Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał, a chciałby mieć pojęcie, jak brzmi nowa płyta Hey powinien zadać sobie odrobinę trudu i wyobrazić, że jest akurat 2000 rok i w brytyjskim zespole Radiohead wydającym właśnie płytę "Kid A", miejsce Thoma Yorke'a (Anglia) zajmuje Katarzyna Nosowska (Polska). Odjechaną i trudną do zrozumienia tematykę tekstów to mruczącego, to charczącego do mikrofonów Yorke'a zastąpmy jesienno-melancholijno-osieckową poezją Nosowskiej wyśpiewywaną, a czasami wyszeptywaną delikatnie do mikrofonu. Jeśli potrafimy to sobie wyobrazić, to mniej więcej wiemy, czego spodziewać się po "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!"
Czy to jest zarzut pod adresem Hey? Zdecydowanie nie, tym bardziej, że Kasia sama przyznawała ostatnio się do inspiracji Radiohead. A biorąc pod uwagę, że miała ona decydujący wpływ na brzmienie płyty, którą dodatkowo zrealizował Marcina Bors (pracujący z Nosowską przy dwóch ostatnich płytach solowych), to nowy - elektroniczny Hey - nie powinien być żadnym zaskoczeniem. "Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!" to bardzo dobry album.
Słuchając tych piosenek ma się wrażenie, że jest to po prostu kolejna solowa płyta Nosowskiej z wszystkimi tego plusami i minusami. Bo Kasia jest - nie ma co tego ukrywać - tekściarską geniuszką - jedną z niewielu piszących teksty piosenek Polek, które można nazwać bez wahania poetkami. I właściwie każda piosenka na tej płycie to piękny wiersz, którego nie powstydziłaby się Agnieszka Osiecka. A wszystkie te teksty układają się w jedną przejmującą opowieść o kobiecie stojącej u progu dojrzałości i kryzysu wieku średniego, stawiającej na nowo pytania o swoją kobiecość ("Stygnę"), obawiającej się odrzucenia w "Umieraj stąd" czy w "Boję się". Ten ostatni utwór chyba w najbardziej dosłowny sposób przekazuje tę główną myśl poezji Nosowskiej - strach o to, że "ciężar wiosny", "triumf młodości" i "wrzask o brzasku" jest silniejszy od "cienkiej niteczki pewności", która już drga i lada chwila się rozerwie.
Jest to płyta bardzo smutna i bardzo polska, choć ani taniej, ani drogiej publicystyki nie ma tu w ogóle. Odnajdywałem w tych gorzkich, a jednocześnie delikatnych frazach coś z niepowtarzalnego nastroju prozy Iwaszkiewicza i mojego ulubionego wersu Gałczyńskiego, że tutaj "nuda i bieda, myszy, deszcz i Polska", a Nosowska dodaje w "Umieraj stąd", "gdzie zimno i wieje, gdzie głodno i mrok". Bo taki jest ten kraj na przełomie października i listopada.
"Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!" to równocześnie płyta bardzo osobista i niezwykle jesienna, na te czasy w których, jak w "Fazie Delta", "tylko śmierć, usychanie tkanek", kiedy zimnymi rankami wybudza nas "szelest ortalionu biegacza, co rankiem próbuje się przecisnąć przez mgłę" ("Boję się"). Jedynym wyjściem, jakie nam się proponuje, jest "sen, słuszny lek, nanozgon". Siedem lat snu, aż "minie minie, pogo komórek, durnych mrzonek czas".
Nowych piosenek "Hey" nie będzie już tak łatwo zagrać na gitarze przy ognisku, co może niektórych zmartwić. Z drugiej strony, zrealizować płytę brzmiącą jak Radiohead brzmiało dziesięć lat temu to też wielka sztuka i dzieciaki z gitarami akustycznymi będą musiały zrozumieć, że ich idole zbliżają się do nieuchronnie do czterdziestki. Midlife crisis okazał się inspirujący. Podobno w jesienne, szarobure czasy ludzie lubią słuchać jesiennej, szaroburej muzyki. Oto najbardziej szarobura płyta sezonu!