Na stronach Sejmu jest już dostępny stenogram z
przesłuchania Ryszarda Sobiesiaka z 11 lutego. Stenogramy zostały we
wtorek opublikowane na stronach sejmowych.
Część stenogramu to zeznania biznesmena z branży hazardowej złożone w czasie zamkniętego posiedzenia.
W
zeszłym tygodniu Sobiesiak odmawiał odpowiedzi na pytania komisji lub
tłumaczył się niewiedzą i niepamięcią w sprawach dotyczących tak zwanej
afery hazardowej. Głosami posłów koalicji posiedzenie komisji było
kontynuowane w trybie zamkniętym. Posłowie argumentowali swoją decyzję
nadzieją, że bez obecności kamer Sobiesiak zacznie współpracować z
komisją.
Ryszard Sobiesiak rozmawiał z byłym ministrem sportu
Mirosławem Drzewieckim o tzw. aferze hazardowej podczas spotkania w
Stanach Zjednoczonych - wynika ze stenogramów z zamkniętego posiedzenia
komisji, na którym zeznawał biznesmen.
Spotkanie z Drzewieckim
Sobiesiak
powiedział w czwartek, pytany przez Bartosza Arłukowicza (Lewica), że
już po ujawnieniu w mediach tzw. afery hazardowej (w październiku 2009
roku) widział się z Drzewieckim w Stanach Zjednoczonych.
Jak
wyjaśniał, na Florydzie, gdzie obaj mają rezydencje, przypadkowo
spotkali się w listopadzie lub grudniu (2009 roku) i zdecydowali się
umówić, żeby porozmawiać. "Siedzę na ławce, czytam gazetę, moja córka
buszuje po jakimś shoppingu i... podjeżdża pan Drzewiecki, widzę jak
wysadza żonę i jedzie dalej. I nie widzi nawet mnie. I pani Nina idzie,
więc witam się z nią. Nikt w to nie uwierzyłby i mieliśmy się chować,
bo ja nawet się zastanawiam, czy my widzieliśmy się, czy nie. No, i
przez panią Ninę się umówiłem. Miał tam przyjechać za 2 godziny czy za
kiedyś; żeśmy się raz tam widzieli" - relacjonował biznesmen.
"O aferze coś tam było... to była taka rozmowa, ja nie wiem, on był obrażony na
mnie, ja na niego" - mówił Sobiesiak.
Sobiesiak nie pamiętał jednak dokładnie przebiegu rozmowy z byłym ministrem sportu.
Z kolei Drzewiecki zeznał, że ostatni raz widział się z Sobiesiakiem 22 września 2009 roku w Warszawie, w hotelu Radisson.
Nikłe udziały w firmach hazardowych
Ryszard
Sobiesiak zeznał na ubiegłotygodniowym zamkniętym posiedzeniu
hazardowej komisji śledczej, że on i jego rodzina mają niewielkie
udziały w firmach hazardowych, bo większą część sprzedał w 2007 roku -
wynika z opublikowanego we wtorek stenogramu.
Sobiesiak
mówił, że nie jest żadnym rekinem hazardu. Podkreślał, że jego syn ma
20 proc. udziałów w firmie Casino Polonia, ale - w jego ocenie - nie
jest ona w tej chwili dochodowa. Poinformował, że w 2007 r. sprzedał 80
proc. udziałów w tej spółce.
Dodał, że jego
rodzina ma też 1/3 udziałów w firmie Golden Play, która prowadzi salony
gry i ma automaty o niskich wygranych. "Do tej chwili mamy 1/3 udziałów
w Golden Play jako rodzina Sobiesiaków i 20 proc. w Casino Polonia, i
nic więcej" - oświadczył Sobiesiak. Zaznaczył, że większą część
udziałów w Golden Play sprzedał w 2006 i 2007 roku.
Zaznaczył,
że Golden Play ma 300 automatów o niskich wygranych, co oznacza, że do
niego należy 100. Zwrócił przy tym uwagę, że na rynku funkcjonuje ok.
60 tysięcy takich automatów. "I ja jestem rekin hazardowy" - ironizował
biznesmen.
Co mogą mi zrobić za to, że dzwoniłem do posła?
Ryszard
Sobiesiak powiedział na zamkniętym posiedzeniu hazardowej komisji
śledczej, że gdyby w grudniu miał taką wiedzę jak obecnie, nie wróciłby
ze Stanów Zjednoczonych do kraju.
"W życiu nie
przeżyłem takiego horroru. Ja normalnie wyjechałem z Polski. Normalnie
wróciłem. Wracałem, bałem się. Ja statkiem, drogą, już stałem na
schodach w samolocie i się wracałem. Jeden pan mi mówił: wracaj, drugi:
nie, idiota jesteś. Przyjaciele moi do mnie mówili: idiota. (...) No,
uwierzcie mi, jakbym wiedział to, co teraz wiem, bym nie przyleciał w
grudniu do Polski. Znaczy w grudniu do Europy. Nie przyleciałbym,
jakbym to wiedział wszystko" - mówił Sobiesiak na zeszłotygodniowym
zamkniętym dla mediów posiedzeniu komisji.
Biznesmen
podkreślał, że gdyby wiedział o wszystkich donosach na niego, nie
wróciłby do kraju. Podkreślał, że nic nie miał sobie do zarzucenia, ale
ludzie, którzy go znali i "znali układy", dzwonili do niego i prosili,
żeby nie przyjeżdżał. "Przyjaciele moi dzwonili albo w Ameryce mówili:
nie jedź, bo cię zamkną. Ja mówiłem: no, za co mnie mogą zamknąć?" -
relacjonował.
"Ja w życiu nie pomyślałem, że
coś takiego może być. Ja wiedziałem, co ja zrobiłem. Mówię: no, co wy,
jesteście nienormalni? No co mi mogą zrobić, że dzwoniłem do posła jako
kolegi?" - mówił biznesmen.
ag, PAP, Informacyjna Agencja Radiowa (IAR)