Gdyby nie wielka rock'n'rollowa rewolucja, która w latach 60. sprawiła, iż chłopcy w tysiącach polskich miast i miasteczek zaczęli przerabiać odbiorniki radiowe na wzmacniacze gitarowe i ranić sobie palce o struny fortepianowe zakładane w grubo ciosanych gitarach, bracia Jacek i Andrzej Zielińscy, byliby dziś z pewnością uznanymi kompozytorami muzyki poważnej. Jednakże i ci utalentowani uczniowie Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej ulegli magii piosenek The Beatles, porzucając zacisza filharmonii dla niepewnej i pogardzanej przez klasyków kariery estradowej. Czas pokazał, iż ta śmiała decyzja była słuszna. Założeni przez nich Skaldowie osiągnęli w kraju popularność nie mniejszą niż słynna czwórka z Liverpoolu, zaś ich piosenki na stałe weszły do kanonu polskich przebojów.
FESTIWAL MUZYKI NASTOLATKÓW
Skaldowie powstali w Krakowie w roku 1965 (tak jak Czerwone Gitary) i podobnie jak trójmiejska formacja szybko stali się wiodącym zespołem tworzącej się sceny bigbeatowej.
Wielokrotni zwycięzcy krakowskich giełd piosenki, przezywani przez to maklerami, początkowo zachwyt wzbudzali przede wszystkim wśród dziennikarzy muzycznych. Ci z uznaniem pisali, iż grupa wyróżnia się na tle innych wysoką kulturą muzyczną i odważnymi rozwiązaniami kompozycyjnymi. Walory te zostały docenione w 1966 roku na I Ogólnopolskim Festiwalu Muzyki Nastolatków. Konkurs ten poprzedzony wieloetapowymi eliminacjami, w których uczestniczyło około 500 zespołów i 600 solistów z całego kraju, przyniósł Skaldom zwycięstwo, a także pierwsze zaproszenie do Opola, gdzie zespół wystąpił m.in. obok Tajfunów, Czerwonych Gitar, Trubadurów w koncercie zatytułowanym "Popołudnie z młodością". Wisienką na torcie tego pierwszego roku działalności okazał się udział w reklamowanym jako musical dla młodzieży filmie "Mocne uderzenie". Ciesząca się niezwykłym powodzeniem komedia Jerzego Passendorfera pozwoliła zespołowi zdobyć młodą publiczność.
"Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał"
Skaldowie
fot. Archiwum prywatne
W trakcie finałowego koncertu Festiwalu Muzyki Nastolatków w Gdańsku Skaldowie zostali wygwizdani przez niezadowoloną z werdyktu widownię, preferującą głośniejszą i bardziej dziką muzykę. W związku z czym miesięcznik "Jazz" w podsumowaniu roku 1966 uznał Skaldów za zespół najbardziej niedoceniony przez młodzież, jednocześnie honorując go mianem największego odkrycia roku.
MAMO, A CO TO JEST SKALDOWANIE?
Z papierami najciekawszego zespołu beatowego Skaldowie rozpoczęli regularne koncertowanie i nagrywanie płyt. Wydawane rok po roku krążki, łączyły w sobie wyrafinowanie kompozycyjne z melodyjnością. Krytycy żartowali, iż wplatająca do swej muzyki wątki klasyczne, jazz, a nawet muzykę góralską grupa stworzyła własną odmianę big beatu zwaną "skaldowaniem".
Wielkim sukcesem okazał się wydany w 1968 roku album "Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał". Nagrany nieco wcześniej tytułowy utwór został radiową piosenką roku 1967.
W 1968 w Opolu Skaldowie gromkimi oklaskami zostali "zmuszeni" do pięciokrotnego wykonania piosenki "Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał", ustanawiając tym samym rekord festiwalowego bisowania.
CAŁA POLSKA W SKOWRONKACH
Nie gorzej radziły sobie i inne piosenki z tej płyty. Utwory takie jak "Nie całuj mnie pierwsza" czy stylizowany na pastorałkę "Będzie kolęda" zajmowały czołowe miejsca w licznych rankingach przebojów. Lekka acz finezyjna muzyka Skaldów, do której teksty pisali tekściarze tego pokroju co Leszek A. Moczulski, Agnieszka Osiecka czy też Wojciech Młynarski, rehabilitowała big beat w oczach krytyków narzekających na banalizm i prostotę muzyczną tego gatunku.
W 1969 roku zespół nagrał jedną z najpiękniejszych płyt w historii powojennej muzyki rozrywkowej. Album "Cała jesteś w skowronkach" przyniósł 11 wspaniałych kompozycji, z których większość stała się prawdziwymi "evergreenami". "Z kopyta kulig rwie", "Króliczek", "Prześliczna wiolonczelistka" to piosenki, które do dziś fascynują i wysoko ustawiają poprzeczkę artystom z aspiracjami do tworzenia ambitnego popu.
"Z kopyta kulig rwie"
SOPOCKIE FATUM
Skaldowie
fot. Archiwum prywatne
W początkowych latach swego istnienia Skaldowie nie mieli szczęścia do sopockich festiwali. W 1968 roku wiozący ich tam autokar wpadł na drzewo, a pasażerowie trafili do szpitala. Z kolei rok później na skutek awarii aparatury nagłaśniającej zgromadzona w amfiteatrze publiczność nic nie słyszała, wobec czego zespół zszedł ze sceny po pierwszej piosence i odmówił dalszego występu. Zachowanie to wywołało burzę, gdyż w transmisji telewizyjnej dźwięk był dobrze słyszalny. Po tym incydencie część decydentów domagała się, by ukarać niepokornych Skaldów zakazem zagranicznych wyjazdów.
Pomysł ukarania zespołu na szczęście nie doszedł do skutku i już we wrześniu 1969 roku grupa wyjechała na miesięczne tournee po klubach polonijnych w USA. Wyjazd ten stanowi cezurę w twórczości Skaldów, gdyż po nim, zaopatrzeni w nowe instrumenty - w tym oryginalne organy Hammonda - zwrócili się w kierunku trudniejszych dźwięków, czego efektem były, uznawane za majstersztyk muzyki progresywnej w skali światowej, albumy "Od wschodu do zachodu słońca" (z utworem "Mateusz IV" dedykowanym Czesławowi Niemenowi), "Krywań, Krywań" oraz "Stworzenie świata część druga". Zespół, który przez pierwszych pięć lat swojego istnienia zagrał ponad 1000 koncertów, w latach 70. jako jeden z niewielu bigbeatowych zespołów przetrwał modę. Talent i pomysłowość Skaldów pozwalały im na nagranie dwóch zupełnie różnych stylistycznie płyt w ciągu roku. Andrzej Zieliński co i rusz udowadniał, iż jest jednym z najzdolniejszych kompozytorów swojego pokolenia, tworząc ambitną muzykę do filmów i spektakli teatralnych, w wolnej chwili pisząc piosenki dla innych. Jedna z takich stworzonych dla relaksu melodyjek przeistoczyła się w wielki przebój Maryli Rodowicz - "Balladę wagonową".
Opole '88
W 1974 roku Skaldowie wykonali w Filharmonii Narodowej w Warszawie niecodzienny utwór Dariusza Oleszkowicza pt. "Concerto grosso na zespół beatowy i orkiestrę symfoniczną", w którym toczy się pojedynek właśnie między zespołem beatowym a orkiestrą. Ów żart muzyczny kończy się odłączeniem prądu osiągającemu coraz większą przewagę zespołowi beatowemu i "śmiechem" instrumentów klasycznych.
Pomysłodawcą zagrania utworów Skaldów na dwa fortepiany jest Inez Naglicka. Ostrzegano ją, że Andrzej Zieliński z nikim nie będzie chciał grać, ale Inez nie dawała za wygraną i ostatecznie dopięła celu. Andrzej Zieliński i Stanisław Deja zagrali we wrześniu praktycznie bez przygotowania i wspólnych prób.
DEZAKTYWACJA, REAKTYWACJA
W 1981 roku Skaldowie po raz kolejny wyruszyli z koncertami do Stanów Zjednoczonych. Tam zastała ich wiadomość o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Andrzej Zieliński postanowił nie wracać do kraju. Na kolejne kilka lat działalność zespołu została zawieszona. Reaktywacja nastąpiła z inicjatywy drugiego z braci Zielińskich – Jacka, który w 1987 w programie telewizyjnym od "Opola do Opola" zaprezentował premierową kompozycję "Nie domykajmy drzwi".
Piosenka szybko stała się przebojem i dała tytuł nowej, wydanej w 1989 roku, płycie Skaldów. Rok później, na 25-lecie istnienia zespołu, do Polski wrócił Andrzej Zieliński. Od tego momentu grupa nieregularnie (Zieliński na stałe mieszka w USA) występuje aż do dziś. W 1995 roku zagrała między innymi serię koncertów z cyklu "Lato z Jedynką", zaś w 2004 wystąpiła w słynnej nowojorskiej sali Carnegie Hall. W 2006 roku ukazała się pierwsza od 16 lat płyta "Harmonia świata" zawierająca 17 premierowych utworów. Albumowi temu nie udało się jednak zdobyć większego rozgłosu. Czy uda się to nowej płycie "Na dwa fortepiany", która ukazała się w lipcu 2008? Album jest zapisem krakowskiego koncertu, w czasie którego pianiści Andrzej Zieliński i Stanisław Deja zagrali największe przeboje Skaldów. Zgodnie z zasadą inżyniera Mamonia, iż lubimy to co już znamy, są pewne szanse na sukces.
"Prześliczna wiolonczelistka"
Bartosz Chmielewski
Opracowane na podstawie książki Andrzeja Icha "Skaldowie – historia i muzyka zespołu"