Bunt Grupy Wagnera w ubiegły weekend pokazał, jak chaos w trakcie wojny osłabia pozycję potężnych przywódców, co zdaniem komentatorów "Japan Times", może zmniejszyć prawdopodobieństwo, że chińscy przywódcy zarządzą atak na demokratycznie rządzony Tajwan "w najbliższej przyszłości".
Pekin uznał bunt wagnerowców za "wewnętrzną sprawę" Rosji i wyraził poparcie dla ustabilizowania przez Moskwę sytuacji w kraju. Rosja ogarnięta wewnętrznym chaosem lub z prozachodnimi rządem okazałaby się dla Chin "koszmarem" - ocenia ekspert. Oba państwa łączy nie tylko wspólny wróg - "amerykańska hegemonia" - ale i rosnąca od wybuchu wojny wartość handlu dwustronnego.
Zbrojny bunt najemników Prigożyna dostarcza "cennych lekcji" dla Xi, ocenia ekspert "Japan Times", a najważniejszą jest to, że musi on zapewnić konsolidację swojej władzy nad chińskim wojskiem, która ma już miejsce - przypomina dziennik.
Reformy wojskowe z 2015 r. ograniczyły autonomię Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (AL-W), dając Komunistycznej Partii Chin (KPCh) i Xi większą kontrolę niż jego poprzednikom. Xi jest przewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej, która nadzoruje AL-W.
Żołnierze przyrzekają lojalności wobec KPCh, a nie narodu chińskiego. Od wojskowych wymaga się "absolutnej lojalności, uczciwości i niezawodności" wobec Xi - wymienia dziennik.
To oznacza, że w porównaniu z Putinem, "ryzyko podobnego buntu kierowanego przez wojsko jest mniej prawdopodobne" - twierdzi ekspert "Japan Times".
W Chinach nie funkcjonują odpowiedniki Grupy Wagnera i Xi nie musi polegać na nieprzewidywalnych najemnikach, tak jak zrobił to Putin. Pomimo mniejszego ryzyka rebelii, "nie można całkowicie wykluczyć takiej możliwości" - ocenia "Japan Times".
"Niepowodzenie w konflikcie - zwłaszcza takim, który dotyczy "kluczowych interesów" Pekinu, takich jak Tajwan lub Morze Południowochińskie - może oznaczać zgubę dla chińskiego przywództwa" - zaznacza dziennik.
"Nieudana misja wojskowa będzie stanowić egzystencjalne zagrożenie dla Xi" - podkreśla John Lee z waszyngtońskiego think tanku Hudson Institute. "Nie jest to zaskakujące, ponieważ w systemie, w którym władza jest scentralizowana wokół jednej osoby, decyzja o użyciu siły jest zazwyczaj podejmowana przez osobę, która opływa w chwale, gdy sprawy idą dobrze i ponosi całkowitą winę, gdy dzieje się gorzej".
PAP/ho