partnerami ukraińskimi i niemieckimi rozbudowujemy sieć zbierania i nagrywania relacji na terenie Ukrainy. Był to efekt mojej wspólnej wizyty z reprezentantami Vitsche Berlin w Ukrainie, gdzie zainicjowaliśmy cala sieć współpracy instytucjonalnej.
Od samego początku Instytut Pileckiego ma bardzo wyraźnie dwa filary - pracy w nauce i w kulturze. Nasza praca to budowanie procesu. Często bowiem jest tak, że pojedyncze wydarzenie niczego samo w sobie nie zmienia i nie może zmienić. Mechanizm pracy tego typu instytucji poza granicami kraju to pewna ciągła opowieść i dialog. Tą opowieścią chcemy próbować zmienić podejście Niemców nie tylko do Polski, ale do całego regionu.
PAP: Szeroko otworzyliście podwoje najpierw dla Białorusinów, a teraz także dla Ukraińców.
H.R.: Moje doświadczenie zawodowe związane jest z partycypacyjnymi instytucjami kultury, zapraszaniem do dialogu, do współtworzenia projektów z odbiorcami. I można powiedzieć, że w Instytucie wydarza się rodzaj partycypacji, współpracy instytucjonalnej z różnymi środowiskami. Dzisiaj w naszej instytucji działają zarówno organizacje ukraińskie (w sposób ciągły trwa zbiórka dla Ukrainy, już sto dwadzieścia transportów wyjechało z naszego Instytutu z pomocą medyczną dla walczących oddziałów w Ukrainie), jak i diaspora białoruska, czyli organizacja Razam, Instytutem Kultury Białoruskiej. To dla nas bardzo ważne, staramy się stworzyć przestrzeń otwartej dyskusji, gdzie Polacy rozmawiają z Ukraińcami i Białorusinami, ale też Białorusini z Ukraińcami.
Wojna pokazała jak ważna powinna być znajomość naszej historii, historii Polski, ale też całego regionu – tego co nazywamy "skrwawionymi ziemiami", opisanymi przez Timothyego Snydera. Jeśli Europejczycy z Zachodu nie będą znali tej historii, nie będą dysponować odpowiednimi narzędziami poznawczymi do zrozumienia współczesnej ludobójczej polityki Rosji. A chodzi o fundamentalną sprawę bezpieczeństwa Europy i świata. Chodzi o bezpieczeństwo także samych Niemców. W ich interesie narodowym leży poznanie historii Polski, Białorusi i Ukrainy. Zachód wie o Holokauście, ale nie zna zbrodni Rosji, która powtarza wszystko tak, jak było w latach dwudziestych, trzydziestych, czterdziestych, pięćdziesiątych XX wieku. Dlatego praca nad opowiadaniem historii okazuje się jednym z fundamentalnych wyzwań. Tu nie chodzi o nasze partykularne interesy, tylko o doświadczenie, które musi stać się częścią elementarnej edukacji każdego Europejczyka.
PAP: Jacy są Ukraińcy, którzy skupili się wokół waszego instytutu?
H.R.: W naszym instytucie skrystalizował się po wybuchu wojny Alians Organizacji Ukraińskich. Oni są bardzo aktywni. Mają głęboką świadomość, że od ich głosów w Berlinie zależy wpływanie na to, żeby Niemcy pomagały Ukrainie, wysyłały broń, nakładały embargo. Cytując ich powiem, że traktują oni Instytut Pileckiego jako swój dom. Podobnie określiła nas na Twitterze europarlamentarzystka Zielonych Rebecca Harms. Współpracujemy z Vitsche, która organizuje bardzo dużo demonstracji, akcji performatywnych, wydarzeń kulturalnych. Często projekty i wydarzenia są wspólne.
PAP: Jakie wydarzenie z ostatnich miesięcy utkwiło pani szczególnie w pamięci?
H.R.: Po ataku Rosji na Ukrainę 24 lutego, zaprosiliśmy reprezentantów diaspory na spotkanie. Przyszli do nas w sobotę, na dzień przed wielkę demonstracją poparcia dla Ukrainy, w której wzięło udział pół miliona osób. Byłam wtedy świadkiem ich rozmów z organizatorami, które mnie zupełnie zaskoczyły. Organizacje niemieckie – organizatorzy demonstracji - nie chcieli, żeby Ukraińcy przemawiali, bo zobaczyli na stronie internetowej, że Ukraińcy domagają się broni. (To jeszcze było na dzień przed słynnym przemówieniem Olafa Scholza które zmieniło politykę Niemiec.) Potem odebrali drugi telefon w którym uprzejmie ich poproszono, że jeżeli Ukraińcy przyjdą na tę demonstrację, to żeby nie przynosili narodowych flag. I oni się zdenerwowali i zorganizowali oddzielną demonstrację.
W trakcie tego spotkania tym bardzo młodym ludziom z Ukrainy zaproponowaliśmy, że możemy robić koncert, debaty, a oni mówią: nie, nie, my potrzebujemy przestrzeni, magazynu. Powiedziałam: dobra, to zamykamy wystawę o Pileckim, niech to będzie przestrzeń, gdzie oni pakują dary. Następnego dnia rano przyszło chyba dwieście osób. Oni byli od rana do nocy przez blisko dwa miesiące. To było bardzo mocne doświadczenie współpracy i budowania relacji. Zaczęliśmy się wzajemnie poznawać, bardzo się polubiliśmy. Myślę, że i dla Ukraińców i dla nas to było wielkie spotkanie, naprawdę fascynujące spotkanie.
PAP: Czy niedawna wypowiedź, byłego już ambasadora Ukrainy Andrija Melnyka w podcaście "Jung&Naiv", w której negował związki Stephana Bandery z ideologią faszystowską oraz relatywizował zbrodnię Wołyńską, wpłynęła jakoś negatywnie na te bliskie relacje?
H.R.: Sytuacja została bardzo sprawnie i profesjonalnie rozwiązana przez ukraińskie i polskie MSZ. Prawda historyczna o czystkach etnicznych ludności polskiej na Wołyniu dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów to sprawa dla Polski fundamentalna. Pamiętamy o czystce etnicznej i pamiętamy też o ukraińskich sąsiadach, którzy z narażeniem życia ratowali Polaków. Jest też zupełnie jasne, że zbrodnia Wołyńska jest używana przez rosyjska propagandę w celu niszczenia relacji polsko - ukraińskich i podważaniu między nami zaufania. Ukraińscy historycy i badacze walczą na froncie, organizują pomoc humanitarną czy medyczną, walczą o wolną Ukrainę. Naszą historię będziemy omawiać i dyskutować w polsko - ukraińskim gronie, ale z pewnością nie będzie się to odbywać za pośrednictwem niemieckich mediów oraz niemieckich instytucji, które - jak zauważamy nie tylko my, ale także niektórzy niemieccy publicyści - coraz chętniej podejmują temat trudnej polsko-ukraińskiej historii. Natomiast serdeczne i przyjacielskie stosunki z ukraińską diasporą w Berlinie pomagają w szczerych rozmowach o czarnych kartach historii. To naprawdę dobrze wróży na przyszłość.
PAP: A jak wygląda kwestia finansowania działalności Instytutu w Berlinie? Czy bogaty program oznacza równie równie bogaty budżet? W internecie krąży suma 75 mln złotych rocznie.
H.R.: Warto zatem wyjaśnić parę kwestii. Roczny budżet berlińskiego oddziału Instytutu Pileckiego wynosi 10 mln złotych – zawarte w tym są wydatki na różnego rodzaju długofalowe działania, np. digitalizacja archiwów, które trwale wzbogacą świat polskiej nauki. Owszem Instytutowi w 2017 roku przyznano dotację w kwocie 75 mln złotych, ale na działalność bieżącą w 2018 roku oraz lat następnych, a w szczególności na zakup siedziby Instytutu w Warszawie oraz wyposażenie w niezbędne środki trwałe. Mówimy więc o budżecie zaplanowanym na parę lat, a nie o rocznych wydatkach. Zatem suma się zgadza, cała reszta już nie. Bogaty program berlińskiego oddziału Instytutu Pileckiego jest w głównej mierze efektem kreatywności, zaangażowania i pracowitości nas wszystkich. Bo, jak mawiał pewien niemiecki myśliciel, bez namiętności nigdy nie udało się niczego wielkiego stworzyć.
PAP/ks