Euro 2020

Historia EURO: 2008 – Boruc samotnym bohaterem. Początek hiszpańskiej dominacji

Ostatnia aktualizacja: 09.06.2024 15:00
Bez Anglików i Zinedina Zidane’a, ale za to z Polakami – taki był skład finałów EURO 2008. Wbrew zapoczątkowanym cztery lata wcześniej obawom, na boiskach Austrii i Szwajcarii nie zatriumfowała, jak cztery lata wcześniej, defensywa, a jej znacznie atrakcyjniejsza alternatywa.
Artur Boruc, bramkarz reprezentacji
Artur Boruc, bramkarz reprezentacji Foto: PR

Duety w cenie

Po udanym eksperymencie z przyznaniem organizacji dwóm państwom, jakim było rozegrane w Belgii i Holandii EURO 2000, UEFA łaskawszym okiem patrzyła na kolejne wspólne kandydatury. Zgodnie z tą modą duety, a nawet tercety, chętnych ustawiły się w kolejce po prawa gospodarzy następnych turniejów. Zwyciężyła Austria ze Szwajcarią, w pobitym polu zostawiając propozycje krajów skandynawskich oraz bałkańskich.

Jeszcze przed rozpoczęciem EURO 2008, a dokładnie 18 kwietnia 2007 r., Michel Platini ogłosił, że kolejne zorganizują Polska i Ukraina.

EURO wreszcie z Polakami...

Skoro gospodarzy miało być dwóch, to wolnych miejsc na rozgrywany pod Alpami turniej zostało 14. 50 europejskich federacji rozlosowano do siedmiu grup eliminacyjnych. Awans wywalczyli zwycięzcy oraz drużyny z drugich miejsc. To pozwoliło uniknąć baraży.

Mimo tego kwalifikacje były dla Polaków wyjątkowo długie, trafiliśmy bowiem do grupy A – jedynej ośmiozespołowej, a to oznaczało konieczność rozegrania aż 14 meczów. Trzeba też przyznać, że los tym razem nie był dla nas łaskawy przydzielając m.in. Portugalię, Serbię i Belgię. Zapowiadały się bardzo ciężkie eliminacje.

Humorów nie poprawiała klęska na mistrzostwach świata w Niemczech w 2006 r., po których Pawła Janasa zastąpił Leo Beenhakker. Holender nie od początku znalazł z Polakami wspólny język.

Nie pomagały też wyniki, bo już na start kwalifikacji ulegliśmy u siebie 1:3 Finlandii, honorowego gola strzelając w końcówce. O stylu lepiej nie wspominać, a co do okoliczności, to graliśmy na lekkoatletycznym stadionie w Bydgoszczy. Takie to były czasy, a przecież wcale nie tak odległe.

Kilka dni po klęsce z Finami zremisowaliśmy 1:1 z Serbią. Dwa mecze u siebie, jeden punkt – już na początku mieliśmy sporo do odrabiania, a w perspektywie jesienne boje z potentatami – Portugalią i Belgią. Nad Wisłą zaczęła rodzić się obawa, że gra o awans skończy się zanim na dobre się rozkręci.

I wtedy nadszedł przełom. Pierwszy zagraniczny, w pełnym tego słowa znaczeniu, trener reprezentacji Polski, w krótkim czasie odmienił jej oblicze. W październiku najpierw w męczarniach pokonaliśmy Kazachstan, a kilka dni później Stadion Śląski w Chorzowie znów był areną wielkiego spotkania polskiej kadry, jak za czasów Kazimierza Górskiego.

Wielu kibiców nie pamiętających czasów Orłów Górskiego to właśnie ten mecz uważa za najlepszy w wykonaniu naszych piłkarzy. Portugalia została ograna 2:1, ale był to zdecydowanie najmniejszy wymiar kary. Błyszczał zdobywca dwóch goli Euzebiusz Smolarek, a portugalskie media przypominały, że to gol jego ojca – Włodzimierza, wyeliminował ich z mistrzostw świata 1986.

Miesiąc później pokonaliśmy na wyjeździe Belgów i potem poszło już z górki. Zespół ciągnęli Ebi, Jacek Krzynówek, a ważne gole strzelał Radosław Matusiak. Kiedy było trzeba pomagał też los. 13 października 2007 r. na stadionie Legii w Warszawie sensacyjnie przegrywaliśmy do przerwy z Kazachstanem. Na początku drugiej połowy...zgasło światło. Mecz został przerwany, a zamieszanie najwyraźniej rozbiło gości, bo po wznowieniu gry Euzebiusz Smolarek hat-trickiem dał Polsce bezcenną wygraną. Miesiąc później dołożył kolejne dwa trafienia z Belgami, które na kolejkę przed końcem przypieczętowały historyczny awans.

Podopieczni Beenhakkera zrobili to, co nie udało się kadrom Górskiego, Gmocha, Piechniczka czy Janasa. Trudno w to uwierzyć, ale dopiero trzynaste eliminacje mistrzostw Europy okazały się udane dla zespołu, który w międzyczasie dwukrotnie zdobywał medale mistrzostw świata. Sukces nastąpił w najlepszym momencie – za cztery lata to my organizowaliśmy turniej i do dziś opowiadano by, że dopiero dzięki temu udało się nam w nim zagrać. Z bardziej praktycznych plusów – bezcenne mogło się okazać doświadczenie zebrane nie tylko na murawie.

...za to bez Anglików

Na to nie mogła liczyć Ukraina, która odpadła w eliminacjach. Podobnie jak Anglia i to była już prawdziwa sensacja. Beckhama i spółkę awansu pozbawiła Chorwacja, której postawa fair play dała promocję Rosjanom kosztem dumnych ojców futbolu. W ich grze ujawniły się stare problemy – porażki na własne życzenie i brak jakości w bramce.

Rozbudowana formuła sprawiła, że były to rekordowe kwalifikacje. Niemcy 13:0 ograli San Marino. David Healy z Irlandii Północnej strzelił aż 13 goli, jego wynik wyrówna za osiem lat Robert Lewandowski.

Najwięcej punktów – 31 – uzyskali obrońcy tytułu. Czyżby więc „grecka tragedia” z 2004 roku miała się powtórzyć?

Do Austrii bez bohatera eliminacji

Turniej finałowy rozegrano między 7 a 29 czerwca na ośmiu stadionach – po czterech w Austrii i Szwajcarii. Było to o dwa mniej, niż cztery lata wcześniej w Portugalii. Nareszcie zniesiono też przedziwne zasady dotyczące „złotego” i „srebrnego” gola.

Ani Grecy, ani Polacy, ani też żaden z gospodarzy nie należał do grona faworytów. To zostało jasno określone dwa lata wcześniej, gdy podczas niemieckich mistrzostw świata przedstawiciele Europy zajęli wszystkie miejsca w półfinałach. Włochy, Francja, Niemcy, Portugalia - taka była ostateczna kolejność. Niepoprawni optymiści dodawali jeszcze Hiszpanię, która jednak w myśl legendarnego już powiedzenia „grała jak nigdy, ale przegrywała jak zawsze” – co nawiązywało do pięknego stylu, który jednak nie przynosił medali.

Z polskiej kadry kontuzje wykluczyły Jakuba Błaszczykowskiego i Tomasza Kuszczaka. Ich miejsce zajęli Wojciech Kowalewski oraz Łukasz Piszczek. Niespodziewanie uznania w oczach Leo Beenhakkera nie znalazł bohater eliminacji Radosław Matusiak, który jeszcze w kwietniu trafiał w sparingach kadry.

Przypomnijmy historyczną kadrę Polski na Mistrzostwa Europy 2008:

Bramkarze: Artur Boruc, Wojciech Kowalewski, Łukasz Fabiański
Obrońcy: Mariusz Jop, Jakub Wawrzyniak, Paweł Golański, Jakub Bąk, Marcin Wasilewski, Michał Żewłakow, Adam Kokoszka
Pomocnicy: Dariusz Dudka, Jacek Krzynówek, Łukasz Garguła, Michał Pazdan, Łukasz Piszczek, Wojciech Łobodziński, Mariusz Lewandowski, Rafał Murawski, Roger Guerreiro
Napastnicy: Euzebiusz Smolarek, Maciej Żurawski, Marek Saganowski, Tomasz Zahorski

Hasłem na autokarze polskiej reprezentacji było: ...bo liczy się sport i dobra zabawa. Zostało to odebrane dwuznacznie, bo oprócz tego kibice czekali jeszcze na dobre wyniki. Polacy na czas turnieju zamieszkali w Bad Waltersdorf.

Turcja gra do końca

Austria i Szwajcaria to drużyny bez wielkich sukcesów, które liczyły na przełamanie na własnych boiskach. Helweci wcześniej dwukrotnie kwalifikowali się do mistrzostw Europy, ale ani razu nie wyszli na nich z grupy.

Ta sztuka nie udała im się też u siebie. Na inaugurację przegrali z Czechami 0:1. W drugiej kolejce gospodarze prowadzili 1:0 z Turcją po bramce Hakana Yakina, który z jej zdobycia nie cieszył się, bo podobnie jak jego brat, Murat, również reprezentujący Szwajcarię, ma tureckie korzenie. Na wydarzenia na boisku duży wpływ miała ulewa:

- W życiu nie grałem w takich warunkach. Boisko było w fatalnym stanie – wspomina napastnik Nihat Kahveci.

Mimo to Turcja najpierw wyrównała, a już w doliczonym czasie Arda Turan dał jej zwycięstwo. To ich pierwsza udana pogoń na tym turnieju, ale nie ostatnia. To właśnie drużyna reprezentująca kraj w większości leżący w Azji zapewniła największe emocje na mistrzostwach Europy 2008.

Szwajcarzy po dwóch porażkach żegnali się z turniejem, nie pomogło nawet „gospodarskie” losowanie z pierwszego koszyka.

Z roli faworyta grupy dobrze wywiązała się Portugalia. Po pokonaniu Turcji i Czech – w tym meczu jedynego gola w turnieju zdobył Cristiano Ronaldo – będąc już pewni awansu w ostatniej kolejce odpuścili nieco Szwajcarom, którzy wygrali 2:0.

W drugim spotkaniu ostatniej serii decydowały się losy awansu. Spotkanie Czech i Turcji nie miało precedensu w historii. Po dwóch meczach na kontach obu drużyn było bowiem tyle samo punktów, bramek strzelonych i straconych. Regulamin mówił, że jeżeli w ich bezpośrednim starciu padnie remis, a tym kto przejdzie dalej zadecydują rzuty karne, rozegrane od razu po regulaminowym czasie gry, bez dogrywki. Byłaby to pierwsza taka sytuacja – seria „jedenastek” w fazie grupowej.

Czesi jednak nie zamierzali do tego dopuścić i jeszcze na kwadrans przed końcem prowadzili 2:0. W przeciwieństwie do poprzednich turniejów, gdzie atakowali z tylnego siedzenia, teraz to oni byli faworytami. I dali się zaskoczyć, podobnie jak wcześniej sami zaskakiwali Portugalię czy Holandię. Najpierw w 75 minucie Arda Turan dał Turkom nadzieję. Na kilka minut przed końcem fatalny błąd popełnił Petr Cech:

- Nigdy w życiu nie strzeliłem takiego gola. Najlepszy bramkarz świata wypuścił piłkę a ja miałem szczęście – cieszył się strzelec Nihat Kahveci.

Także on w doliczonym czasie gry drugą bramką przesądził o zwycięstwie Turcji 3:2, a kibicom odebrał szansę na historyczny konkurs rzutów karnych w fazie grupowej.

- Kiedy tracisz szanse na awans, zaczynasz myśleć o domu. Ale my wróciliśmy do gry, a mojego gola do dziś wspominają gdziekolwiek się pojawię – kontynuował Nihat Kahveci.

W samej końcówce turecki bramkarz Volkan Demirel dostał czerwoną kartkę za odepchnięcie Jana Kollera. Czechom to już w niczym nie pomogło, ale miało niebagatelny wpływ na dalszy przebieg turnieju dla zwycięzców.

Żegnaj, Adam

Polacy trafili do grupy B wraz z drugim z gospodarzy – Austrią, a także Chorwacją oraz Niemcami, z którymi nigdy wcześniej nie zdołaliśmy wygrać.

I to właśnie z zachodnimi sąsiadami mieliśmy zmierzyć się w swoim pierwszym w historii meczu w finałach Mistrzostw Europy. Z pewnością nie byliśmy faworytami, ani w tym spotkaniu, ani do awansu. Nie mieliśmy też gwiazd, choć w kadrze był Lewandowski – Mariusz, pomocnik Szachtara Donieck.

Przed meczem dużo mówiło się o zagrożeniu ze strony mającego polskie korzenie ataku Niemców – Miroslav Klose – Lukas Podolski. Ten drugi stał się katem naszej drużyny strzelając obie bramki i przyczyniając się do naszej porażki 0:2. Bramek specjalnie nie celebrował, zaś po meczu paradował w koszulce polskiej reprezentacji, mówiąc między innymi, że karierę chce zakończyć w Górniku Zabrze. Śląscy kibice wciąż czekają.

W naszej drużynie na wyróżnienie zasłużył tylko bramkarz Artur Boruc. Pojawiły się za to strefy kibica, które za cztery lata podczas mistrzostw, których będziemy współgospodarzami zrobią prawdziwą furorę.

Chorwaci najpierw wygrali 1:0 z Austrią, a potem niespodziewanie pokonali też Niemców i byli już pewni awansu. Polska swojej szansy musiała szukać w starciu z gospodarzami.

Zanim do tego doszło atmosfera piłkarskiego święta została zburzona tragiczną wiadomością. 11 czerwca 2008 roku, dzień przed meczem Polska – Austria, w Klagenfurcie, w którym za kilka dni mieliśmy zagrać z Chorwacją, samobójstwo popełnił Adam Ledwoń. Miał wówczas 34 lata i był czynnym zawodnikiem pierwszoligowej Austrii Karnten. Wcześniej grał m.in. w Bayerze Leverkusen a w Polsce kojarzony jest z GKS Katowice. W latach 1993-1998 Adam Ledwoń 18 razy wystąpił w reprezentacji Polski. Przyczyną tragedii były sprawy rodzinne.

Howard Webb – pamiętamy!

Trudno powiedzieć na ile wpłynęło to na naszych kadrowiczów, którzy w większości nigdy nie dzielili szatni z Ledwoniem. Tak czy owak mecz z Austrią rozpoczęliśmy nerwowo i głęboko broniąc się na własnej połowie. Gospodarze atakowali, a nasz defensywa wyglądała jakby widziała się po raz pierwszy.

Na szczęście mieliśmy Artura Boruca w życiowej formie. On na tym turnieju bronił wszystko co było możliwe i część tego co wydawało się nie do obrony. Najlepiej świadczy o tym nominacja do drużyny mistrzostw przez niemieckiego Kickera, choć przecież odpadliśmy po rozgrywkach grupowych.

- Było Wembley, jest Wiedeń – mówił komentujący mecz dziennikarz Polsatu Roman Kołtoń.

Wiele się zgadzało. Był kapitalnie interweniujący bramkarz, a wkrótce padła też niespodziewana bramka. Po podaniu Marka Saganowskiego strzelił ją naturalizowany Brazylijczyk Roger Guerreiro. Jak się później okazało – ze spalonego, ale nie dostrzegł tego ani sędzia liniowy, ani główny – Howard Webb.

Po uzyskaniu prowadzenia przez Polskę mecz się wyrównał. Wyszliśmy z desperackiej obrony i stwarzaliśmy nawet okazje do podwyższenia rezultatu.

I wtedy nastała 90 minuta. Austriacy wykonywali rzut wolny z okolicy naszego pola karnego. Wydawało się, że jest już po wszystkim, ale Howard Webb po nieudanym rozegraniu nakazał jego powtórzenie. Wrzutka w pole karne, gwizdek i...rzut karny. Mariusz Lewandowski faulował rywala! Na nic zdały się protesty Polaków ani nawet Artur Boruc w bramce. Ivica Vastic pewnie strzelił z „wapna” stając się jednocześnie najstarszym zdobywcą gola w historii finałów EURO.

Decyzja angielskiego sędziego wywołała w Polsce oburzenie. Sprawę komentowali najważniejsi ludzie w Państwie:

- Ja nie wierzę w karne dla gospodarzy w ostatniej minucie – mówił ówczesny prezydent Lech Kaczyński.

O ile obiektywnie można się dopatrzyć faulu Polaka, to takich sytuacji w każdym meczu jest na pęczki i do podyktowania karnego potrzeba jeszcze dobrej woli arbitra. Zwłaszcza takiego, który sędziując gospodarzom wie już, że w pierwszej połowie niesłusznie uznał bramkę dla ich rywala. Polakom decyzja Howarda Webba odebrała pierwsze zwycięstwo na turnieju rangi mistrzowskiej od 1:0 z Portugalią w 1986 r.

Smutny koniec

W ostatniej kolejce potrzebowaliśmy cudu, by awansować. O ile jeszcze można było marzyć, że pewni awansu Chorwaci nie zagrają z nami na 100%, to szanse na wygraną Austrii z Niemcami nie stały wysoko. Cud się nie zdarzył – przegraliśmy 0:1 z Modriciem i spółką, którzy z kompletem punktów wygrali grupę. Niemcy po pięknym golu Ballacka z wolnego pokonali gospodarzy i wyszli z drugiego miejsca. Po raz pierwszy żaden z organizatorów nie awansował do fazy pucharowej – wcześniej odpadła także Szwajcaria.

Polska turniej kończyła z jednym punktem i jednym golem zdobytym przez naturalizowanego Brazylijczyka ze spalonego. Obrazu klęski dopełnia fakt, że nasz jedyny bohater na austriackich boiskach – Artur Boruc – nie znajdzie się w kadrze na turniej za cztery lata z powodu konfliktu z Franciszkiem Smudą.

Smutny był tez epilog trenera Leo Beenhakkera, choć wyjątkowo po przegranych finałach dostał jeszcze drugą szansę. Prowadzona przez niego drużyna sromotnie przegrała kolejne kwalifikacje, a on sam został zwolniony SMS-em. Na EURO można debiutować w wielkim stylu jak Czechy czy Chorwacja w 1996, można też niestety tak jak my 12 lat później.


Holendrzy rządzą w „grupie śmierci”

„Grupą śmierci” była tym razem ta z literką „C”. Zdominowała ją Holandia gromiąc 3:0 i 4:1 mistrzów i wicemistrzów świata – Włochów i Francuzów. W ostatniej kolejce pokonała Rumunie i z kompletem zwycięstw, ale głównie dzięki efektownej grze, Oranje stali się głównym faworytem do końcowego triumfu.

O drugie premiowane awansem miejsce zmierzyli Włosi z Francuzami. Ci drudzy pierwszy raz od 1996 r. występowali bez Zinedina Zidana. Jego ostatnim meczem był pamiętny finał mistrzostw świata, który zakończył z czerwoną kartką po uderzeniu głową Marco Materazziego. Dla jego kolegów rodziła się szansa rewanżu za późniejszą porażkę w karnych.

Italia ponownie okazała się jednak lepsza wygrywając 2:0, a Francuzi zajęli ostatnie miejsce w grupie, nawet za Rumunami, z którymi zremisowali. Zaważyła z pewnością czerwona kartka Abidala w meczu z Włochami, ale przede wszystkim brak wielkiej gwiazdy i lidera, jakim przez lata był „Zizou”.

Prawdziwa grecka tragedia

Hiszpania pewnie pokonała Rosję 4:1 na inaugurację w grupie D. Hat-tricka zdobył David Villa. W fazie grupowej dołoży jeszcze jedno trafienie i już to wystarczy do zdobycia tytułu króla strzelców turnieju. W pewien sposób uzasadniało to wybór trenera Luisa Aragonesa, który do Austrii i Szwajcarii nie powołał słynnego Raula.

A barwach Szwedów, tak jak cztery lata wcześniej, błyszczał Zlatan Ibrahimovic. Jego gol dał prowadzenie w spotkaniu z Grecją. Obrońcy tytułu nie prezentowali już tej samej formy i przegrali wszystkie trzy mecze. Zadawane sobie przez wszystkich cztery lata temu pytanie – jak to możliwe, że ta drużyna wygrała EURO? – wróciło z całą mocą. Tym bardziej, że Grecy nawet rywali mieli niemal takich samych jak wtedy – Rosję i Hiszpanię, a jedynie Szwecja zastąpiła Portugalię.

W decydującym o drugim miejscu spotkaniu Rosja pewnie wygrała ze Szwecją. Do sukcesu poprowadził Sborną powracający po zawieszeniu za czerwoną kartkę z eliminacji Andrey Arszawin.

Narodziny „tiki-taki”

Ćwierćfinały są często uważane za najbardziej emocjonującą fazę rozgrywek. Nie inaczej było tym razem.

Najpierw po ciekawym spotkaniu Niemcy pokonali 3:2 Portugalię. Naszych zachodnich sąsiadów poprowadził zastępując zawieszonego Joachima Loewa Hansi Flick – do niedawna trener Roberta Lewandowskiego w Bayernie Monachium.

Były to jedyne zawody zakończone w regulaminowym czasie gry na tym etapie.

Po 90 minutach Chorwacja bezbramkowo remisowała z Turcją. Kiedy na sekundy przed końcem dogrywki Ivan Klasnic dał prowadzenie, Chorwaci zaczęli już świętowanie. Zapomnieli jednak, że Turcja na tym turnieju gra do końca. W dokładnie 122 minucie Semih Senturk doprowadził do wyrównania – po raz trzeci dla swojego kraju w końcówce na tym turnieju.

Do karnych Modric i spółka przystępowali przybici. Turkom przydała się umiejętność ćwiczona przed meczem z Czechami w fazie grupowej. Decydujący strzał obronił Rustu Recber – doświadczony bramkarz, który wystąpił dzięki zawieszeniu Volkana. Koledzy gratulowali mu tak mocno, że jeden  nich uszkodził jego ucho i występ w półfinale stanął pod znakiem zapytania. A przypomnijmy, że podstawowy golkiper został zawieszony na dwa spotkania, a więc także zagrać nie mógł.

Mecz Hiszpanów z Włochami także zakończył się karnymi. Wcześniej, mimo bezbramkowego remisu, mogliśmy oglądać wersję „beta” słynnej „tiki-taki”. Podopieczni Luisa Aragonesa mieli piłkę przez około 65% czasu gry, a rywalami byli przecież mistrzowie świata. Tym razem wielcy nie pudłowali, a pomylili się Dani Guiza u Hiszpanów oraz Danielle de Rossi i Antonio di Natale po stronie Italii.

Największą sensacją nie było jednak odpadnięcie mistrzów świata. Tę sprawili Rosjanie eliminując rewelacyjnie spisujących się w fazie grupowej Holendrów. Popis gry, zwłaszcza w dogrywce, dał Arszawin. Najbardziej dziwił jednak sam obraz gry – Rosja była od swoich rywali wyraźnie lepsza, ich wygrana nie mogła zaskoczyć nikogo, kto oglądał mecz.

Był to osobisty sukces dla trenera Sbornej – Holendra Guusa Hiddinka. Jego mniej doświadczony na trenerskiej ławce rywal – Marco Van Basten – nie nawiązał do sukcesu z 1988 roku kiedy jako piłkarz zdobył Mistrzostwo Europy..

Turcja gra do końca, Niemcy o minutę dłużej

Półfinałowe pary stworzyły Niemcy z Turcją i Hiszpania z Rosją. Wielcy faworyci naprzeciw rewelacjom rozgrywek. Obyło się bez niespodzianek, choć rewelacyjni Turcy znów powalczyli do końca. Tym razem mieli w tym jednak godnego rywala. Do 86 minuty przegrywali z naszymi zachodnimi sąsiadami, kiedy wyrównał Semih Senturk. Kibice szykowali się na dogrywkę, ale obrońca Philipp Lahm rozstrzygnął losy awansu do finału. Turcy, którzy do tej pory trzykrotnie trafiali w doliczonym czasie, tym razem zginęli od własnej broni.

Dodatkowo kontuzji, wykluczającej go aż na rok, doznał bohater fazy grupowej – Nihat Kahveci. Nie najlepiej spisał się tez tym razem bramkarz Rustu Recber i nie wiadomo na ile miała wpływ na to kontuzja odniesiona w ćwierćfinale.

W drugim półfinale Hiszpania ponownie łatwo – tym razem 3:0 – pokonała Rosję.

- To było najlepsze 45 minut futbolu jakie kiedykolwiek widziałem – mówił bramkarz La Furia Roja Iker Casillias o drugiej połowie, w której jego koledzy zdobyli trzy bramki.

Urazu w jej trakcie doznał jednak David Villa i z tego powodu król strzelców turnieju opuścił jego finał.

Początek czteroletniej dominacji

W decydującym spotkaniu, na stadionie Ernsta Happela w Wiedniu, spotkały się naprawdę dwie najlepsze drużyny EURO 2008 – Hiszpania i Niemcy. Kibice kochają niespodzianki i tym razem też ich nie zabrakło, ale finał był już wewnętrzną sprawą gigantów futbolu.

Mimo to sam mecz nie był porywającym widowiskiem. Zadecydowała jedna akcja, w której po błędzie Lahma jedynego gola zdobył Fernando Torres. Hiszpanie triumfowali w wielkim turnieju po raz pierwszy od 1964 roku.

- Najważniejsza była kwestia psychiki, pozbycie się mentalności przegranych – komentował trener Luis Aragones, który po turnieju zrezygnował z pracy z kadrą.

- Już nikt nie mógł powiedzieć, że gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze – wtórował Iker Casillias.

Kraj, z którego kluby regularnie triumfowały w europejskich pucharach, od 1984 roku nie przeszedł fazy ¼ Mistrzostw Europy czy Świata. Teraz jednak szykował się na kilkuletnią futbolową dominację, którą zwieńczy mistrzostwo świata i pierwsza w historii obrona prymatu na Starym Kontynencie, cztery lata później.

Polska i Grecja na drugim biegunie

Austrię i Szwajcarię podczas EURO 2008 odwiedziło 4.2 mln piłkarskich turystów. Turniej znów był sukcesem organizacyjnym, a wobec braku angielskich kibiców obyło się tez bez większych awantur. Najważniejsze, że mylili się ci, którzy po wygranej Grecji cztery lata wcześniej zapowiadali początek ery defensywnego futbolu. Rodząca się tiki-taka polegająca na utrzymywaniu się przy piłce i wymianie wielu podań okazała się przyjemniejszą dla oka, a przede wszystkim skuteczną alternatywą. Kibice mogli odetchnąć z ulgą.

Polacy z pewnością nie tak wyobrażali sobie debiut w finałach mistrzostw Europy. Obiektywnie byliśmy jedną z dwóch najgorzej grających ekip turnieju. I marne to pocieszenie, że druga to obrońca tytułu – Grecja.

EURO 2012 – Organizacyjny sukces i piłkarska klapa Polaków

Cztery lata później Polacy, wspólnie z Ukraińcami, sami organizowali EURO. Obaw nie brakowało, ale organizacyjnie spisaliśmy się dobrze, choć niektóre drogi budowane na tamtą okazję po dziewięciu latach wciąż są nieukończone.

Atut własnych boisk nie pomógł niestety w sukcesie sportowym. Artur Boruc w telewizji zobaczył jak nieudolnie prowadzona przez Franciszka Smudę reprezentacja marnuje świetną okazję na promocję futbolu nad Wisłą.

Na szczęście pojawili się też pozytywni bohaterowie – jak genialny Andres Iniesta czy niesforny Mrio Balotelli.

*

Polacy rozpoczną udział w Euro 2024 od starcia z Holandią (16 czerwca, Hamburg) >>> CZYTAJ WIĘCEJ

Potem zmierzą się z Austrią (21 czerwca, Berlin)>>> CZYTAJ WIĘCEJ

Mecz z Francją (25 czerwca, Dortmund) >>> CZYTAJ WIĘCEJ

Awans do 1/8 finału wywalczą po dwa zespoły z każdej grupy i cztery reprezentacje z trzecich miejsc.

Grupy Euro 2024  

/red