Idea przyświecająca Dick4Dick jest prosta – ciągle się zmieniać. Po elektronicznym debiucie i radosnej gitarowej płycie "Grey Album" przyszła pora na kolejną rewolucję. Z totalnego muzycznego miszmaszu wyrasta rzecz absolutnie nietuzinkowa.
Pierwsze dźwięki otwierającej "Summer Remains" "Burzy" i od razu szok. Czyżby John Paul Jones, Dave Grohl i Josh Homme wydali płytę swojego projektu Them Crooked Vultures kilka tygodni przed planowanym terminem? Rzut oka na płytę znajdującą się w napędzie i już wszystko jasne. To tylko Dick4Dick. Przybrudzony, mocno zeppelinowy, szalenie klasyczny. Właśnie tak zaczyna się trzecia płyta Gdańszczan.
Po serii przeszywających niebo piorunów "Burza" powoli się uspokaja, przechodząc płynnie w "So Much Love", prowadzony przez bujającą, czystą gitarę. Takich brzmień jest na "Summer Remains" znacznie więcej. Dick4Dick sięgają wprawdzie po przesterowane gitary, choćby w trącącym na kilometr Kyuss "Run Run Run", jednak dominują lekkie, miejscami funkujące dźwięki trochę w stylu Johna Frusciante - wiosłowego Red Hot Chili Peppers. To skojarzenie najsilniej pojawia się przy okazji "Wakacji w Hadyniowie". Kawałek zawiera też wstawkę przypominającą Daft Punk z okresu "Discovery". "Hollywood" to z kolei czysty Borysewicz z początków Lady Pank. Gdyby umieścić ten numer na "Ohydzie", z pewnością wpasowałby się w klimat krążka.
Bobby Dick palnął w jednym z wywiadów, że na trzeciej płycie zespół pójdzie w kierunku inteligentnego bluesa. Trudno brać takie deklaracje poważnie, ale – niespodzianka – "Summer Remains" doczekało się autentycznego bluesa, w postaci numeru "Girls Against Period". Niemiłosiernie przefiltrowany przez wyobraźnię Dicków, ale zawsze blues.
Prawdziwa niespodzianka czeka na końcu. Trwający – bagatela – dwadzieścia siedem minut utwór "The End Of R’n’R" jest... rejestracją deszczu. Zwykłego, czerwcowego deszczu. Sami muzycy deklarują, że w utworze pojawiają się też odgłosy przyrządzanej w studiu jajecznicy.
Warto wspomnieć o szacie graficznej, nawiązującej do tęsknoty za tytułowymi resztkami lata. Umieszczone we wkładce zdjęcia przedstawiają miejsce, w którym powstawała płyta "Summer Remains". Dom położony w mazowieckiej wsi Hadynów, nieopodal lasu, zdjęcia gruszy, łodzi, stołu. Po drodze perkusja, mikrofony – dowód na to, że pośród głuszy powstało autentyczne studio nagraniowe. To niby tylko zdjęcia, ale mówią o pracy nad krążkiem równie dużo, co zrealizowany przy okazji płyty "Echosystem" film portretujący grupę Hey we wsi Nojszewo.
Co można napisać o tej płycie? Że jest zabójczo eklektyczna? Trochę za mało. Każdy numer sprawia wrażenie żywcem wyjętego z innej bajki. O potędze umysłów pracujących nad "Summer Remains" świadczy fakt, że ten z pozoru absurdalny muzyczny koktajl tworzy zwartą całość, której słucha się z zapartym tchem.
Maciek Kancerek