Niemieckie centra kształcenia zawodowego od września przyjmą polskich uczniów. Izby rzemieślnicze z Brandenburgii i Saksonii już prowadzą nabór.
- Oczywiście nic na siłę - zapewnia Andreas Brzezinski, dyrektor Izby Rzemieślniczej w Dreźnie. Nie ma takiej potrzeby, bo zainteresowanie, w rejonach przygranicznych, jest duże.
- W Polsce zwykli pracownicy nie zarabiają tyle, co tam dostaje uczeń - mówią rodzice z przygranicznego Zabidowa. Bo choć trzeba opłacić wyżywienie i internat, to każdy nastolatek dostanie kilkaset euro stypendium.
O nauce w Niemczech entuzjastycznie mówią też gimnazjaliści. - To szansa, trzeba ją łapać - tłumaczą. Warunkiem jest jednak bardzo dobra znajomość niemieckiego.
- W naszej szkole też dużo się o tym mówi, ale tylko dwie osoby poczyniły już dalsze kroki - twierdzi Ewa Szajwaj, dyrektor gimnazjum nr 2 w Bolesławcu.
Jerzy Cackowski, prezes Dolnośląskiej Izby Rzemieślniczej mówi, że już teraz są problemy z naborem do polskich szkół zawodowych. - Nie będzie pracowników w zawodach rzemieślniczych i robotniczych: murarzy, piekarzy, elektryków - alarmuje.
Samorządowcy problem widzą, ale - jak mówią - nie są w stanie nic poradzić. Bo "jedno euro kosztuje cztery złote, a nie złoty cztery euro".
- Niemcy nie robią żadnych kampanii informacyjnej, rodzice sami do nich idą - mówi Józef Santowski, burmistrz Zabidowa. Za to posłanka Marzena Machałek przygotowuje interpelacje, bo "drenaż talentów to sprawa polskiej racji stanu".
Jak mówi ekonomista, Robert Relich jest tylko jeden sposób, by powstrzymać to zjawisko. Pracodawcy musieliby podnieść płace.
(lu)
Aby wysłuchać całej rozmowy, wystarczy kliknąć "Niemieckie zawodówki" w boksie "Posłuchaj" w ramce po prawej stronie.
"Sygnałów Dnia" można słuchać w dni powszednie od godz. 6:00.