Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Agnieszka Kamińska 13.12.2012

Białołęka była politycznym uniwersytetem

Najgorsze były pierwsze dni. Nikt nie wiedział, czym jest internowanie i co czeka za bramą. - Na szczęście okazało się, że to nie Syberia i NKWD – mówi jeden z więźniów stanu wojennego.
Ręcznie malowana plakietka z Białołęki, własność Janusza Krzyżewskiego,Ręcznie malowana plakietka z Białołęki, własność Janusza Krzyżewskiego,Polskie Radio

13 grudnia internowani w Białołęce spotkali się z prezydentem Bronisławem Komorowskim, który również był tam więziony w stanie wojennym. Spotkanie zorganizowało Stowarzyszenie Wolnego Słowa. Internowani mogli pojechać do zakładu karnego specjalnym autobusem, a w areszcie udostępniono im niektóre z cel, w których byli zamknięci 31 lat temu.

Przeczytaj także reportaż: internowani na Białołęce w 30 rocznicę stanu wojennego >>>

Większość więźniów wspomina, że najtrudniejsze były pierwsze dni. Nie wiadomo było, dokąd zostaną przewiezieni. Wojciech Borowik, prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa, wspomina, że nawet zatrzymujący go oficer nie wiedział, co dokładnie się dzieje. - Przyjechała buda. Nie wiedzieliśmy dokąd nas wiozą i byliśmy pełni czarnych myśli. Kiedy dotarliśmy do Białołęki, wiedzieliśmy, że to nie Syberia i nie NKWD, tylko nasza milicja, nasze SB i nasze służby więzienne – powiedział.

Prezydent
Prezydent Bronisław Komorowski i prezes SWS Wojciech Borowik

Janusz Krzyżewski, były działacz organizacji Ruch i ROPCiO, pamięta niepokój podczas przenosin z zakładu karnego do przylegających baraków – bo więźniów prowadzono pomiędzy dwoma rzędami uzbrojonych w tarcze i pałki milicjantów. – Nikt nie wiedział, co nas czeka za tą bramą – wspominał.

Kiedy już wszyscy dowiedzieli się, czym jest internowanie, odetchnęli z ulgą. Martwili się jednak o rodziny. Wojciech Borowik wspomina, że przez długi czas jego rodzina nie była pewna, co się  z nim dzieje. Myślano, że podziemna drukarnia, w której pracował, została ujawniona przez SB. Czasami rodzinom więźniów ktoś pomagał – jak na przykład harcerze rodzinie Bronisława Komorowskiego.

Większość więźniów nie protestowała podczas zatrzymania. Janusz Krzyżewski był jednym z wyjątków. Mówi, że razem z żoną próbowali stawiać opór milicji. Funkcjonariusze wpuścili do domu gaz, wybili okna. Za to Krzyżewskiego zabrano z mieszkania w niekompletnym ubraniu, w efekcie rozchorował się i kilka miesięcy później trafił do szpitala chory na gruźlicę. Janusz Krzyżewski uważa internowanie za stosunkowo łagodną formę więzienia. Wcześniej dwa lata spędził w więzieniu w Warszawie przy ulicy Rakowieckiej i w Strzelcach Opolskich, po tym gdy został skazany za czynienie przygotowań do wysadzenia pomnika Lenina w Poroninie.

Pamiątki
Pamiątki z Białołęki, własność Janusza Krzyżewskiego. Plakietka Solidarności, pieczątka z chleba z napisem "Białołęka", kawałek podłogi z pieczątką odbijaną potem na listach do rodziny, plakieta z Matką Boską Częstochowską i wiersze: na papierze toaletowym

Paweł A. Fijałkowski miał w dniu ogłoszenia stanu wojennego 22 lata. Wkrótce potem stał się znany w całej Polsce.  Jeszcze przed stanem wojennym, po rozmowie ze Zbigniewem Bujakiem, spisał propozycje zachowań na wypadek wprowadzenia  w Polsce stanu wyjątkowego lub obcej inwazji. Dochodziły bowiem do Fijałkowskiego informacje, że PZPR szykuje bojówki uzbrojone w broń palną, by "powstrzymywać Solidarność”.

>> Zobacz serwis specjalny Polskiego Radia STAN WOJENNY

Projekt Fijałkowskiego zawierał takie propozycje, by działacze "S” nie przebywali w ryzykowne dni w domu, by w pobliżu siedzib komisji "S” stworzyć swego rodzaju straż obywatelską. Fijałkowski zapewnia, że pomysły miały charakter samoobrony obywatelskiej. - Ale kiedy SB zajęła budynek zarządu "S”, to ów dokument znaleziono, przeczytano i  uzupełniono nieco o kilka ciekawych zdań – powiedział.  – Tam gdzie było napisane "należy się spodziewać, że siły komunistyczne mogą stosować takie formy przemocy jak napady, pobicia, mordy i podpalenie", to zrobiono z tego nawoływanie do takich czynów. Takie treści publikowano w mediach przez pierwsze dni stanu wojennego – powiedział.  Dodał, że do 1981 roku zasadą była jawność działań, stąd i pod tym pismem był podpisany.  Został zatrzymany, kiedy rozprowadzał prasę, rozpoznano słynnego autora "tekstu dowodzącego ekstremizmu Solidarności" i został internowany. Nie wrócił z przepustki do Białołęki i ukrywał się do końca stanu wojennego.

Zbigniew Sarata działał w Komisji Interwencji Regionu Mazowsze. Mówi, że w celach byli różni ludzie, począwszy od profesorów, jak Bronisław Geremek, do działaczy Solidarności z zakładów pracy. Jako że był informatykiem, zajmował się w celi pisaniem programów, poza tym opracowywał pieczątki, które więźniowie potem odbijali  na kopertach i kartkac wysyłanych do rodzin.

Zbigniew
Zbigniew Sarata, a obok kolekcja pieczątek, które zrobił w Białołęce (Polskie Radio)

Henryk Tomecki był wtedy pracownikiem Instytucie Badań Jądrowych w Świerku. Po 3 maja internowano go ze sporą grupą ludzi. Powiedział, że Białołęka była "fantastycznym uniwersytetem wiedzy politycznej". Prawie codziennie odbywały się szkolenia i dyskusje, jak to będzie, kiedy poradzimy sobie z systemem komunistycznym. Spędził w Białołęce trzy miesiące, przeszedł przez 4-5 cel. Niektóre osoby ze względu na krnąbrność przenoszono.

Z kim zetknął się na Białołęce? Z Adamem Michnikiem, Janem Lityńskiem, kolegami z Instytutu Badań Jądrowych w Świerku. Część osób internowanych była członkami komisji Solidarności w zakładach pracy. Jak mówi, sam "nie potrafi być w organizacji”, ale zawsze współpracował z podziemiem. Pamięta na przykład, że roznosił słuchawki, z których można było zrobić małe radyjka więzienne. Zaznaczył, że wiele osób musiało po stanie wojennym opuścić kraj. Jego karierę w Instytucie złamał generał Jaruzelski – został zwolniony z pracy.

Polskie
Polskie Radio

Stan wojenny młodych

Do Białołęki przyjechali też ludzie, którzy sami nie byli internowani, ale byli związani z tymi, którzy trafili za kraty w stanie wojennym.

Tomasz Sokolewicz miał 17 lat. Pracował w redakcji niezależnego pisma "Uczeń Polski”. Jak mówi, w przedzień stanu wojennego był na prywatce, której gościem była m.in. Agnieszka Romaszewska. Kiedy wracał do domu, zobaczył wyważone drzwi w swoim mieszkaniu. W związku z tym ukrywał się do marca 1982 roku, kiedy to został zatrzymany.  – Przez dwa tygodnie byłem torturowany, bo chciano się dowiedzieć, jaka jest struktura mojej organizacji – powiedział. Jak wyjaśnił była to wtedy grupa Piłsudczycy (jego poprzednia organizacja, Federacja Młodzieży Szkolnej, zakończyła działanie 13 grudnia). Powiedział, że przechodził tortury, takie jak podtapianie, bicie, zawieszanie za kajdanki na szafie, kopanie po wrażliwych miejscach. Po trzech miesiącach go zwolniono. - Zginął mój kolega Emil Barchański, też przesłuchiwany . ”Utopiono go”– powiedział.

Robert Marcin Wołczaski miał w 1981 roku 18 lat,  uczestniczył w kolportażu podziemnej prasy. Pamięta, że do domu na noc nie wrócił ojciec, który był przewodnikiem wycieczek. Dotąd ma przy sobie obwieszczenie o ogłoszeniu stanu wojennego, który dał mu rozlepiający afisze żołnierz, a także wydania "Tygodnika wojennego”, przy którym pracował. Pismo ukazywało się w latach 1982-1985.

Robert
Robert Marcin Wołczaski, fot. Polskie Radio

Tomasz Truskawa miał  w 1981 roku 15 lat. Został zatrzymany, ale kiedy zorientowano się, że jest za młody wyszedł. Następnego dnia wracał do domu "pustymi ulicami”. Wspomina 13 grudnia jako dzień, w którym wszystko się załamało i skończył się karnawał. Liczył na to, że wkrótce będą strajki, ale potem okazało się, że niewiele się działo. Po wprowadzeniu stanu wojennego działał w niewielkiej organizacji -  w Federacji Młodzieży Polskiej, zrzeszającej kilka osób, które łączyła tradycja piłsudczykowska. 13 grudnia 1981 roku  odczuł z jednej strony jako śmierć społeczeństwa obywatelskiego, ale z drugiej strony ocenia, że wśród osób zrzeszonych w opozycji wytworzyły się wtedy bardzo silne, niezwykłe więzy.

 

Agnieszka Kamińska, portal PolskieRadio.pl