Koncert legendy amerykańskiego rocka, należał do najbardziej oczekiwanych występów 5. edycji Off Festivalu. Przez blisko 30 lat swojej działalności grupa do perfekcji opanowała sztukę zaskakiwania słuchaczy wdrażając zarówno na płytach jak i w czasie występów na żywo najbardziej szalone pomysły jakie tylko zrodziły się w głowach muzyków z Oklahomy.
Tuż przed katowickim koncertem Wayne Coyne, lider zespołu Flaming Lips zapowiedział, iż zgromadzona w Dolinie Trzech Stawów publiczność zobaczy najlepsze 'show na zakończenie festiwalu' jakie kiedykolwiek gdziekolwiek zagrano. Słowa dotrzymał. Od pierwszej do ostatniej nutki, muzyce towarzyszyła oprawa, którą najlepiej określiłoby słowo 'totalna'. Z wystrojonej na pomarańczowo sceny w niebo pofrunęły tony balonów, serpentyn i konfeti. Były laserowe ręce, gigantyczne postacie z kreskówek i hipnotyzujące wizualizacje. Coyne dwoił się i troił, a to biegając w przezroczystej kuli po rękach widzów, to znów śpiewając siedząc na karku niedźwiedzia grizzly.
Zanim Flaming Lips wciągnęła offowiczów do swojego dziwnego świata, charyzmatyczny dyrektor tego muzycznego cyrku znalazł czas by porozmawiać z dziennikarzami Trójki.
Na kilka tygodni przed festiwalem Coyne w telefonicznej rozmowie z Piotrem Stelmachem mówił, że od dawna zależało mu by zagrać na Offie. Artysta opowiedział również o pracach nad cover albumem "Dark Side Of The Moon" grupy Pink Floyd.
Już na terenie Off Festivalu Wayne Coyne w rozmowie z Piotrem Metzem mówił, iż nie udało mu się przywieźć do Katowic wszystkich zabawek, których używa w trakcie największych amerykańskich koncertów grupy.
Na dwie godziny przed koncertem Coyne mówił, iż w Polsce znalazł wytchnienie od amerykańskich upałów.
Fragment koncertu Flaming Lips na Off Festivalu