Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Jacek Puciato 19.11.2023

Bruno Schulz we wspomnieniach. "Był człowiekiem, którego się nie widzi"

– Był cichy, przesadnie skromny. Kiedy szedł korytarzem, to gdzieś pod ścianami. I skarżył się na pracę w szkole – opowiadał Alfred Schreyer o swoim nauczycielu Brunonie Schulzu. W radiowych archiwach zachowały się cztery opowieści tych, którzy zetknęli się z autorem "Sklepów cynamonowych", nieśmiałym mistrzem literackiego słowa.

Miałem od dawna pomysł, że można by z twarzy spotkanego człowieka, z jego fizjonomii, wyprowadzić całą nowelę lub powieść. Uruchomić niejako, zmobilizować z powrotem w biografię to, co w tej twarzy zastygło.

Bruno Schulz

"Wszystko spadło na głowę Brunia"

Ella Schulz-Podstolska, urodzona w 1914 roku w Drohobyczu, była córką Izydora Schulza, starszego brata Brunona. Jej ojciec należał do przedsiębiorczych ludzi: w rodzinnym mieście prowadził kino (tu młodszy brat oglądał, oczarowany, pierwsze filmy), w Warszawie założył dwa kolejne kina, ale przede wszystkim – zaangażował się w przemysł naftowy. Pod koniec lat 20. XX w. został dyrektorem Spółki Akcyjnej "Galicja", właścicielki m.in. drohobyckiej rafinerii.

Izydor wspierał finansowo rodzinę: wysyłał co miesiąc pieniądze do Drohobycza, do swojej owdowiałej matki (która mieszkała m.in. z dziećmi: Brunonem i Hanią), pomógł bratu w wydaniu "Sklepów cynamonowych".

Kiedy zmarł na serce w 1935 roku, wszystko się zmieniło.

- Do Drohobycza do babci się jeździło – wspominała na antenie Radia Wolna Europa Ella Schulz-Podstolska. – Bruno był taki sam jak na zdjęciach: drobny, malutki, nieśmiały, cichy. Troszkę o rysunki się go wypytywałam, bo mnie to też interesowało. Prosiłam: "namaluj mi taką ładną panią w krynolinie", to zrobił. Późnej do szkoły miałam zadanie namalować rybę, to on mi namalował, to ja od razu dostałam niedostateczny naturalnie za to, bo poznali, że to nie ja.

Na pytanie, jaka atmosfera panowała w drohobyckim domu, Ella Schulz-Podstolska odpowiadała: - Tam było bardzo smutno i bardzo ciężko. Póki jeszcze mój ojciec żył, to bardzo pomagał finansowo. A później to spadło wszystko na głowę Brunia. I on to musiał utrzymywać.


Posłuchaj
01:11 Ella.mp3 Ella Schulz-Podstolska wspomina Brunona Schulza. Audycja Aliny Grabowskiej (RWE, 1992)

 

Drohobycz, 1. poł. XX w. Fot. Polona  Drohobycz, 1. poł. XX w. Fot. Polona

Profesor Schulz opowiada bajki

Alfred Schreyer (skrzypek, śpiewak i działacz społeczno-kulturalny) pierwsze dziesięć lat życia spędził w Jaśle, gdzie jego ojciec pracował jako szef-chemik rafinerii ropy naftowej. Rajskie życie przerwała najpierw sytuacja na giełdzie, a potem wojna. Światowy kryzys początku lat 30. sprawił, że Schreyerowie wrócili do Drohobycza.

– Wczesną jesienią 1932 przeprowadziliśmy się do Drohobycza. Wstąpiłem do polskiego koedukacyjnego Gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza, gdzie opiekunką klasy była pani Józefina Szelińska, nieoficjalna narzeczona Brunona Schulza, polonistka – opowiadał Alfred Schreyer w Polskim Radiu. – W 1934 wstąpiłem do Państwowego Gimnazjum Męskiego im. króla Władysława Jagiełły i zostałem uczniem Brunona Schulza.

Pisarz (swoją pierwszą książkę, "Sklepy cynamonowe", wydał dopiero w 1933 r.) był zmuszony – ze względów finansowych – do podjęcia pracy w gimnazjum, którego sam był niegdyś uczniem. Pracował tu od 1924 roku jako nauczyciel rysunku, później też jako nauczyciel robót ręcznych.

– On zdawał sobie sprawę, że nie każdy uczeń ma talent do malowania, nikogo nie skrzywdził: oceny były tylko dobre i bardzo dobre – mówił Alfred Schreyer. - Kiedy ktoś coś źle narysował, Schulz podchodził do tablicy i pokazywał, to tak trzeba było zrobić.

Pracownia robót ręcznych, jak podkreślał Alfred Schreyer, była prawdziwym "królestwem Schulza". – Wspaniała, zajmowała całe skrzydło, szafy stały wzdłuż dwóch ścian, były wyposażone w najnowsze narzędzia stolarskie, jakie tego czasu istniały.

– Schulz się skarżył na pracę w szkole, bo nie miał innej, a gdzieś musiał pracować – opowiadał były uczeń znakomitego pisarza. – Czasem przy końcu zajęć stolarskich w pracowni było bardzo głośno. Młotki drewniane i piły, przekrzykiwano się. I on wtedy prosił: "Chłopcy, ja was bardzo proszę, trochę ciszej, bo ja nie mogę tego znieść". No, w przeciągu 5-6 minut było trochę ciszej, a potem znowu to samo. Więc on zaczynał wtedy: "Chłopcy, przecież was prosiłem". No to wtedy wiedziano, co trzeba zrobić – wspominał Alfred Schreyer.

Należało namówić (co nie było trudne) profesora Schulza, by ten opowiedział uczniom jakąś bajkę.

- Siadał albo na pierwszym warsztacie stolarskim, albo na swoim biurku, półbokiem do nas, nie patrząc na nas, a w ścianę, i zaczął opowiadać. Wszystkie te bajki były tradycyjne, ale opowiedziane w tym jego języku i tak ciekawe, tak piękne, że słuchaliśmy z zapartym tchem. Już był dzwonek na przerwę i nikt się z miejsca nie ruszył, póki Schulz nie powiedział: "Na tym bajka jest skończona".


Posłuchaj
12:41 alfred schreyer___318_96_ii_tr_1-1_ebaf2f8e[00].mp3 Alfred Schreyer wspomina Brunona Schulza. Audycja Joanny Szwedowskiej z cyklu "Zapiski ze współczesności" (PR, 1996)

 

Wnętrze budynku (widok współczesny) dawnego gimnazjum w Drohobyczu, które ukończył Bruno Schulz i w którym od 1924 r. został nauczycielem. Fot. Joanna Borowska/Forum Wnętrze budynku (widok współczesny) dawnego gimnazjum w Drohobyczu, które ukończył Bruno Schulz i w którym od 1924 r. został nauczycielem. Fot. Joanna Borowska/Forum

"Zachowałem w pamięci obraz Schulza szczęśliwego"

– Urodziłem się w Drohobyczu w roku 1929, ojciec mój był fotografem artystą – opowiadał przed mikrofonem Polskiego Radia Erwin Schenkelbach, artysta wizualny. – Brunona Schulza pamiętam jako człowieka, który zawsze wydawał mi się jakimś szykującym się do odlotu ptakiem.

Erwin Schenkelbach mieszkał w Drohobyczu prawie w tym samym miejscu, co autor "Sklepów cynamonowych". - Ze względu na wspólne zainteresowania, bliskość domów i na to, że Bruno Schulz był nauczycielem rysunku mojej siostry, on i mój ojciec często się spotykali. Bardzo dobrze go pamiętam.

Jak zapisał się Bruno Schulz w tych wspomnieniach? – Zawsze chodził z głową pochyloną, był dość wątły, miał dziwną trójkątną, niesymetryczną twarz. Kiedy mówił, często miał głowę spuszczoną i podnosił oczy ku swojemu rozmówcy – mówił Erwin Schenkelbach.

Pisarz z Drohobycza był również oryginalnym i uzdolnionym grafikiem. Swoje prace, złożone później w cykl zatytułowany "Xięga bałwochwalcza", wykonał w rzadkiej technice zwanej "cliché-verre" (z fran. "klisza szklana").

– Schulz często bywał u mojego ojca ze względów praktycznych – opowiadał Erwin Schenkelbach. – W owym czasie robiło się często zdjęcia na negatywowych płytach ze szkła i Schulz był odbiorcą tak zwanych spalonych negatywów, nieużytecznych, na których, jak się później okazało, wydrapywał swoje rysunki.

Autor "Sklepów cynamonowych" zapamiętywany był najczęściej jako osoba poważna, zamyślona, pogrążona w smutku. Tym cenniejsze jest wspomnienie Erwina Schenkelbacha, w którym mówi: "zachowałem sobie w pamięci obraz Schulza szczęśliwego, zadowolonego, że dostawał te materiały".


Posłuchaj
01:18 Erwin Schenkelbach 1992 flesz.mp3 Erwin Schenkelbach wspomina Brunona Schulza (PR, 1992)

 

Bruno Schulz na schodach domu przy ulicy Floriańskiej w Drohobyczu, ok. 1935 r.  Fot. Marek Skorupski/Forum

Bruno Schulz na schodach domu przy ulicy Floriańskiej w Drohobyczu, ok. 1935 r. Fot. Marek Skorupski/Forum

Zakochany w niemieckiej literaturze

Artur Sandauer – krytyk literacki, eseista i tłumacz – w 1936 roku miał 22 lata i studiował na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza.

– Pewna instytucja we Lwowie zaproponowała mi i jeszcze dwu debiutantom organizowanie pierwszego w moim życiu wieczoru literackiego – opowiadał w Polskim Radiu.  Narzucała się więc konieczność znalezienia kogoś, kto by nas wprowadzał. Wybór nasz padł wówczas na Schulza, który znajdował się niedaleko, w Drohobyczu.

Artur Sandauer przyjechał do pisarza latem. – Od razu uderzyła mnie swoista, z lekka niesamowita atmosfera jego mieszkania, po którym krzątały się trzy starsze panie, mocno rozczochrane: jedna była jego siostrą, jedna kuzynką, jedna gosposią.

Bruno Schulz był wówczas w szkole. – Wyszedłem na ulicę i zobaczyłem biegnącego, niewielkiego człowieczka w dużym kapeluszu. Domyśliłem się, że był to on.

W radiowych wspomnieniach Artura Sandauera zwraca również uwagę wątek lekturowy.

– Moje rozmowy z Schulzem były nieskończone – wspominał. – Znaczną część mojego oczytania, wiedzy o literaturze niemieckiej zawdzięczam Schulzowi. On przepadał za głośnym czytaniem! Zawsze zastawałem go pochylonego nad wierszami Rilkego po niemiecku albo nad jakąś powieścią Tomasza Manna.


Posłuchaj
03:36 Sandauer.mp3 Artur Sandauer wspomina Brunona Schulza (PR, 1978)

jp/im