W 1989 roku w satyrycznym brytyjskim programie "A Bit of Fry & Laurie", Hugh Laurie wykonał piosenkę "America". Aktor w kraciastej koszuli, z bandaną na czole parodiował styl Bruce'a Springsteena, śpiewając w kółko "America, America" i "States, States". Brytyjczyk oczywiście nie mógł wtedy nawet przypuszczać, że kilkanaście lat później stanie się amerykańską gwiazdą. W telewizji będzie się pojawiał najczęściej mówiąc z amerykańskim akcentem, a wiele osób będzie przekonanych, że jest Amerykaninem. Już od dzieciństwa był rozkochany w muzyce ze Stanów – w korzennym bluesie. Teraz tę pasję uzewnętrznił na nagranym w Nowym Orleanie albumie "Let Them Talk". Potraktujmy wydanie płyty jako pretekst do przyjrzenia się długoletniej karierze wszechstronnego Anglika.
Współpraca Lauriego ze Stephenem Fryem (tym Fryem z tytułu brytyjskiego programu) zaczęła się na studiach w Cambridge, w klubie teatralnym Footlights (trochę wcześniej szlify zdobywała w nim połowa grupy Monty Python, trochę później Sacha Baron Cohen), do którego młody Hugh wstąpił po przerwaniu obiecującej kariery wioślarza. Komików poznała ze sobą Emma Thompson, dziewczyna przyszłego House'a. Ich rewia "The Cellar Tapes" zdobyła w 1981 roku prestiżową nagrodę Perrier na festiwalu w Edynburgu, otwierając przed autorami drzwi do telewizyjnej kariery. Na swoją własną autorską serię w BBC duet musiał poczekać do 1989 (wcześniejszy projekt parodii programu popularnonaukowego został odrzucony).
Nadawany do 1995 "A Bit of Fry & Laurie" można śmiało stawiać obok "Latającego Cyrku Monty Pythona", jest porównywalnie śmieszny, absurdalny i niepokorny. Stałym elementem programu były oczywiście piosenki Lauriego, takie jak "America", żart z Boba Dylana "The Protest Song" i, uwaga, parodia bluesa "Too Long Johnny".
Dla brytyjskiej komedii Laurie zasłużył się też grając u boku Rowana Atkinsona w zmieniającym epoki wraz z seriami sitcomie "Czarna Żmija", w którym wcielał się w przygłupiego Jerzego Księcia Walii (seria trzecia) i nie mniej przygłupiego porucznika George'a (seria czwarta). Ostatni sezon w 2000 roku uplasował się na 16. miejscu stworzonego przez Brytyjski Instytu Filmowy rankingu stu najwybitniejszych programów telewizyjnych Wielkiej Brytanii. Z kolei na początku lat 90., Laurie i Fry zagrali tytułowe role w serialu "Jeeves and Wooster". Jego scenariusz powstał na bazie opowiadań wybitnego angielskiego pisarza P. G. Wodehouse'a, jednego z ulubionych autorów obu aktorów (Laurie twierdzi wręcz, że twórczość pisarza uratowała mu życie). Nasz bohater znów grał tu nierozgarniętego arystokratę, sam twierdzi, że ma talent do grania głupków.
W kinie Laurie pojawiał się głównie w rolach drugoplanowych, jak w "Rozważnej i romantycznej", ale też "101 dalmatyńczykach", czy nieznośnie przesłodzonym "Stuarcie Malutkim". Przyznaje, że wiele propozycji przyjmował po to, żeby wyżywić rodzinę. Podczas zdjęć w do przygodowego "Lotu Feniksa" Anglik nagrał taśmę na potrzebę castingu do "House'a". Producent Bryan Singer, nie znając narodowości Lauriego, miał stwierdzić, że właśnie takiego świetnego amerykańskiego aktora poszukuje.
Tak właśnie otworzyły się przed Brytyjczykiem wrota do prawdziwej sławy za oceanem. Świetnie oceniany (może z wyjątkiem ostatniej serii) i uwielbiany przez widownię serial uczynił z jednej z ważniejszych postaci telewizji i estrady Wielkiej Brytanii supergwiazdę małego ekranu na całym świecie. A nawet status symbolu seksu, o czym mało kto mógłby pomyśleć, patrząc na przypominającego raczej disneyowskiego Goofy'ego w peruce księcia Jerzego.
Nawet dla kogoś, kto zna Hugh Lauriego jedynie z niesamowicie popularnego serialu "Dr House" powinno być jasne, że ten aktor ma coś wspólnego z muzyką. Na każde trzy sceny, w których genialny lekarz mizantrop serwuje sobie mocne środki przeciwbólowe, przypada jedna, w której przygrywa swojej samotności na gitarze elektrycznej albo wykonuje na pianinie "A Whiter Shade of Pale" Procol Harum.
Wypada się z tego sukcesu cieszyć. Mało kto w branży zasługuje na sławę i pieniądze tak, jak Laurie. Jego płytę należy traktować jako spełnienie marzeń artysty. Od dzieciństwa rozkochany w bluesie i, jak opowiada, śniący po nocach o jego Mekce, czyli Nowym Orleanie, Anglik zyskał możliwość nagrania swoich ulubionych utworów z pomocą muzyków, których podziwiał. Na "Let Them Talk" pojawiają się Irma Thomas, znana jako "Soulowa królowa Nowego Orleanu" czy Dr. John, jeden z najważniejszych żyjących bluesmanów, a za aranżacje instrumentów dętych odpowiada Allen Toussaint, absolutnie czołowa postać i weteran sceny nowoorleańskiej. I tak naprawdę to chyba właśnie dla samego Lauriego ta płyta powstała. Projekt jest sympatyczny, trudno jednak powiedzieć, żeby właśnie te wersje piosenek Roberta Johnsona i innych bluesowych klasyków wypadało znać i mieć. Aktor mówi, że będzie dumny jeśli ktoś zainteresuje się jego ukochaną muzyką dzięki "Let Them Talk". A może album sprawi, że jakiś widz popularnego serialu medycznego dostrzeże pozahouse'owy dorobek Lauriego?
Łukasz Konatowicz