fot. Marcin Kydryński
Druga autorska płyta Marka Napiórkowskiego przekonuje, że w polskiej gitarze jazzowej mamy kolejnego obok Jarka Śmietany ważnego wirtuoza i ciekawego kompozytora. "Wolno" różni się od jego debiutanckiego "Nap" nie tylko atmosferą, ale i konceptem.
"Zawsze chciałem nagrać płytę stonowaną… może z powodu ogólnego chaosu, który nas otacza w dzisiejszym świecie…" - komentuje decyzję o nagraniu płyty akustycznej i wyciszonej Marek Napiórkowski.
Z Markiem Napiórkowskim, o koncepcie na muzykę, której sam chciałby słuchać, o zamiłowaniu do gitary akustycznej i co się może wydarzyć, gdy się pije wino z Grzegorzem Turnauem, rozmawia Petar Petrović.
Na poprzedniej Pana płycie znajdowało się kilka ballad, jednak o jej obliczu stanowiły przede wszystkim szybsze i bardziej żywiołowe kawałki. "Wolno" jest… o wiele wolniejsze, pełne zadumy, melancholijne…
Pierwszą płytę "Nap" potraktowałem jako przekrojowy wyraz moich różnorodnych fascynacji muzycznych. Lwią część tej płyty zagrałem na gitarze elektrycznej. Ale zawsze gitara akustyczna była dla mnie czymś bardzo inspirującym. Mimo że "Nap" był nagrywany na tzw. setkę, czyli nagrany przez muzyków grających razem w studio, to jednak potem ta muzyka uległa pewnej post produkcji. Kwartet, który stworzył regularną bazę, został wzbogacony o różne brzmienia instrumentów klawiszowych, potem swoje partie dograł Henryk Miśkiewicz, Krzysztof Herdzin, Ania Jopek dośpiewała swoja partię. Był więc to album przez nas wyprodukowany.
Wspomniał Pan o gitarze akustycznej, skąd ta zmiana?
Grałem z wieloma muzykami… z zespołem Funky Groove jazz elektryczny, a oprócz tego także z Henrykiem Miśkiewiczem i poczułem, że chciałbym stworzyć album, który będzie podporządkowany jednej konkretnej idei. I dlatego źródłem powstania "Wolno" było zagranie wyciszonej, spokojnej płyty przy użyciu jednej tylko gitary akustycznej. Na "Napie" grałem na kilku gitarach. Chciałem nagrać płytę, która byłaby takim złapaniem chwili. "Wolno" jest nagrane w przeciągu dwóch dni, zupełnie na setkę i nie podlegała post produkcji.
Zawsze lubiłem liryczną stronę muzyki, wzięło górę moje akustyczne zamiłowanie do instrumentów. Chciałem, żeby wszystko brzmiało bardzo naturalnie, bardzo akustycznie i użycie tej jednej gitary było też takim osobistym wyzwaniem. "Nap" jest efektem pracy koncepcyjnej i dodawania różnych "smaków", tutaj chciałem się pochylić nad bardzo wymagającym instrumentem akustycznym, żeby część muzyki, która powoduje wzruszenia i napięcia wyrazić za pomocą artykulacji, za pomocą mojego grania na jednej tak samo nagłośnionej gitarze. Zawsze chciałem nagrać płytę stonowaną… może z powodu ogólnego chaosu, który nas otacza w dzisiejszym świecie…
Pana obroną przed chaosem jest wyciszenie? "Wolno" należy do przedziału płyt, które można docenić tylko wtedy, gdy się w nie dobrze wsłuchamy. Potrzeba wyciszenia wewnętrznego, by docenić jej wszystkie uroki.
Chyba tak… kluczem do niej jest wyciszenie, pomyślałem sobie, że być może jest to płyta, której ja sam chciałbym posłuchać. Uchodzę za muzyka bardzo ekspresyjnego, a bardzo często zdarza mi się słuchać płyt bardzo balladowych. Drzemie we mnie od zawsze ta liryczna dusza. Jako muzyk nie lubię stagnacji, lubię rozwój, akcję. Postanowiłem zaprosić muzyków, którzy trochę inaczej niż na pierwszej płycie zrealizują tę koncepcję muzyczną, wynikającą z moich kompozycji. Tutaj kluczowym muzykiem okazał się Michał Miśkiewicz, który jest wieloletnim współpracownikiem Tomasza Stańki, tworzy trio kiedyś zwane Simple Acoustic , a teraz Trio Marcina Wasilewskiego. Jego zaangażowanie nadało płycie oczekiwanego przeze mnie kształtu, on stworzył pewne warunki muzyczne, które jak najbardziej pasowały do mojej koncepcji. Gra w sposób bardzo kreatywny, bardzo niedosłowny, to nie jest wystukiwanie rytmu, tak jak często ma to miejsce w muzyce popularnej. Perkusja spełnia absolutnie równoważną rolę ze wszystkimi innymi instrumentami. Stąd się bierze ta dwoistość tytułu "Wolno", z jednej strony gramy powoli, sugerując tym samym, że jest to płyta balladowa, z drugiej wolno bo jest na niej wolność. Mimo że gramy utwory stonowane i spokojne, to bardzo dużo rzeczy się dzieje, rzeczy podskórnych na zasadzie integracji między muzykami. To jest coś moim zdaniem najbardziej atrakcyjnego.
Gdybym nie wiedział, kto gra na tej płycie, to strzeliłbym, że jest ona firmowana przez wydawnictwo ECM.
Bardzo lubię tę wytwórnię, uważam że ma ona bardzo charakterystyczny język, ale nie jest to jedyna muzyka, która mnie fascynuje. Faktycznie, nagrywając tę płytę i słuchając tej muzyki chciałem, by mój album brzmiał mniej więcej w taki sposób.
Jaka jest Pana zdaniem główna różnica w tworzeniu muzyki na instrumentach elektrycznych i akustycznych?
Nie jestem zdeklarowanym wielbicielem akustycznych instrumentów w kontrze do elektrycznych. To nie jest tak. Ja bardzo lubię grać na elektrycznej gitarze i nie porzucę jej, jak skończę promować tę płytę , ale jest coś bardzo ciekawego w akustycznym instrumencie. Coś organicznego i strasznie naturalnego. John Scofield nie mówił, że gra na gitarze elektrycznej, tylko, że gra na gitarze elektrycznej ze wzmacniaczem. Faktycznie, jest większa liczba pośredników, dzięki którym wydobywamy dźwięki. W przypadku instrumentów akustycznych wszystko dzieje się bezpośrednio i nie jest w żaden sposób przetwarzane. Są one przy tym niezwykle wymagające. Im więcej człowiek daje poprzez pracę nad swoją techniką temu instrumentowi, tym więcej dostaje z powrotem. Gram na gitarze z metalowymi strunami i czuję, że dzięki temu bliższy jest kontakt myśli muzycznej z przetworzeniem jej. Jest także dużo większy problem z wydobyciem niuansów artykulacyjnych, które sprawiają, że muzyka jest interesująca. Ale efekt końcowy jest cudowny.
Nagra Pan płytę w ciągu dwóch dni… muszę pogratulować ekspresowego tempa.
Koncept płyty był taki - łapiemy pewną chwilę. Napisałem utwory, wymyśliłem sobie jakąś koncepcję, napisałem wiele partii w nutach. Gdy jednak spotkałem się z muzykami, których zaprosiłem do nagrania tej płyty, to zależało mi strasznie, by była ona taką wzajemną interakcją. Żeby nie była to płyta typu pop, że gramy i ktoś realizuje jakieś założenia, czy płyta w stylu muzyki klasycznej, że ktoś napisał każdą nutę co do dźwięku. Zwróciłem się do bardzo kreatywnych muzyków, z jazzowym backgroundem. I postanowiłem, żebyśmy razem wyimprowizowali jak najwięcej dobra z tej muzyki, bo od dłuższego czasu jestem zdania, że to jest właśnie największa siła. To dzianie się tu i teraz sprawia, że muzyka jest świeża. I taki efekt chciałem uzyskać.
Można to więc uznać za spotkanie grupki przyjaciół. Ile w takim razie na Pana płycie aranżacji i kompozycji, a ile improwizacji ?
fot. Michał Glinicki
Jeśli chodzi o ten procent, to nie powiem dokładnie. My gramy na bazie czwórki plus goście. Wszystkie tematy utworów są skomponowane, jest skomponowana linia melodyczna, to jest pewna baza. Ale nawet w tematach wszyscy grają w sposób kreatywny, twórczy, coś proponują, a reszta na to reaguje. W solówkach jest już całkowicie swobodnie, ale improwizacje te odbywają się na bazie pewnego szkieletu. Wykonujemy np. "Yesterday" tak jak został napisany przez McCartneya, a potem na bazie tej harmonii budujemy coś nowego, budujemy nowe melodie, nowe struktury rytmiczne. Praca z ludźmi kreatywnymi polega na tym, że ta muzyka nie jest anarchią, tylko trzyma się pewnej całości. Graliśmy każdy utwór po dwa, trzy razy i po jakimś czasie wybieraliśmy najlepszą wersję.
Mówiliśmy o grze na setkę, ale jeden utwór na "Wolno" wyróżnia się nie tylko tym, że śpiewa na nim pana stara znajoma Anna Maria Jopek.
Wszystkie utwory były nagrane w ciągu dwóch dni, za wyjątkiem nagrania z Anną Marią Jopek, ten utwór nagrany jest w trzyosobowym składzie. Ania śpiewa, ja gram na gitarze, a na harmonijce gra absolutny geniusz instrumentów perkusyjnych Mino Cinelu, współpracownik Stinga, Petera Gabriela, Milesa Davisa, Weather Report itd. On swoją partię dograł w Nowym Jorku. Ja z Anią nagrałem ten utwór w duecie, potem wysłaliśmy mu go do Stanów. Utwór ten jest po to, by zadziało się na płycie coś innego. Jest to taka piosenka bez słów, śmiejemy się z Anią, ze Ridley Scott powinien do nas zadzwonić i wziąć ją do jakiegoś filmu. No, ale jak na razie telefon milczy. Jeśli chodzi o pozostałych dwóch gości, mam na myśli Roberta Majewskiego, naszego świetnego trębacza i absolutne objawienie harmonijki ustnej, nowe nazwisko na mapie jazzowej Gregoire Maret. Grał kwartet: Michał Miśkiewicz na perkusji, Michał Tokaj na fortepianie, Robert Kubiszyn na kontrabasie, który także był razem ze mną współproducentem płyty i podejmował ostateczne decyzje co do wersji i spraw związanych z brzmieniem. Robert Kubiszyn jest skądinąd znakomitym gitarzystą basowym, ale tutaj porzucił swoją ukochaną basówkę i zagrał tylko na kontrabasie, żeby pasowało do tej koncepcji. Graliśmy sami jako kwartet, albo z jednym albo drugim gościem. W czterech utworach zagrał Gregoire, a w dwóch Robert na fligerhornie, czyli na ciemniejszej odmianie trąbki.
Na płycie znajduje się też interpretacja utworu Beatlesów.
Beatlesów zawsze lubiłem. Kiedyś nocowałem u Grzegorza Turnaua i u niego w domu siedzieliśmy przy winku i on mi puścił koncert Paula McCartneya na DVD. Zwróciłem bardzo uwagę na utwór, który znałem już od lat. Grzesio jak to Grzesio, usiadł do fortepianu i zaczął grać i śpiewać. I tak powoli, powoli zaczęliśmy się wkręcać w tę piosenkę. Następnego dnia wykonał ją na swoim koncercie, a mi została w głowie piękna melodia z tego utworu. Co prawda, postanowiłem ją zagrać kompletnie inaczej, w znacznym spowolnieniu. Nie jest to napisane na płycie, ale ta interpretacja wiąże się z moim wielkim uwielbieniem do zmarłej niedawno mojej ulubionej wokalistki Shirley Horn. Słynęła z tego, że śpiewała w strasznie wolnych tempach. Postanowiłem zagrać tych Beatlesów tak wolno i okazało się, że wyszło nam to na tyle fajnie, że postanowiłem, że będzie to utwór, który rozpocznie płytę.
https:\/\/www.mareknapiorkowski.com/