Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Jedynka
Marlena Borawska 02.10.2012

Cichociemni – maszyny do zabijania

Po ukończonych kursach żołnierz stawał się "maszynką do zabijania". Miał za zadanie jednym ciosem wyeliminować przeciwnika. Czasami zabić, a czasami unieszkodliwić.

Dobierani byli skrupulatnie. Jak powiedział gen. Władysław Sikorski: należy wybierać ludzi o twardym, nieugiętym charakterze, dzielnych, zdecydowanych, ideowych, umiejących w sposób bezwzględny dochować tajemnicy, zdolnych do odegrania roli emisariuszy politycznych i wojskowych. - Na kursy przyjęto około 2 tys. osób, przeszkolono 606, skoczyło do kraju 316 – opowiada Kacper Śledziński, antropolog kultury, autor książki "Cichociemni - elita polskiej dywersji”. - To były twarde kursy – dodaje.

>>>Zobacz serwis specjalny II Wojna Światowa

Cichociemni to była jednostka podobna do współczesnego GROMu. – Żołnierzy uczono walk, celnego strzelania z pistoletów, broni maszynowej, karabinów. Przeprowadzano też szkolenia z łączności i pancerne, ale to była specjalność dodatkowa – tłumaczy gość Jedynki.

Walka wręcz z elementami judo, ju-jitsu i sztuką cichego zabijania włącznie okazywały się niejednokrotnie sprawą decydującą o powodzeniu akcji. Najlepszym sposobem wyeliminowania przeciwnika było zajście go od tyłu. - Albo nożem, albo ciosem ręką w konkretne miejsce szyi można było człowieka ogłuszyć albo zabić - opowiada antropolog.

Cichociemnymi nazywa się trzystu polskich bohaterów. Zrzucani na spadochronach do okupowanej Polski podejmowali misję pracy w podziemiu. Po wojnie trafiali do komunistycznych więzień. Przechrzczeni zostali Cichociemnymi, bo niezauważalnie, nocą znikali z macierzystych jednostek, nikomu nic nie mówiąc.

Oddział powstał z inicjatywy dwóch polskich kapitanów, saperów, przyjaciół – Jana Górskiego i Macieja Kalankiewicza. - Oni dali pomysł. Walczyli w sztabie polskich sił zbrojnych na zachodzie o to, żeby zorganizowano samoloty, szkolenia i przerzuty. Byli bardzo uparci. Nazywano ich chomikami ze względu na to, że podgryzali problem, aż w końcu po prawie dwóch dopięli swego – dodaje Kacper Śledziński.

Pierwszy zrzut cichociemnych odbył się w lutym 1941 roku, drugi w grudniu tego samego roku. Pierwszy był to tzw. lot zerowy, sprawdzający. Miał na celu zorientowanie się czy samolot "Whitley” jest w stanie dolecieć z Wielkiej Brytanii do Polski i z powrotem. Czy wystarczy mu paliwa, czy nawigator da sobie radę w nocy na trudnym terenie. - Nie dał rady. Wrócił na oparach paliwa, czyli resztkami sił – opowiada gość Jedynki.

Co było dalej? Jak potoczyły się losy Cichociemnych? W jakich akcjach uczestniczyli? Dowiesz się słuchając rozmowy z Kacprem Śledzińskim.

Rozmawiała Katarzyna Jankowska.