Jacek Korohoda wydał swoją pierwszą autorską płytę „If It Happens”, po prawie trzydziestu latach zawodowego grania. Może do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć? - zastanawia się nad przyczyną tak późnego debiutu. Pisanie do szuflady i długie przygotowania opłaciły się. Rezultatem jest ciepła i melodyjna płyta adresowana do szerszego grona, choć daleka od płytkiego smooth jazzu.
Z Jackiem Korohodą o zakładaniu pierwszych garażowych kapel, przyjaźni z Jarkiem Śmietaną i fascynacji Patem Metheny rozmawia Petar Petrović
Zanim skupimy się na płycie „If It Happens”, chciałbym żebyśmy cofnęli się na chwilę do Pana dzieciństwa. Jak doszło do tego, że został Pan muzykiem? Z tego co mi wiadomo ojciec jest profesorem biologii, więc tu raczej wpływów nie znajdziemy...
Jak to wyszło… zawsze mi coś tam w duszy grało. (śmiech) Mama w dzieciństwie grała na pianinie i muzyka generalnie była w domu obecna. Potem przyszła młodzieńcza pasja, którą zacząłem rozwijać i kształtować. Moją pierwszą poważniejszą fascynacją z polskich zespołów był SBB, który twórczo podchodził do muzyki rockowej. Potem poszedłem bardziej w stronę muzyki jazzowej. Weather Report to był pierwszy zespół, który w latach siedemdziesiątych mnie zafascynował. Równolegle z tym szły własne próby, ćwiczenia. W zasadzie jestem samoukiem. Uprawnienia zawodowe uzyskałem zdając egzamin państwowy organizowany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki. Ostatnie parę lat grałem w telewizyjnym show „Kraj się śmieje” byłem tam jedynym członkiem z kilkunastoosobowej orkiestry, bez tytułu magistra sztuki.
Pierwsze zespoły jazz rockowy Chwila Nieuwagi i Project założył Pan w piwnicy. Jak Pan wspomina tamten czas i tamtego Jacka Korohodę?
Uważaliśmy, że robimy coś wyjątkowego, wielkiego, mieliśmy poczucie misji. Obydwa te zespoły grały własne rzeczy, tworzyliśmy całkowicie autorską muzykę. Koledzy z Radia Kraków, które jest patronem medialnym mojej płyty, wyciągnęli mi w czasie wywiadu taśmę z festiwalu Jazz Juniors z 1982 roku. Struchlałem… miałem przecież wtedy dziewiętnaście lat! Podarowali mi ostatnio płytkę z tymi utworami, których przez tyle lat nie słyszałem. Oba zespoły Chwila Nieuwagi i Project odnosiły spore sukcesy. Z późniejszego zespołu Project wywodzi się kilku, nawet na świecie znanych muzyków. Paweł Mąciwoda gra w Scorpionsach, a ja go osobiście znalazłem na jakiś przeglądzie, po którym pojechałem go szukać w Wieliczce, bo wiedziałem, że tam mieszka. On wtedy nie miał jeszcze szesnastu lat. Ja miałem wtedy trochę ponad dwadzieścia, ale posiadałem już jakieś doświadczenia z poprzedniego zespołu. Grzesiek Górkiewicz, który gra też na mojej płycie, jest wziętym muzykiem studyjnym i gra w Skaldach.
Ciekawie drogi się rozeszły… Spoglądając na Pańska biografię muzyczną nie dziwi mnie fakt, że „If It Happens” jest tak różnorodną płytą. Grywał Pan w wielu różnych muzycznie zespołach, jazz soulowych, fusion, latino...
To wszystko mieści się w obrębie szeroko rozumianej muzyki improwizowanej. Lata grałem w zespole Prowizorka Jazz Band, zespole jazzu tradycyjnego. Dołączyłem do niego w 1992 roku a zagraliśmy ostatnio dwa tygodnie temu na Węgrzech w Debreczynie, bez zmarłego w tym roku frontmana zespołu Tomka Sachy. Graliśmy bardzo dużo na Zachodzie, mieliśmy swój managment, kilka płyt też się na Zachodzie ukazało, wydanych przez wytwórnię Timeless i Cd Sound. Jest to muzyka improwizowana, taki swingowy, cygański jazz, aczkolwiek językiem, czy idiomem jest dla mnie wypowiedź solistyczna w muzyce, przede wszystkim melodyka i jej melodyk i tę melodykę można stosować w obrębie różnych konwencji, rożnych pulsów, czy swingowych, czy jazz –rockowych, czy nawet rockowo – bluesowych. To jest taka misja, żeby zagrać to na gitarze. Antoni Krupa po jednym z koncertów powiedział: to ja już wiem, dlaczego to, co ty robisz, jest takie dziwne, bo to są tematy smooth jazzowe albo nawet piosenkowe, a potem to się rozwija w kierunku normalnej jazzowej improwizacji. Nie wiadomo jak to ugryźć – mówi do mnie – bo ani nie nadaje się to na podkład do audycji smoothowej, ani stricte jazzowej audycji, dla której temat jest zbyt łagodny, zbyt klasycznie osadzony w harmonii. No nie wiem, coś takiego gra mi w duszy, to coś takiego robię.
Ta różnorodność to Pana wielki plus.
Chyba tak…. Miło to słyszeć w każdym razie... można zarzucić oczywiście eklektyzm. W każdym razie, to co zrobiłem, jest absolutnie szczere, bez żadnych nacisków, zamówień itd.
W Big Bandzie „Jaszczury” miał Pan możliwość spotkania się z wieloma znanymi postaciami ze świata jazzu.
Big Band istniał kilka lat i mieliśmy regularne próby w klubie pod Jaszczurami. W zasadzie grała tam cała masa muzyków krakowskich, a ja miałem tam stały etat gitarzysty. Przewinęło się trochę sekcji, dużo wybitnych saksofonistów. Na większych koncertach grywali z nami soliści jak: Zbyszek Namysłowski, Lora Szafran czy Jarek Śmietana, mój nauczyciel, wzór, a obecnie dobry przyjaciel. Był także Marek Bałata, z którym znam się jeszcze z dawnych czasów, początków… był taki ośrodek w Krakowie, który teraz pełni inną funkcję – Dworek Białoprądnicki i wielu muzyków z Krakowa właśnie tam, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, istniała na scenie i zaistniała na scenie. Tadeusz Leśniak, pianista, napisał znaną piosenkę dla Wałów Jagiellońskich „Monika dziewczyna ratownika”. Różnie się ich losy potoczyły, ale wszyscy grają w zasadzie muzykę twórczą. Big Band Jaszczury prowadził Witold Malinowski, obecnie dyrektor zespołu szkół muzycznych w Krakowie im. Jarosława Karłowicza, a zaczynał karierę pod koniec lat siedemdziesiątych w zespole Drive. Dużo w tych latach graliśmy koncertów orkiestrowych. Wychodził Big Band i grał bez jakichś specjalnych gwiazd, to był spory program i świetna szkoła pracy, czytania, precyzji, bardzo lubiłem te próby. Niestety nie znalazły się wtedy w mieście żadne środki, żeby miasto - wielkości Krakowa - miało jedną orkiestrę rozrywkową, dwudziesto- a nawet piętnastoosobową. Przy środkach typu, pół etatu na muzyka, byłoby to możliwe do zrealizowania. Tak się jednak nie stało… Moim zdaniem jest to skandal, że żadne miasto w Polsce nie miało swojego Big Bandu.
Czy w niedalekiej przyszłości możemy liczyć na jakiś wspólny duet gitarowy?
Może do tego kiedyś dojdzie. Nie ukrywam, że ja byłbym za…
Na okładce Pana płyty można znaleźć kilka słów napisanych przez Jarka Śmietanę. Jaką rolę odegrał on w Pana karierze?
Jarka zaczepiłem w klubie, jako młody chłopak z liceum, po jakimś jego koncercie, na którym pod koniec lat siedemdziesiątych, siedziałem sobie z rozdziawionymi ustami. Zapytałem go, czy nie dałby mi paru lekcji. No i on się zgodził. Po kilku lekcjach powiedział, że mogę do niego chodzić. Potem uczestniczyłem też w jego warsztatach muzycznych w Chodzieży, w których prowadził zajęcia w klasie gitary. Jarek generalnie otworzył mi oczy na to, o co chodzi w grze na gitarze jazzowej, przede wszystkim jeśli chodzi o harmonię, nie oczekując nic w zamian. Przypomnę, że był to koniec lat siedemdziesiątych i byliśmy praktycznie odcięci od dostępu do jakichkolwiek źródeł wiedzy.
Wróćmy do Prowizorki. Jak teraz wygląda sytuacja w tym zespole, jaka jest jego przyszłość po śmierci jednego z założycieli Tomasza Sachy?
Prowizorka powstała w Gnieźnie w 1982 roku. Zespół ten miał z założenia imitować utwory tradycyjne, coś w rodzaju kabaretu. Z czasem to się przerodziło w działanie bardziej profesjonalne. Zaczęli się wymieniać muzycy. Znalazła się propozycja wyjazdu na Zachód. To jest pierwszy polski zespół w historii, który nagrał płytę kompaktową. Zespół spełnionych marzeń kilku kolegów. W tym roku zmarł solista, który grał na gębofonie i kazoo. W zasadzie to, co teraz gramy, to są tylko koncerty ku pamięci Tomka. Normalnej działalności chyba już nie będziemy prowadzić. Była to dla mnie wielka szkoła grania, szkoła życia. Spędzaliśmy dużo czasu w Europie Zachodniej, a w rekordowym roku w moim notesie mogę
odnaleźć ponad siedemdziesiąt koncertów! W zasadzie festiwale i rzadko kluby. Jeździliśmy jak piłeczki pingpongowe, tam i z powrotem… nie udało się nam grać w Stanach, to takie niespełnione oczekiwanie. Zaliczyliśmy w zasadzie całą Europę i wszystkie festiwale łącznie z North Sea, nie byliśmy tylko w Skandynawii.
Niedawno brał Pan udział w bardzo ciekawym projekcie, widowisku muzycznym „Pan Kazimierz”.
Można już kupić płytę z piosenkami z musicalu "Pan Kazimierz". Miał on już kilkanaście odsłon, m. in. na festiwalu piosenki autorskiej we Wrocławiu, w Zielonej Górze, na Śląsku i w Krakowie. Znalazłem się w tym projekcie dzięki znajomości z Agnieszką Chrzanowską, śpiewającą poetką, kompozytorką krakowską i Michałem Zabłockim, piszącym teksty, który przez lata współpracował z Grzegorzem Turnauem. Oni stworzyli pomysł na „historię krakowskiej dzielnicy Kazimierz”, historię żydowskiej dzielnicy opowiedzianej w formie piosenek i tekstów padających z offu. Zaproszono kilku muzyków do tego, by akompaniowali podczas spektaklu. Tadeusz Leśniak, wybitny pianista, znany akordeonista - Jacek Hołubowski, na basie Józef Michalik i ja na gitarze. Kompozytorzy byli rożni np. Jacek Łągwa, który napisał dwie śliczne piosenki…
Wróćmy do „If It Happens”. Zaprosił Pan do współpracy pokaźną grupkę muzyków… większość z nich znana jest z Pana poprzednich projektów. Można uznać, że płyta jest efektem spotkania wieloletnich kolegów.
Pierwotnie myślałem, że będzie to skromniej brzmiąca płyta, a to się tak z czasem zaczęło rozrastać! Miałem utwory, miałem pomysły na aranżację, miałem koncepcję, natomiast trzeba było w jakiś sposób nakłonić muzyków, żeby to zagrali. Nie był to zespół, który działa na stałe, aczkolwiek się przyjaźnimy i znamy się z różnych muzycznych okoliczności. Pierwotnym tytułem dla płyty była "Wyobraźnia", zamierzałem bowiem dać muzykom wolną rękę w solówkach i w różnych partiach utworów. I działo się to tak, że nagraliśmy sekcję rytmiczną i nagrałem gitarę na tzw. „rybkę”, czyli jak to ma brzmieć: akordy, tematy, jeszcze nie w takiej aranżacji, jak to jest na płycie. Z nutami kontaktowałem się z przyjaciółmi. I pytałem ich: czy nie chciałbyś wziąć w tym udziału, czy ci się to podoba? Wszyscy muzycy zagrali dlatego, że chcieli zagrać i że im się to podobało, ponieważ nie było honorariów... Wbrew pozorom muzycy w działania twórcze, które im odpowiadają, angażują się bardzo chętnie i nie pytają o pieniądze, jeśli nie jest to jakaś usługówka i jest możliwość twórczego pokazania się. Dużo jest na płycie własnej inwencji i wkładu szczególnie Grześka Górkiewicza, pianisty, który nagrał w Warszawie pięć razy tyle tracków i pomysłów stosunku do tego, co dostał napisane... Z Grześkiem razem żeśmy się muzycznie wychowali i rozumiemy się w każdym utworze, wiec przy montażu stanąłem przed wielkim problemem, czy przypadkiem nie wydać muzyki elektronicznej. (śmiech) Bo jakbym wziął głównie jego tracki i inaczej to zmiksował, to mogłoby wyjść zupełnie inne brzmienie płyty. W efekcie końcowym muzyka na płycie jest przede wszystkim gitarowa …
…ale zostawia Pan dużo miejsca kolegom…
… taki był bowiem jej zamysł. Musiałem zastanowić się nad tym, na ile jest to produkcja moja, jako kompozytora i a na ile mnie, jako gitarzysty. Akurat przy tej koncepcji zależało mi na tym, by jak najpiękniej wypadły te utwory, a nie żebym ja jak najpiękniej zanudził wszystkich na gitarze przez pięćdziesiąt pięć minut. A możemy posłuchać na niej Leszka Szczerbę, wybitnego solistę na saksofonie, na co dzień grającego w zespole Grzegorza Turnaua. To właśnie w Big Bandzie Jaszczury się poznaliśmy, a przez kilka ostatnich lat pojawiał się w składzie Prowizorki. Bogdan Wysocki, również mój znajomy, pierwsza trąbka dawniej Alex Bandu, Big Bandu "Jaszczury", gra w rejonach, które mi odpowiadają. Jeszcze jeden saksofonista młodszego pokolenia, którego gra mi odpowiada - Leszek Nowotarski. Sekcja rytmiczna również zaprzyjaźniona, mój przyjaciel perkusista Sławek Berny, Józek Michalik na gitarze basowej. Zagrali także Grzegorz Bąk na kontrabasie, Łukasz Wiśnia Wiśniewski na harmonijce oraz wokalistki: Justyna Motylska, Alina Radziwanowska … zawsze lubiłem głos ludzki… wszystkim to się kojarzy z Patem oczywiście. Ale w zasadzie ktokolwiek by nie nagrał głosu z gitarą, nawet jeśli to będzie Al di Meola… to i tak będzie aaa… Pat Metheny! Pierwszy utwór Manuela, który napisałem w 1985 roku jest właśnie pod wpływem wczesnych dokonań Pata z lat siedemdziesiątych, jeśli chodzi o brzmienie gitary i stosunek melodii do harmonii. Dla mnie to jest po prostu geniusz. Miałem przyjemność zamienić z nim kilka słów. To jest wielka osobowość.
Jacek Korohoda - "If It Happens"
A kto oprócz Pata Metheny wpłynął na Jacka Korohodę?
Dla mnie wielką fascynacją jest Jaco Pastorious, George Benson śpiewak - gitarzysta, Wes Montgomery, którego bardzo dużo słuchałem. Z nowszych gitarzystów Mike Stern. Wielcy saksofoniści oczywiście. Pianiści typu Tommy Flanagan., a także soulowa muzyka lat siedemdziesiątych, np. Stevie Wonder, Earth Wind and Fire, Ohio Players, aż do Bee Geesów i innych. Ech… muzyka to moja pasja!
Najbliższe koncerty:
28.02.2008 - Teatr Piosenki ul. Szczepańska, Kraków, musical Pan Kazimierz
10.03.2008 - the Piano Rouge, Kraków, z Alina Radziwanowską i Maciejem Howańcem
13.04.2008 - Teatr Piosenki Krzysztofory, Kraków, musical Pan Kazimierz
17.05.2008 - Jazz Club Harris, koncert promocyjny If It Happens
https:\/\/www.korohoda.eu/home.htm