W Muzycznej Jedynce z artystą rozmawiała Maria Szabłowska. Teksty grupy Lady Pank, szczególnie te wczesne, pisane przez Andrzeja Mogielnickiego obfitują w postacie żeńskie, prezentowane z samczego, szowinistycznego punktu widzenia. "Tańcz głupia tańcz", "Mała lady punk" czy "Kryzysowa narzeczona" to tylko kilka ze sztandarowych utworów grupy, opowiadających o młodych, rozrywkowych niewiastach.
Lady Pank w kwietniu wydaje swój 23. album (jej roboczy tytuł to "Maraton") i najwyraźniej… wraca do korzeni. Janusz Panasewicz znów będzie śpiewał o laskach!
Emitowany od tygodnia w stacjach radiowych singiel "Dziewczyny dzisiaj z byle kim nie tańczą" (tekst ponownie napisał Mogielnicki) opowiada m.in. o zmianach obyczajowych.
Kobiety stają się coraz bardziej drapieżne i w nadużywaniu radości doczesnych dorównywać zaczynają płci męskiej. Jak mówi sam Panasewicz, nowy materiał ma być bardzo nośny i przebojowy, po prostu w stylu Lady Pank.
W przyszłym roku Lady Pank obchodzić będzie 30-lecie istnienia. Wprawdzie de facto zespół powstał w 1981 roku, ale zdaniem Janusza Panasewicza, prawdziwy start dziejów grupy należy liczyć od jego przyjścia do zespołu.
W rozmowie z Marią Szabłowską artysta opowiedział m.in. o tym, ile zbiegów okoliczności spowodowało, że znalazł się w Lady Pank. Zdradził też plany grupy na najbliższe miesiące. Będą to m.in. koncerty z gdańską orkiestrą symfoniczną, studyjna płyta Lady Pank, a w przyszłym roku - być może album z zapisem występów z orkiestrą.
Poniżej prezentujemy fragmenty wywiadu w Muzycznej Jedynce. Aby odsłuchać całą rozmowę, wystarczy kliknąć w ikonę dźwięku znajdującą się po prawej stronie w ramce "Posłuchaj".
No więc jak zostałeś wokalistą Lady Pank?
To długa i dosyć zabawna historia. Miałem jakieś tam zespoły amatorskie, gdzieś w domach kultury. Później trafiłem do wojska. Dość szybko zacząłem kombinować, coś grałem na pianinie w jakimś kasynie. Trafiłem na festiwal, gdzie śpiewała Ula Mogielnicka, żona Andrzeja Mogielnickiego. Ja byłem amatorem. Zajmowałem się zespołem garnizonowym z Ełku. Oni zwrócili na mnie uwagę. Miałem wielkie szczęście, bo w tym samym czasie Janek Borysewicz nagrywał z Izabelą Trojanowską i z Budką Suflera. Miał straszne ciśnienie na swoje kompozycje, a Mogielnicki w tym go utwierdzał. Przyszło do tego, że, no dobrze, kapela, ale ktoś w tym zespole musi śpiewać. Janek na początku miał nadzieję, że to będzie trio jak The Police. Jednak gdy przyszło do nagrywania, okazało się, że Janek nie ma takiego głosu, który uniesie przez dwie godziny. W związku z tym, Ula, żona Andrzeja, dała mu cynk na mnie.
Pojechałem do Krakowa do Teatru Stu. Tam nagrywałem z Jackiem Mastykarzem swoje pierwsze rzeczy. Różnie z tym było. Z piosenką "Minus 10 w Rio" gdzie trzeba było zaśpiewać wszystkie górne partie nie było żadnego problemu. Potem, jak przyszło do "Tańcz głupia tańcz", gdzie trzeba interpretować, a ja świeżo z wojska - interpretacja cywilna a wojskowa to dwie różne interpretacje - musiałem się tego uczyć.
Nagrałeś te piosenki i wróciłeś do wojska?
Tak. Wróciłem jeszcze chyba na jakiś miesiąc. Wojsko to był w sumie taki zespół artystyczny, więc ja nie byłem w żadnych koszarach. Ale czasy były troszkę niefajne, bo był stan wojenny. Miałem już wtedy kilka piosenek. Ktoś sobie przypomniał, że jest taki facet, i zaproponowano mi występ w telewizji publicznej, w stanie wojennym - tak, żeby mnie zatrzymać, że mi to przeszkodzi w czymś. Andrzej Mogielnicki z Jankiem powiedzieli mi wprost: "ty nie możesz w tym programie się pokazać, przecież możesz zachorować, jesteś żołnierzem, możesz trzymać broń, ale śpiewać nie musisz, bo to nie jest w obowiązku żołnierza". Chodziło o to, że nie mogę wystąpić, bo startuje Lady Pank i nie możemy sobie pozwolić na taki czarny PR. I udało mi się zachorować tak, że wszyscy się obrazili, łącznie z panami generałami. Wysłano mnie za karę do Sanoka, To było półtora miesiąca przed moim wyjściem i miałem to gdzieś. Przeczekałem tam. To było dość zabawne, bo żołnierze, którzy ze mną byli, słyszeli Lady Pank w radiu, "Minus 10 w Rio" i "Tańcz głupia tańcz". Mówiłem swoim kolegom, "słuchajcie, to ja śpiewam" a oni odpowiadali, "teraz wiemy czemu tu trafiłeś - po prostu zwariowałeś".
Przenieśmy się we współczesność. Rozpoczyna się symfoniczna trasa Lady Pank.
Symfonicy gdańscy to zespół liczący około 50 osób. Nic dziwnego, że to projekt pracochłonny i energochłonny. Finansowo też to trzeba wszystko zgrać, chodzi o hotele itd. Stąd gramy głównie w dużych miastach, gdzie można to jakoś pogodzić. Zaczynamy od Sopotu, Hali Arena, a tydzień póżniej, 27 marca, gramy w Warszawie w Sali Kongresowej. To będzie nasz pierwszy pełnowymiarowy koncert w tym miejscu.
Kompletnie nie wiemy, jak to wyjdzie. Nasze piosenki będą pomieszane z Gershwinem, Bacharachem albo np. "Gwiezdnymi Wojnami". Ludzie mogą być zaskoczeni. Próby są bardzo trudne i wymagają ogromnej koncentracji. Tutaj nie poimprowizujesz. Orkiestra ma nuty i aranże i po prostu musisz być precyzyjny. Tutaj nie można sobie pozwolić na 5-minutową solówkę.
(kow)