Było to tym śmieszniejsze, że zarówno w ciągu sześciu dni głosowania wstępnego jak i w ostatnim dniu lokale wyborcze na Białorusi świeciły pustkami, a propagandyści telewizyjni w niedzielę popełnili w reportażu niewybaczalną wręcz gafę. Łukaszenka, który głosował w lokalu wyborczym numer 1 w Mińsku, w momencie pobrania karty do głosowania, odhaczył się jako zaledwie druga osobą na liście. A według oficjalnych statystyk do tego momentu zagłosowało już 42 procent Białorusinów.
Symboliczny był natomiast występ psa Umki, z którym dyktator zjawił się na głosowaniu, bo jego pupil, na oczach kamer, nie zważając na powagę sprawy, po prostu załatwił swoją małą potrzebę wewnątrz lokalu.
Wszyscy widzieli, ale w telewizji. Bo w lokalach, mino wielkich wysiłków rządzących, którzy próbowali zapędzić ludzi do urn nawet groźbami w miejscach pracy, oprócz Łukaszenki i jego psa mało kto się pojawił. A przecież kierownictwo wielu zakładów w Mińsku otwarcie groziło "konsekwencjami" tym pracownikom, którzy nie pójdą głosować. Twierdzono, że kontrolowane przez system komisje wyborcze stworzą spisy osób, które głosowały, a które nie i że "konsekwencje nastąpią".
Realna frekwencja znikoma
Jednak realna frekwencja była znikoma. Obecnie to jedyna dostępna forma protestu na Białorusi. Wyjście na ulucę nie wchodzi w grę. Przed "wyborami" bowiem zaczęto w Mińsku instalować kamery miejskiego systemy monitoringu rozpoznające twarze niemal na każdym przystanku autobusowym, nakazano też taksówkarzom instalowanie rejestratorów wideo wewnątrz ich aut i prowadzenie zapisu rozmów z pasażerami. Do stolicy na kilka dni zwieziono dodatkowe oddziały milicyjne z innych miast obwodowych, przydzielając wsparcie bardziej newralgicznym mińskim komisariatom. Do każdej nalepki czy sloganu politycznego na murze w tych dniach w Mińsku wyjeżdżała cała grupa śledcza, pobierająca odciski palców przed ich zniszczeniem. Slowem - wzorce z Korei Północnej pełną gębą.
W dniu wyborów zostałem spytany w Mińsku o drogę do centrum handlowego przez grupę Rosjanek w średnim wieku. Zachwycały się. "jak u was jest czysto, pięknie i spokojnie. Nie to, co u nas!". Musiałem się zgodzić: "Faktycznie, jak w kostnicy u schyłku epoki lodowcowej". Chyba nie zrozumiały.
Może to i lepiej. Bo dopóki Białorusini nadają na zgoła innej fali niż Rosjanie, nadzieja wciąż się tli.
Z Mińska dla Polskiego Radia – Jan Krzysztof Michalak