Od jego debiutu w Szklarskiej Porębie w 1982 roku minęło bardzo dużo czasu. Po drodze zebrał wiele prestiżowych nagród jak chociażby laur pierwszej PaKi w Krakowie w 1985 roku, popełnił kilka zjawiskowych płyt, aż wreszcie opublikował tę najnowszą, ponownie świecącą wyjątkowym blaskiem.
Niewielu jest w Polsce artystów będących dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem. Zastanawiam się, co o tym bardziej świadczy - swoboda w doborze wykonywanego repertuaru, samodzielna praca nad płytą czy też osobiste jej wydanie. Na wszelki wypadek Mariusz Lubomski spełnia wszystkie przytoczone kryteria.
Choć czasem zbyt prosto szufladkowany jako piosenkarz z kręgu poezji śpiewanej, od lat w sposób skuteczny wymyka się narzuconym ramom. Od zawsze zakochany w twórczości Toma Waitsa, wielokrotnie odnoszący się do poezji Nicka Cave’a, z każdą następną płytą w sposób coraz odważniejszy rysuje przed odbiorcą subiektywną wizję świata.
Tym razem zdecydował się przystanąć na chwilę i zastanowić się, a może bardziej odnaleźć w sobie dystans do problemu ludzkości, jakim jest przemijanie. Z pomocą przyszli mu doskonali poeci słowa - Jan Wołek i Sławek Wolski, którzy podarowali mu zestaw naprawdę mądrych, zastanawiających tekstów. Gdy do tego dodamy ekwilibrystykę słowem śpiewanym, tak charakterystyczną dla dokonań Lubomskiego, muzykę jego autorstwa, a także Piotra Olszewskiego i Tomasza Krawczyka, wyjdzie nam rzecz na wskroś unikatowa, niezwykle wartościowa, wciągająca.
Bo takimi są kolejne z prezentowanych na "Ambiwalencji" perełek, począwszy od pełnego retoryki "Żeby", poprzez błogie "Moje miejsce", zajmującą "Odchodzę", przesyconą smutkiem "Ja jestem mąż" i pulsujące energią "Złe towarzystwo".
Tu wszystko ma sens i wielkie znaczenie. Nawet doklejone do całości "Jęczmienne łany" - powtórka z historii, a dokładnie z płyty "Konieczność miłości" (wydanej dwa lata temu), i arcyciekawe odkurzenie jednego z największych szlagierów Lubomskiego - "Spacerologia".
Przedstawiciel toruńskiej sceny trzyma fason i przewrotnie odnosząc się do nadanego tytułu płyty, w najmniejszym stopniu nie pozwala słuchaczowi choćby na chwilę poczuć ambiwalencji w jego kierunku. Zapewne w myśl zasady, że każde słowo ma wiele znaczeń.
Sprytne.
Adam Dobrzyński