Krótki kurs historii grupy Pearl Jam. Bardzo dobry debiut "Ten", amerykańskość potwierdzona przez Neila Younga, etykietka głosu pokolenia X. Występ w fabularnym filmie "Singles" jako muzycy fikcyjnego zespołu. Wymiana uszczypliwości z Nirvaną w muzycznych mediach i brak teledysków przez wiele lat. Pilnowanie możliwie najniższych cen biletów na bardzo długie koncerty. Wielka baza lojalnych fanów w Polsce i nie tylko. Muzycznie jeszcze tylko mocna trzecia płyta "Vitalogy" i pojedyncze kawałki na pozostałych, raczej przeciętnych, zapowiadanych: "teraz pokażemy wam, co znaczy prawdziwy Pearl Jam, nagraliśmy najlepszą płytę od debiutu". Nie nagrali takiej nigdy.
"Backspacer" trwa niecałe 37 minut. Jakby starzy już muzycy powiedzieli sobie: zagrajmy trochę muzyki. Na dziewiątej ich płycie zwraca uwagę rockowa świeżość, zadziorność, pozytyw. Żadnej presji, ciśnienia, są tu kawałki wydziergane tak jak trzeba, z tego co trzeba ("Gonna See My Friend", "Got Some", "Force of Nature"). Słucham tego i się nie meczę, a Pearl Jam w dziedzinie męczenia ostatnimi płytami zasłużył na doktorat. Zmiany, zmiany. W "Got Some" pacyfistyczne przesłanie jest oprawione w rytm reggae w zwrotce i szybkiego, mój Boże, rocka w refrenie. Jestem w stanie wyobrazić sobie debiutantów grających witalne, optymistyczne "The Fixer". To jak stare Broken Social Scene – kawałek z niegłupim tekstem doprawionym ironią, której kiedyś tak mocno Vedderowi brakowało. Plus stylowe pianino rodem z serialu "Alf". Rewelacja! Rozpędzony, tępy punkowy "Supersonic" ujmuje frazą: "I don’t need you to live, but I’ll never let you go". Autor tekstów oswoił się ze swoimi latami i z tym, że w szołbizie nie jest naturszczykiem: "I wanna shake this pain before I retire" (utwór 1), "Get it now / get it on / before its gone" (utwór 3), "I’ll dig your grave / We’ll dance & sing / Who knows, could be our last lifetime" (utwór 3). I tak przez całą płytę. Facet ma dystans do swojej roboty, do swojego życia. Zamiast refleksji pokazuje wnioski.
Zabawę w rock'n'rollową aranżację i tekst o Jasiu z gitarą ("Johnny Guitar") kontruje tekst: "For that’s 30 years or more I’ve loved her so / And how I need to know why she’s with him". Łagodna ironia to nie jest znak firmowy Pearl Jamu. Nie robią wrażenia tylko podniosłe słowa "Speed Of Sound" wzmocnione jeszcze popową aranżacją. Mogliby sobie darować ten kawałek, nie pasuje do reszty i nic nie daje w zamian – za daleko oddala się od amerykańskiej gitarowej tradycji, którą czują tak dobrze. To ona jest bohaterem tej płyty. Bo nie czarujmy się, Pearl Jam muzycznie nigdy, przenigdy nie był wynalazcą. Oni umieją patrzeć tylko wstecz, dlatego tak ważne są u nich teksty.
Dobre jest "Just Breathe", gdzie Eddie Vedder występuje w lubianej przez siebie roli chłopaka z gitarą mruczącego pioseneczkę o przyjaźni, miłości, nieśmiałości i grzechu. Delikatny akompaniament basu, drobiących gitar, tu i ówdzie smyczków i fletu brzmi jak wygładzone tło do "Prostej historii" Lyncha. Trochę rozpaczliwy, kiczowaty refren psuje dobre wrażenie, ale i tak jest więcej niż nieźle. Zamykający zestaw, jeszcze lepszy tekstowo i muzycznie "The End" również kojarzy się z muzyką, którą Vedder zrobił do filmu "Into The Wild" (w Polsce "Wszystko za życie"). Skromna, akustyczna piosenka podbita (w dalekim tle) smyczkami i dostojnymi instrumentami dętymi jest bardzo mocnym zakończeniem "Backspacera". Nie jest to rozmemłany, wydłużony w opór podniosły song w rodzaju "Indifference" zamykającego płytę "Vs" (i większość koncertów zespołu). Teraz cięcie jest trzęsieniem ziemi. To jest po prostu lepsze, bardziej zwarte i – bardziej poruszające.
"I smile big with a toothless grin" – śpiewa Vedder w "Supersonic". Ma rację, oni wreszcie są uśmiechnięci. Sam uśmiech też nie aż tak szczerbaty, jak skromnie ujął to Edward. Trzonowce to najbardziej wiarygodne folkowe kawałki. Siekacze – dynamiczne, zwarte, mocne utwory z naprawdę dobrym tekstem. Ubytki – pośrednie przynudzanie w stylu starego, złego Pearl Jamu. Na szczęście na "Backspacerze" w mniejszości (za długie, mdłe "Amongst The Waves", nijakie "Unthought Known" i pretensjonalne "Speed Of Sound"). Wątpię, żeby był jeszcze ktokolwiek, dla kogo Pearl Jam będzie objawieniem. Jednak po tej płycie starzy fani mogą wreszcie spojrzeć w oczy światu bez wstydu. Tego da się słuchać.
Jacek Świąder