Przyjeżdżali do nas znajomi i mówili, że mieszkamy w pięknym, irlandzkim miasteczku. Tak ono było ładne ale nie tu moja babcia ukrywała Żydów, nie o to miejsce walczył mój dziadek. Nie byłem częścią historii tego miejsca. I dlatego, chyba nigdy, na emigracji się nie zintegrowałem ze społecznością lokalną. Może dlatego, że wyjechaliśmy za pracą ale bez przekonania, że chcemy ojczyznę opuszczać z takiego powodu. Ale taki był wówczas rynek pracy. Żona dostała propozycję nie do odrzucenia – albo ją zwalniają albo przenoszą do siedziby w Dublinie. Mieliśmy małe dziecko, ulegliśmy potrzebie chwili – wspomina Piotr Czyżewski.
Na emigracji urodziło się dwoje naszych dzieci. Osobiście dopilnowałem, żeby nauczyły się czytać i pisać po polsku. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś kto jest Polakiem nie mówił po polsku. Zadbałem aby moi synowie przeczytali wszystkie polskie lektury szkolne. W domu mówiliśmy po polsku. Między innymi dzięki temu moje dzieci bardzo dobrze poradziły sobie z przeprowadzką do Polski, ze zmianą systemu edukacji. Zapisaliśmy je do szkoły dwujęzycznej, która rozumie i odpowiada na potrzeby dzieci emigrantów. A do tego mają jeszcze babcię, dziadka. Mieszkamy w Warszawie, mogą korzystać z zasobów dużego miasta. To była bardzo dobra decyzja – przekonuje gość audycji Kierunek Polska.
Z Piotrem Czyżewskim, o powrocie z Irlandii i pedagogice wstydu, która wypycha Polaków za granicę, rozmawiała Małgorzata Frydrych.
Na audycję „Kierunek: Polska” zapraszamy w każdy wtorek o 17.45.